Tag Archives: dookoła świata
28 stycznia 2019

Biznes klasa Thai Airways (Airbus A350) i zwiedzanie Seulu

XIAOYI

Lekko poirytowany tą sytuację idę schodami do góry na stację, gdzie kupuję żeton na pociąg. Ten dosłownie minutę później podjeżdża, więc po kolejnym pół godziny jestem na lotnisku, gdzie udaję się do punktu odprawy pasażerów biznes klasy Thai Airways. Dzisiaj czeka mnie rejs do Seulu, który potrwa około 5 godzin na pokładzie nowego Airbusa A350-900. Jeszcze kilka tygodni temu miał to być stary 747, ale w pierwszej klasie, więc niestety (lub stety) spotkał mnie downgrade, ale tym samym oddano połowę mil, przez co ostatecznie jestem zadowolony.

Image

Image

Image

Odprawa przebiega bardzo szybko. Pani chce tylko zobaczyć mój bilet powrotny z Seulu, informuje ją, że będę tam tylko 14 godzin i lecę dalej na Guam. Pokazuję jej mój plan w TripIt, ona spisuje numer rejsu i drukuje mi bilet z zaproszeniem do poczekalni Royal Silk. Jest także dedykowane Priority Lane dla Star Alliance Gold i pasażerów klas premium. Rzeczywiście przechodzi się je bez oczekiwania i od razu, ruchomymi schodami można zjechać do saloniku. Tutaj od razu po prawej stronie (jeszcze przed recepcją) znajduje się bar z napojami. Kiedy pójdziecie w lewo, to traficie do kilku sali, które oferują wyspy z jedzeniem i automaty do kawy/herbaty, a także lodówki z napojami bezalkoholowymi (poza piwem). Niestety lounge jest bardzo zatłoczony i trudno znaleźć tutaj znaleźć dogodne miejsce. Mam tutaj tylko godzinę czasu, kiedy to głównie zajadam się tajskimi, ostrymi zupkami, których jestem zwolennikiem. Kiedy zbliża się północ ruszam do gate’u na lot do stolicy Korei Południowej (to będzie mój pierwszy raz w tym mieście). Z uwagi, że to już kolejny dzień, to o samym locie i nowej klasie biznes u tajskiego przewoźnika napiszę Wam niebawem.

To jedziemy dalej – teraz na tapetę idzie lot w klasie biznes tajlandzkich linii lotniczych, która tutaj nazywa się Royal Silk Class. Mam to szczęście, że będę podróżował nowym Airbusem A350-900. Oczywiście w środku dominuje kolor purpurowo-fioletowy, do czego ten przewoźnik nas przyzwyczaił, a ma to związek z barwą orchidei, która jest uprawiana w Tajlandii. Na pokładzie mamy znany i wygodny układ siedzeń 1-2-1, który pozwala bez problemu każdemu dostać się do korytarza. Ja wybrałem miejsce przy oknie, ponieważ podróżuję sam. 

Image

Image
Image

Image

Zastosowane tutaj fotele są bardzo wygodne i przypominają nieco te z Etihadu czy Air Canada. Wymieniam celowo te linie, ponieważ opisywałem je tutaj właśnie lecąc klasą biznes. Posiadają one regulację ustawienia aż do pozycji zupełne płaskiej, co pozwala nam nie tylko wygodnie siedzieć, ale i spać. Do tego przed siedzeniem jest duży ekran dotykowy, są dostępne gniazdka elektryczne i USB. 

Image

Image

Tuż przed serwisem poczęstowany zostaję kieliszkiem szampana Veuve Clicquot Brut i dostaję także ładną kosmetyczkę z podstawowymi rzeczami, które mogą się przydać w trakcie rejsu. Nie zabrakło dodatkowo słuchawek, poduszki i bardzo przyjemnego w dotyku koca. 

Image
Image

Wystartowaliśmy kilka minut po rozkładowym czasie – ogólnie bardzo lubię stary A350, zawsze są takie płynne i delikatne (może mam po prostu szczęście). Kilka minut po tym stewardesa przynosi mi ciepły ręcznik odświeżający oraz menu. Do wyboru jest kilka opcji śniadaniowych, które będą zrealizowane na 1h przed lądowaniem. Decyduję się na omleta, zupę rybną i kapustę w stylu tajskim. Dla osób, które są wcześniej głodne jest także menu z zupami, z którego można zamówić potrawę o dowolnej porze. Oczywiście nie zabrakło w menu szerokiej gamy napojów alkoholowych i bezalkoholowych, jednak ja po całym, męczącym dniu w Bangkoku marzyłem tylko żeby wypocząć przed lądowaniem w Seulu, bowiem odwiedzałem to miasto po raz pierwszy i miałem bardzo ochocze plany na długie zwiedzanie.

Image

Image

Oczywiście IFE działa jak należy, ale nie mam czasu nic obejrzeć. Obsługa jest profesjonalna i bardzo uprzejma, oceniłbym ją nawet wyżej niż ekipę z Etihadu podczas ostatniego mojego rejsu, ale oczywiście tutaj nie możemy generalizować. Jedzenie było smaczne i dobrze doprawione. 

Image

W Korei wylądowaliśmy zgodnie z czasem rozkładowym, więc miałem około 14 godzin na poznanie stolicy tego kraju. Niestety termometry wskazywały 0 st. C, a ja swoją kurtkę zostawiłem kilka dni, żeby nie nosić jej po miejscach, gdzie jest ponad 30 stopni, a jakoś o Seulu zapomniałem. Kontrola paszportowa przebiegła bardzo sprawnie, więc od razu udałem się na poszukiwanie punktu, gdzie mogę zostawić swój bagaż. Przechowalnia jest na 3 piętrze blisko stanowisk A, a koszt przechowania przez cały dzień to ok. 30 złotych. Założyłem na siebie dwie bluzy i liczyłem, że to okaże się wystarczające. Od razu Wam zdradzę, że tak było, bo w Seulu trafiłem na piękny słoneczny dzień, przez co temperatura w południe wynosiła nawet 10 stopni Celsjusza, a ja mogłem zdjąć z głowy kaptur.

Image

Image

Do centrum jadę pociągiem, który zatrzymuje się na kilku stacjach po drodze. Wysiadam na stacji centralnej i wychodzę na zewnątrz. Pierwsze co stwierdzam, że czuję się jak w Pekinie. To zdanie jednak zmieniam dosyć szybko, spacerując po uliczkach miasta, starego miasta. Jego historia jest bardzo długa, a po wojnach czy okupacji japońskiej zostało tutaj wiele zabytków, które warto zwiedzić. Ostatecznie dochodzę do wniosku, że Seul (może cała Korea) ma sporo z Chin i sporo z Japonii, jest jakby pomiędzy. Widać jednak, ze Koreańczycy cenią sobie swoją odrębną kulturę i historię. Absolutnie czułem się tutaj bardzo bezpieczny. 

Image

Image

Image

Pierwszym punktem, który jest istatni w tym mieście, a ja na niego trafiam kierując się w stronę innych zabytków jest brama Sungnyemun. Akurat z daleka mam okazję obserwować zmianę warty. 

Image

Image

Image

Image

Kolejnym miejscem, które robi na mnie świetne wrażenie jest Deoksugung, gdzie płacę 1000 KRW i wchodzę na jego terem. Jest tutaj kompleks budynków, które są wykonane w specyficznym stylu, a w ich tle widać nowoczesną zabudowę miasta. Oczywiście pałac ten, podobnie jak inne ucierpiał w czasie wojny koreańskiej. Budynki zazwyczaj udało się odbudować, jednak wnętrza pałaców są ogołocone przez najeźdźców i wyglądają mało imponująco. 

Image

Image

Image

Kolejną ciekawostką jest możliwość spotkania w mieście, na lotnisku i w wielu innych punktach maskotek z niedawno zakończonych igrzysk olimpijskich.

Image

Image

Image

Image

Kieruję się dalej, po drodze mając okazję zobaczyć w oddali wieżę widokową N o wysokości 236 metrów, niestety tym razem nie będę miał okazji podziwiać z niej panoramy miasta. Poza tym wstępuję także do jednego z muzeów, a kiedy robię się głodny to odwiedzam KFC. Tutaj czuję się jak w dobrej restauracji – nie muszę szukać czystego stołu i omijać bezdomnych przy wejściu (jak np. w Nowym Jorku). Tutaj jest wszystko w idealnym stanie. Ludzie mają tutaj nawet spotkania biznesowe, pracują na laptopach itp. Jestem pod dużym wrażeniem, bo spodziewałem się czegoś przeciętnego. Poza tym ceny są także niezłe – za duży zestaw płacę 5000 wonów, czyli ok. 15 złotych. 

Image

Image

Image

Image

W końcu docieram do Gyeongbokgung, czyli przez wielu ocenianego jako najpiękniejszy z pięciu cesarskich pałaców. Wiele osób zwiedza go w tradycyjnych koreańskich strojach, które podobno można wypożyczyć w specjalnych sklepach. Pierwowzór tego pałacu został wybudowany w 1395 roku, ale później zniszczony przez pożar w XV wieku. Odbudowano go za dynastii Jeseon w 1867 roku, ale ponownie został zdewastowany przez Japończyków w czasie II wojny światowej. Obecna rekonstrukcja z 2009 roku przedstawia tylko 40% oryginału. Mamy tutaj do odwiedzenia kilka pawilonów, które rozmieszczone są na sztucznych wyspach. Jest także Muzeum Narodowe Korei. Pałac Wielce Błogosławiony przez Niebo, bo taka jest jego pełna nazwa można odwiedzić płacąc w kasie 3000 wonów. Przed wejściem udaje mi się ponownie mieć okazję obejrzeć zmianę warty. Dodajmy, że od jego północnej strony mieści się pałac prezydencki, który nazywany jest Błękitnym Pałacem. 

Image
Image

Image

Image

Niestety nie mam już czasu, żeby wybrać się do pałacu Changdeokgung, który wpisany jest na Światową Listę Dziedzictwa UNESCO, ale może to dobrze, bo będę miał powód, żeby tutaj wrócić. 

Image

Image

Image

Image

Image

Zbliża się godzina 16, więc ja spaceruję w kierunku najbliższej stacji metra, żeby wrócić na lotnisko. Udaje mi się to jedną przesiadką, a koszt biletu to ok. 14 złotych.



27 stycznia 2019

Hong Kong: poranny jogging na Victoria Peak!

Hong Kong: poranny jogging na Victoria Peak!

Pobudka zgodnie z planem o 6 rano, mam wrażenie, że pada deszcz, albo może chciałbym, żeby tak było, żeby jeszcze pospać. Nic z tych rzeczy, zjadam banana i ruszam w stronę Wzgórza Wiktorii. To kilka kilometrów od mojego hotelu, więc truchtam, żeby zdobyć szczyt jak najwcześniej. Trasa, którą sobie obrałem, trochę przypadkowo wiedzie przez Pinewood Battery. To miejsce związane z historią miasta, ulokowane 307 metrów nad poziomem morza, które powstało na początku 20 wieku. Do ruin prowadzą strome schody, które staram się pokonać jak najszybciej. Tutaj bardzo dużo mieszkańców wychodzi ze swoimi pupilami na spacer, jest też specjalna trasa dla osób, które robią poranny rozruch. Nie zabrakło również siłowni na świeżym powietrzu. 

Image

Image

Image

Image

W końcu docieram do miejsca, z którego doskonale widać miasto. Nie jest to co prawda sam punkt widokowy, za wejście na który się płaci, ale również doskonała lokalizacja do obserwacji. O poranku było jeszcze dosyć mgliście, ale z minuty na minutę pogoda się poprawiała. Samo wzgórze The Peak znajduje się na środku wyspy Hongkong i jest pokryte roślinnością subtropikalną. Ja obiegam szczyt ulicą Lugard Road, skąd jest właśnie większość moich zdjęć. Dla wygodnych jest oczywiście kolejka, która jedzie po torach o kącie nachylenia 45 stopni.

Image

Image

Image

Image
Image

W drodze powrotnej zahaczam jeszcze o dwa parki. Wchodzę do pierwszego z nich i patrzę, a tu zoo, głównie jakieś ptaki, ale jest i lemur! Idę dalej do drugiego o nazwie Hong Kong Park, który znajduje się także w północnej części wyspy za budynkami Bank of China czy HSBC.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

W nim znajdziemy kilka fontann, skwerki, Tai Chi Garden, wodospad, żółwie i oczka wodne. Wszystko to świetnie kontrastuje z nowoczesną zabudową miasta. Postanawiam wrócić z Central do hotelu, ale tutaj także nie mogę się nadziwić wieżowcom, które mnie otaczają. Liczne drapacze chmur, nowoczesna architektura i tłumy ludzi, którzy cały czas gdzieś się spieszą. Ja powoli też zaczynam. Kupuję bilet i jadę na stację North Point, która jest dosłownie obok Ibisa, skąd biorę rzeczy i oddaję kartę. Miła pani w recepcji informuje mnie, że najłatwiej do centrum dojadę busem A11, który rusza praktycznie z pod hotelu i jedzie bezpośrednio na miejsce. Jego cena to 40 HKD, a czas przejazdu to w praktyce około 1:10 h, chociaż Google Map sugeruje 1:42 h. Po drodze oczywiście można podziwiać świetne widoki i panoramę miasta. Siedzę w pierwszym rzędzie z aparatem w ręku i pstrykam i pstrykam. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Po dotarciu na lotnisko, od razu przechodzę kontrolę z biletem w aplikacji mobilnej Cathay Pacific. Dzisiaj czeka mnie rejs do Hong Kongu na pokładzie Airbusa A330-300. Wcześniej idę na obiad do saloniku Premium Plaza, gdzie tuż obok otworzono drugi taki sam lounge. Jest dużo więcej przestrzeni, fotele zapewniające doskonałą prywatność, bardzo smaczne jedzie (i spory wybór) i dobrze działający Internet. Trzeba przyznać, że solidna oferta, po tym jak zniknęło z aplikacji kilka saloników w HKG (a były naprawdę świetne) to ten godnie je zastępuje. 

Image

Image

Boarding na lot zaczyna się punktualnie, podobnie jak odlot. Rzeczywiście czas przelotu to 3 godziny, jednak musimy w stolicy Tajlandii cofnąć wskazówki zegara o jedną godzinę, w związku z czym przylatuję parę minut po 16 czasu miejscowego. W trakcie rejsu były bardzo fajne widoki m.in. na wyspę Hainan, która uchodzi za chińskie Hawaje. Podczas lotu podano obiad – do wyboru kurczak z makaronem lub wołowina z ryżem. Postawiłem na to drugie i było bardzo smaczne, do picia także szeroki wybór od soków, poprzez kawę i herbatę, aż po alkohole. Siedzenia w klasie ekonomicznej są wyjątkowo wygodne, a stolik naprawdę szeroki i pozwalający wygodnie pracować. W wielu liniach lotniczych tak wygląda Economy Premium, za co trzeb Cathaya naprawdę mocno pochwalić. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image




23 stycznia 2019

Nowy Jork, Top in the Rock i anulowany Island Hopper!

Nowy Jork, Top in the Rock i anulowany Island Hopper!

Czas mam świetny, więc jeszcze zdążę zrobić fotki w Wielkim Jabłku za dnia. Pędzę na Air Train, a następnie ze stacji Jamaica za bodajże $2,5 jadę na Penn Station, skąd rozpoczynam mój spacer po mieście. Temperatura niestety bardzo niska, bo około 2 stopni w plusie. Zakładam kurtkę, czapkę i po chwili także rękawiczki. Szczerze mówiąc jakbym zgodnie z pierwotnym planem nie zabrał tych części garderoby to nie dałbym rady chodzić po mieście. Temperatura odczuwalna spadła tuż po zajściu słońca do -6 st. C. Pierwszym budynkiem, który widzę na oczy po wyjściu jest hotel Pennsylvania w którym zatrzymałem się około 5 lat temu podczas pobytu w Nowym Jorku. Niestety moja aktywowana i doładowana karta MTXC nie daje rady i nie łączy się w USA, przez co pierwsze co robię to wstępuję do MCDonalda, żeby pobrać mapkę miasta. Okay, okazuje się, że dobrze pamiętałem i szedłem w odpowiednim kierunku. A dokąd? Wymyśliłem sobie w samolocie, że udam się na Top in the Rock, żeby zobaczyć panoramę miasta w nocy. Wcześniej jednak przemierzam wiecznie żywe Times Square na które wrócę, jak zrobi ciemniej (tutaj w sumie ciemniej nie będzie, przez wszechobecne neony reklamowe).

Image
Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

W końcu docieram pod Rockefeller Center, gdzie lodowisko jest wciąż czynne i cieszy się sporym powodzeniem. Zaraz wracają silne wspomnienia i skojarzenia z tym miejscem. Sam Nowy Jork najbardziej kojarzę z przygodami Kevina, hehe. Idę do kasy kupić bilet na wjazd, nie wiem czemu kojarzyłem cenę $25, jeżeli w rzeczywistości jest $35 + oczywiście tax. Okazuje się, że najbliższy wjazd jest możliwy za godzinę, kurczę niedobrze, ale co poradzić. Przez chwilę nie mogę znaleźć swojej karty kredytowej przez co sesja mi wygasa i muszę ponownie wybrać rodzaj biletu na ekranie. Ooo teraz dostępny jest wjazd za 5 minut, co za szczęście. Szybko kupuję i biegnę do windy. Oczywiście czeka mnie jeszcze kontrola bezpieczeństwa, a następnie wjazd drugą winą, która ponad 65 pięter pokonuje w 36 sekund, wtedy też gaśnie światło i wyświetla się animacja na suficie, który jest przeszklony. Efekt jest bardzo fajny. Najlepsze czeka mnie dopiero na górze, gdzie dostępne są trzy piętra widokowe z czego jeden zupełnie otwarty. Przechodzę przez wszystkie, ale na najwyższym wieje tak mocno wiatr, że nie ma szans zrobienie nieporuszonego zdjęcia, w dodatku po kilku minutach nie czuję dłoni, więc schodzę niżej. Ogólnie spędzam tutaj około 1,5 godziny przyglądają się panoramie miasta. Pomimo tych $40 myślę, że to absolutny must see w Nowym Jorku i cieszę się, że udało mi się go zrobić. Zapewne powtórzę to w ciągu dnia, najlepiej latem.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Wracam do spaceru po mieście, chociaż jest już 22. Wracam na Time Square, a następnie idę pod Bryant Park, który jest zamykany na noc. Idę też pod sam Empire State Building, który też przecież oferuje punkt widokowy, ale spotkałem się z opiniami, że jednak jest nieco mniej efektowny od tego na Rockefeller Center. Jeszcze przez jakiś czas chodzę sobie bez celu, robię fotki i marznę coraz bardziej. O północy postanawiam udać się na Penn Station skąd mam pociąg na lotnisko Newark. Po zakupie biletu w automacie za $13 idę pod Starbucksa złapać jakieś WiFi, wtedy też widzę, że dostałem maila z informacją o anulowaniu mojego lotu z Honolulu do Guam. Jestem mocno rozczarowany tym faktem. United podsyła mi link, za pomocą którego mogę zmienić mój lot z Newark do Honolulu, który przecież jest w porządku, a na temat HNL-GUM nie ma ani słowa. Nie do końca to rozumiem, więc jadę na lotnisko z nadzieją, że tam uda mi się uzyskać więcej informacji.

Image

Image

Jak się spodziewacie na lotnisku nie ma żywej duszy na stanowiskach United, pomimo, że ich pierwszy lot to ten o 5:15 do Chicago, którym miałem podróżować. W kiosku widzę, że mogę sobie wybrać dowolny inny lot, co mnie interesuje, bo są lepsze połączenia np. przez Houston lub Washington Dulles (przylot do HNL 1,5 wcześniej niż planowo przez Chicago). Podchodzę w końcu do agenta, żeby zapytać się co i jak. Mało sympatyczna kobieta informuje mnie, że ona żadnych zmian nie widzi w moim planie podróży, a jak zrobię zmianę to obciążony będą znaczącym fee. Próbuję z nią dyskutować, ale ona odsyła mnie do automatu. Tam postanawiam sam spróbować zmiany. Wybieram lot przez Houston i… niedostępny. Eh, dobra ostatnia próba przez Dulles i… potwierdzono, mogę wybrać miejsca. No to teraz z biletami w ręku zmieniam terminal z C na A.

Image

Image

Image

Czekam sobie spokojnie na rozpoczęcie kontroli bezpieczeństwa, po której idę do saloniku United. Tam wita mnie pani z Polski, zamieniamy kilka słów i idę na śniadanie. Owsianka z jeżynami i do tego bajgle z serkiem Philadephia to coś czego dawno nie jadłem, więc spożywam ze smakiem. Żeby nie kusić losu wychodzę z Clubu 30 minut przed odlotem, a boarding rusza dosłownie 2 minuty później. Kiedy jesteśmy już wszyscy na pokładzie to nagle gaśnie światło, bo zabrakło zasilania. Sam kapitan wychodzi na zewnątrz, żeby coś sprawdzić, po czym przychodzi i oznajmia, że nie ma szans na wylot o czasie. A kto ma ciasną przesiadkę w Dulles może opuścić samolot i spróbować przebukować swój bilet. A ja myślałem, że to koniec moich problemów z United… Okay, podejmuję to wyzwanie i idę do kolejnej, niesympatycznej kobiety z obsługi, która koniec końców wydaje mi bilet do Honolulu – będzie to bezpośredni rejs Boeingiem 767-400, który potrwa 11,5 godziny. Udaje mi się ją jeszcze uprosić o zmianę miejsca z większą przestrzenią na nogi przy przejściu. Co dalej? Muszę zmienić terminal, ale do lotu są jeszcze 2,5h. Teraz robię to autobusem, który jeździ po płycie lotniska i dzięki temu nie muszę ponownie przechodzić kontroli.

Image

Idę do kolejnego United Clubu, gdzie oferta gastronomiczna jest bardzo podobna. Postanawiam jednak zainteresować się moim jutrzejszym lotem z Honolulu na Guam i idę do agenta w saloniku. W końcu trafiam na kogoś miłego i sympatycznego. Dostaję pełen wydruk sytuacji z tym lotem i sprawa staje się jasna. Lot będzie, o tej godzinie co pierwotnie, ale zmieniono numer lotu, ponieważ… uwaga… gdzieś ma nastąpić zmiana samolotu, a co się później okazuje dołożono dodatkowy odcinek, czyli będzie kreseczka więcej na mapie! W końcu dobre wieści. Poza tym rozmawiamy sobie chwilę o Nowej Zelandii, do której człowiek ten leci za kilka dni, a później o Sydney, gdzie także zatrzyma się na dwa dni (prawdopodobnie będzie tam w ten sam dzień co ja!).

Image

Okay, bo za bardzo przedłużam tę część relacji, zmierzajmy do końca. Boarding na lot do Honolulu punktualnie i po 10 minutach prawie wszyscy są na pokładzie, przychodzę jako jeden z ostatnich, mimo, że jeszcze 20 minut do zamknięcia gate’u. Po kolejnej (!!!) nieprzespanej nocy (tym razem ponownie ani na minutę nie zamknąłem oczu) zapinam pas i idę spać, budzę się na start, a później udaje mi się pospać zaledwie 3 godziny, bo w samolocie jest bardzo zimno. Omija mnie także serwis z napojami (jedzenie na pokładzie United w lotach krajowych jest płatne).



11 listopada 2018

Dookoła świata po raz drugi! Zaczynamy!

Dookoła świata po raz drugi! Zaczynamy!

Do Krakowa dotarłem z niespełna godzinnym opóźnieniem, co nie miało jednak żadnego wpływu na moje plany. Przed godziną 14 udałem się do hotelu DoubleTree by Hilton Krakow Hotel & Convention Center. Nie do końca zdawałem sobie sprawę, że jest on jednak dosyć daleko od centrum, chociaż rozważany także Holiday Inn i Indigio były zdecydowanie droższe. Spacer z dworca Kraków Główny zajęła mi dokładnie 35 minut z plecakiem. (więcej…)



31 marca 2017

Dookoła świata w 13 dni: piaszczyste plaże Kalifornii

_MG_0031

Po opuszczeniu parku narodowego Drzew Jozuego udałem się do miasteczka Rancho Mirage, gdzie miałem zarezerwowany nocleg. Po drodze jak już Wam wspomniałem modliłem się o stację benzynową i moje życzenie zostało wysłuchane. Zatankowałem do pełna i już pewien swego ruszyłem w kierunku Holiday Inn Express & Suites Rancho Mirage. (więcej…)



23 marca 2017

Dookoła świata w 13 dni: Porsche 911 i salonik klasy pierwszej LH!

_MG_9744

Wyjazdy tego typu planuje się z dużym wyprzedzeniem. Pierwszą rezerwację zrobiłem już w lutym zeszłego roku. Oczywiście wtedy jeszcze nie miałem pojęcia jak będzie wyglądała trasa, ale kolejne błędy taryfowe, okazje punktowe itd. wypatrzyły taką a nie inną wycieczkę. Zapraszam Was do śledzenia fotorelacji z podróży na trasie: Poznań – Frankfurt – Los Angeles – Palmdale – Palm Springs – Melbourne – Perth – Bali – Manila – Londyn – Poznań. Szalony plan? Macie rację! (więcej…)