Archive | Azja RSS feed for this section
28 stycznia 2019

Powrót do Polski przez Stambuł i podsumowanie podróży dookoła świata!

Powrót do Polski przez Stambuł i podsumowanie podróży dookoła świata!

Na lotnisku jestem mniej niż 3 godziny przed planowanym odlotem do Stambułu. Odlot będzie z terminalu 3. Nie ma jeszcze wyznaczonej bramki. Drukuję sobie sam bilet w automacie i idę do kontroli paszportowej, a następnie do saloniku dedykowanego pasażerom klasy biznes Singapore Airlines. Poczekalnia ta jest bardzo zatłoczona (przynajmniej o tej godzinie), długo szukam wolnego miejsca. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Lounge oferuje szeroki wybór jedzenia i picia. Możemy poczuć się w zasadzie jak w hotelu ze szwedzkim stołem. Ja niestety czuję się przejedzony po tych wszystkich salonikach, lotach, hotelach, więc totalnie odpuszczam i zajmuję swój czas pracując na komputerze. Boarding następuje o czasie. Tym razem będę podróżował już znacznie starszym samolotem z wysłużoną kabiną, aczkolwiek całkiem funkcjonalną i wygodną. Mowa tutaj o 777-200ER, który oferuje także układ foteli w konfiguracji 1-2-1, co jest jego największą zaletą. Siedzisko jest tak olbrzymie, że zmieściłyby się na nim dwie osoby. 

Image

Image

Image

Oczywiście po wejściu na pokład zostaję poczęstowany szampanem i zebrane zostają zamówienia na kolację. Niespecjalnie zrobiłem się głodny, ale postanawiam chociażby testowo spróbować czegoś do jedzenia, żeby móc ocenić różnicę pomiędzy innymi przewoźnikami.

Image

Image

Image

Image

Kilka słów o kabinie, a przede wszystkim fotelu. Na uwagę zasługuje tutaj przede wszystkim półeczka umieszczona po prawej stronie od ekranu, gdzie spokojnie mogłem trzymać lustrzankę, laptopa i nne akcesoria. Jest bardzo duża i tego mi zabrakło trochę w nowym A380. Kolejna fajna sprawa to po lewej stronie od fotela umieszczono wieszak na słuchawki, a poniżej otwierany schowek na jakieś drobiazgi. 
Panel przy fotelu do jego regulacji trochę mniej funkcjonalny, ale nadal mamy osobne sterowanie podnóżkiem. Możemy rozłożyć całość na pozycji płaskiej. Stewardesa po kolacji zapytała, czy ma mi przygotować łóżku, o co poprosiłem. Jest prześcieradło, kołdra i dwie poduszki. Śpi się bardzo dobrze, bo miejsca jest sporo, a twardość łóżka odpowiednia. 

XIAOYI
Image

Image

Image

Przed lądowaniem obudziłem się na śniadanie. Podano talerzyk owoców z ananasem, winogronem i grejpfrutem, a następnie owsiankę i pieczywo. Do tego można było wybrać sobie dżem o dowolnym smaku. Jako danie główne wybrałem nie standardową jajecznicę, ale danie w stylu indonezyjskim – był to chyba makaron z wieprzowiną i muszę przyznać, że zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Warto zaznaczyć, że był naprawdę bardzo ostry. 

Image

Po wylądowaniu w Stambule otrzymujemy wychodząc z samolotu karteczki do Fast Tracka, dzięki czemu do kontroli paszportowej podchodzimy zupełnie bez kolejki. Jest poranek więc na lotnisku Ataturka robi się dosyć tłoczno. Poza tym transfer pasażerów klasy biznes odbywa się osobnym autobusem – kiedy my już jedziemy do terminalu, to klasa ekonomiczna jest jeszcze w samolocie. W tym momencie postanawiam też, że jednak wykorzystam przesiadkę i udam się do miasta, więc kupuję szybko online wizę turecką za 20 dolarów (będzie mi i tak potrzebna w najbliższym czasie). 

Image

Plan jest taki – wpierw idę do saloniku TK, tak tego dużo, przestronnego i świetnie wyposażonego, a zostawię tam bagaż w przechowalni, a następnie wyjdę z lotniska i pojadę metrem do centrum na spacer. Wcześniej wypiłem kawę i zjadłem kanapkę, a następnie ruszyłem w drogę. Kupiłem tym razem kartę do poruszania się komunikacją po największym mieście Turcji za resztę pieniędzy, które zostały mi z pobytu tutaj w zeszłym roku. Droga do centrum zajmuje mi niecałą godzinę – wybieram opcję jazdy linią czerwoną, trochę na około, ale bez przesiadki. Jestem bardzo podekscytowany odwiedzinami tego niesamowitego miasta, które ma fantastyczną, bogatą historię i pewnie byłoby stolicą świata, gdyby ten był jednym państwem.

Image

Image

Po wyjściu z metra kieruję się do dzielnicy Sultanahmet, gdyż właśnie tutaj można znaleźć dwa najbardziej rozpoznawalne obiekty sakralne Stambułu, czyli Haga Sophia i Błękitny Meczet. Ten pierwszy z budynków wpierw był kościołem, a później przerobiono go na meczet. W związku z tym w jego wnętrzu można dzisiaj zobaczyć połączenie dwóch religii – chrześcijaństwa i islamu. Ja niestety tym razem nie udałem się do środka, ale pamiętam jeszcze z dzieciństwa że rzeczywiście robi niezłe wrażenie.

Image

Image

Image

Image

Ten drugi, pokaźny obiekt to Błękitny Meczet, który swoją nazwę zawdzięcza błękitnym płytkom Iznik, które zdobią jego pokaźne wnętrze. Tutaj chyba nadal wstęp jest darmowy, ale wymagane jest odpowiednie dla takich miejsc odzienie (zakryte ramiona, nogi i zdjęte buty). Kręcę się tutaj przez chwilę, robię zdjęcia. Jest jednak potwornie dużo ludzi, masa policji i latające nad głowami helikoptery. Człowiek czuje, że dbają o jego bezpieczeństwo, ale czy rzeczywiście czyha tutaj gdzieś niebezpieczeństwo? Żeby zbliżyć się do zabytków trzeba okazać zawartość torebki czy plecaka, kontrole są jednak bardzo wybiórcze. 

Image

Image

Image

Image

Po spędzeniu 3 godzin w mieście ruszam w drogę powrotną, żeby zameldować się 3h przed odlotem na lotnisku. Ponownie jadę metrem, a następnie kieruję się do terminalu międzynarodowego. Niestety LOT swoją odprawę na rejs do Warszawy otwiera dopiero 2 godziny przed odlotem, więc czekam na krzesełku wpatrując się w tablicę. Kiedy pojawia się numer stanowiska jest już tam spora kolejka pasażerów klasy ekonomicznej, do stanowiska klasy biznes/S* Gold nie ma nikogo, więc szybko otrzymuję swój bilet i idę z powrotem do saloniku CIP po swój bagaż, a także zjeść tam obiad. Wspomnę tylko o tym, że lounge ten ma dwa poziomy i nie tylko zjemy tutaj bardzo smacznie, ale też możemy pograć na konsoli, pobawić się w wyścigi samochodowe na miniaturowym torze, zagrać w golfa czy po prostu posłuchać muzyki z samogrającego fortepianu. 

Image

Image

Image

Tym razem korzystam ze stanowiska z kuchnią tajską, gdzie spożywam całkiem smaczne danie na bazie makaronu. Nie wiem jak to dokładnie się nazywa, bo nigdy wcześniej tego nie próbowałem. Pomimo, że na bilecie godzina rozpoczęcia boardingu to 17:00 (odlot 17:30), to już o 16:50 pojawia się na tablicy last call, przez co lekko się stresuję i bardzo szybkim krokiem idę do bramki, która jest jednak oddalona o co najmniej 10 minut spaceru.

Image

Oczywiście boarding nawet się nie rozpoczął… Więc jeszcze muszę poczekać. Do stolicy lecieliśmy samolotem Boeing 737. Jest to kolejny rejs bez więcej historii, bowiem zasnąłem szybko po starcie, a obudziłem się tuż przed lądowaniem w zimnej i deszczowej Warszawie.
Jestem naprawdę mocno zmęczony całą podróżą, a muszę jeszcze poczekać na samolot do Poznania. 3 godziny w Polonezie trochę mi się dłużą, nawet nie wchodzę do Elite Club, nie jestem głodny i marzę tylko żeby w końcu znaleźć się w domu. Lot do Poznania na szczęście jest opóźniony tylko o jakieś 20 minut, dzięki czemu na miejscu jestem praktycznie o czasie. Nad Wielkopolską bardzo gęsta mgła przez co jakakolwiek widoczność jest dopiero na jakąś minutę przed lądowaniem.

Podsumowanie

Przypomnę Wam, że zacząłem od pobytu jeden dzień w Krakowie, gdzie DT zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, jedyny minus tego hotelu, to że jest jednak daleko od centrum, ale poza tym świetny stosunek ceny do jakości. Następnie był Dubaj i tutaj dwa Holiday Inn Expressy, których ani nie polecam jakoś specjalnie, ani nie odradzam. Jeżeli jednak już wybierać to zdecydowanie Internet City, bo Safa Park jest zdecydowanie starszy (ale ma niezłe śniadanie). Spałem tutaj ze względu na potrzebę dwóch nocy za granicą dla ukończenia Accelerate, które miałem bardzo proste tym razem. Zdecydowanie pozytywnie zaskoczył mnie hotel InterContinental Dubai Festival City, który jest daleko od centrum, ale poza tym oferuje świetną jakość. Są terminy kiedy jest on stosunkowo tani, więc wtedy myślę, że jest to dobry wybór. Tutaj wydatek 50k punktów oceniam przeciętnie, ale z pobytu jestem bardziej niż zadowolony. 

Nadszedł czas na lot Etihadem za mile, które mi po prostu wygasały i musiałem z nimi coś zrobić. Załapałem się jeszcze na serwis limuzynowy przy zakupie biletu nagrody. Uważam, że Etihad nadal robi świetną robotę w klasach premium, chociaż żeby nie pośpiech z wydaniem mil, to zdecydowanie lepiej uzbierać na pierwszą klasę i przeżyć coś naprawdę doskonałego. Pomimo krótkich czasów udało mi się zrobić masę kilometrów po mroźnym Nowym Jorku i gorącym Honolulu. Zobaczyłem Wielkie Jabłko po raz pierwszy w nocy z góry i pewnie długo tej panoramy nie zapomnę. Dalej zmieniali mi rozkład lotów, anulowani lot (EWR-DCA), ale koniec wszystko zakończyło się szczęśliwie. Na Hawajach spałem w najtańszym hostelu, który dostępny jest także przez Airbnb. Kolejnego dnia wcześnie rano już jechałem taksówką z dwójką Kanadyjczyków na lotnisko, żeby złapać Hoppera, po którym miałem dosłownie 40 minut na przesiadkę na rejs do Hong Kongu. Wrażenia z tego nietypowego lotu jak najbardziej pozytywne – jest to jednak dosyć męczące, bo godzin w samolocie spędza się bardzo, bardzo dużo. W Hong Kongu zatrzymałem się w hotelu Ibis, żeby uniknąć ponownego spotkania z Karaluchami (co opisywałem w zeszłorocznej relacji) w hostelu. Spaliłem tym samym 2k punktów Accora, gdzie już nie mam statusu, więc wykorzystuje je raczej na tanie noclegi.

Hong Kong uwielbiam, a widok z Victoria Peak to coś fantastycznego, więc już o 6 rano pobiegłem, żeby zobaczyć miasto z góry. Specjalnie kupiłem lot Cathay Pacific za Aviosy, bo pasował idealnie godzinowo (a AirAsia niestety nie), dzięki czemu rano śniadanie jadłem HK, po południu jadłem obiad w saloniku na lotnisku, a wieczorem kolację w Conradzie w Bangkoku. Prawdziwy maraton, ale do zniesienia. Ekscytacja jest tak duża tym wszystkim, że człowiek funkcjonuje, a że jestem miłośnikiem tego wszystkiego to robię to rzeczywiście z uśmiechem na ustach. 

W Bangkoku byłem 1,5 dnia. Potwierdzam recenzje innych osób, że Conrad to jeden z najlepszych hoteli w mieście, chociaż nie ma jakiejś przepaści pomiędzy nim, a np. Hilton Millenium. Punktowo też wypada rozsądnie, bo 30k na obiekt marki Conrad to dobry deal. Po Bangkoku znowu zrobiłem kilkanaście kilometrów, żeby wieczorem po lekkiej sprzeczce z taksówkarzem dojechać na lotnisko na lot do Seulu. Klasa biznes w Thai (po downgrade z pierwszej i zwrocie mil) to świetne doświadczenie, tym bardziej, że jestem zwolennikiem A350. Z przyjemnością sprawdzę ich produkt ponownie na jakiejś dłuższej trasie, bo niecałe 5 godzin lotu to za mało, żeby wydać jednoznaczny werdykt. Na pewno rozczarowaniem był dla mnie salonik na lotnisku w BKK – mocno zatłoczony. Za to pozytywnie zaskoczyła mnie stolica Korei, gdzie definitywnie chcę wrócić. Nawet różnica 30 stopni w stosunku do Tajlandii nie zniechęciła mnie, żeby przez cały dzień spacerować od zabytku do zabytku i robić zdjęcia. 

Stąd musiałem dostać się ponownie na Guam, na co nie miałem dobrego pomysł. Ostatecznie kupiłem bilet za gotówkę w Air Seoul, którego ceny obserwowałem przez kilka miesięcy i na pewno dostałem najtańszą opcję, aczkolwiek nadal dosyć drogą (ponad 400 złotych). Nie było jednak innej możliwości, bo odcinek GUM-TPE-BNE-NOU kupiłem dużo wcześniej, kiedy były dostępne jeszcze pojedyncze terminy za jedyne 15k mil w programie AirFrance. To doskonały sweet spot. Dopłaty są spore, ale to nadal przy takim dystansie dobre spożytkowanie punktów, jak ktoś, tak jak ja nie miał ich zbyt dużo. 

Wyspa Guam, a dokładnie plaże tutaj to prawdziwy cud natury. Miejsce to wygląda na idealne na dłuższy wypoczynek. Niestety hotele są bardzo drogie, więc ponownie paliłem resztki hiltonowych punktów. Resort był dosyć stary, ale dobrze wyposażony i z posiłkami w cenie. Dzięki temu na wyspie nie wydałem nawet jednego dolara, a spędziłem świetny czas. Znowu czekały mnie długie loty jeden po drugim, bez noclegu. W Taipei wyskoczyłem na miasto, żeby zrobić szybki spacer podczas 6 godzinnego layoveru, następnie w Brisbane wypożyczyłem rower, żeby objechać miasto dookoła i poleciałem na zupełnie dla mnie nieznany teren, czyli do Numei. Nowa Kaledonia zaskoczyła mnie przede wszystkim okropnie wysokimi cenami. Dobrze, że pierwszy nocleg udało mi się znaleźć przez Airbnb w świetnej cenie.

Loty po wysepkach możliwe są z wykorzystaniem krajowego przewoźnika, a ceny powiedzmy, że rozsądne. Jako kolejny cel obrałem Ile des Pins, czyli rajską wysepkę, która słynie z wysokich sosen i cudownych lagun. Tutaj jednak koszty pobytu są bardzo duże, bo nie ma tanich hoteli, nie ma też Airbnb. Spędziłem w tym miejscu dwa cudowne dni, a jedyne czego mi brakowało do słońca, które tylko momentami przebijało się przez gęste chmury. Mimo to uważam to miejsce za jedno z najpiękniejszych, jakie w życiu widziałem. Niesamowicie spektakularne są także przeloty nad Nową Kaledonią, człowiek po prostu nie może odkleić się od okna. 

Powrót do domu rozpocząłem od jednego dnia pobytu w Sydney, mieście, z którym romansuję już od kilku lat i nic nie zanosi się, żeby to miało się zmienić. Spałem w hotelu Intercontinental, który podrożał do 60k punktów, co jest moim zdaniem już lekką przesadą, niestety. Dodam tylko, że on w niektórych terminach jest także dostępny w przystępnej cenie powiedzmy 300zł/os noc, co jak na obiekt tej klasy wydaje mi się niezłą opcją. 

To właśnie od tego rozpoczął się przesyt luksusów, bo po spędzeniu nocy w jednym z najwygodniejszych łóżek, jakie widziałem leciałem nową klasą biznes Singapore Airlines samolotem A380. Wrażenia niesamowicie pozytywne – zdecydowanie lepsze niż biznes w Etihadzie, ale jeszcze daleko do klasy pierwszej w LH czy właśnie EY. Wylądowałem znowu w Azji, gdzie oczywiście wyskoczyłem na spacer po Marina Bay i pokaz laserów z najbardziej znanego hotelu w Singapurze. Tutaj we znaki dało się już spore zmęczenie. Wróciłem na lotnisko, posiedziałem w saloniku czekając na lot do Stambułu, który w większości przespałem. Wrażenia ze starej kabiny 777-200ER nieco gorsze, ale obsługa w SQ potrafi zrobić różnicę. To zdecydowanie dobrze wydane mile. 

W Turcji ostatnio byłem w 2017 roku, kiedy to spędziłem w Stambule kilka dni, więc specjalnego parcia na zwiedzanie nie miałem, bowiem salonik TK na lotnisku Ataturka jest naprawdę świetny i można tu spędzić cały dzień. Wygrała jednak chęć spaceru i kupiłem online wizę i pojechałem metrem do centrum, żeby poczuć klimat tego niesamowitego i jednego w swoim rodzaju miasta. Dalsza droga do domu była już prosta, bo przez Warszawę poleciałem LOTem do Poznania. 

Jak pewnie widzicie w tabelce nie było to tani wyjazd. Z drugiej strony to były blisko 3 tygodnie podróży, w większości naprawdę rewelacyjnych warunkach, a odległościowo zabrakło mi niewiele do pełnych 80000 km w samolocie. Ważne też, że te wydatki były jednak ponoszone w okresie czasu, stąd też nie jest to takie bolesne jak jednorazowy wydatek. Aaa i wiem, że pokazywanie ceny za poszczególne segmenty i hotele (konkretne pokoje, które dostałem najczęściej w ramach upgreadu) nie ma większego sensu, ale jak już sobie sam to sprawdzałem z ciekawości, to z Wami też się podzieliłem. Zawsze mogę się pocieszyć, że wydałem 10x mniej, hehe 😀 

Jako ciekawostkę dodam, że do Turcji miałem także lot kilka dni po powrocie i w WAW nie zostałem wpuszczony na pokład (brak całej wolnej strony w paszporcie)… Cóż, dobrze że żaden inny pracownik na 22 poprzednich lotniskach, na których byłem w przeciągu ostatniego miesiąca tego nie zauważył, lub też nie chciał uprzykrzyć mi życia? To już nie ważne. Sorry za off topic. 

Jak zwykle w przypadku jakichkolwiek pytań pozostaję do Waszej dyspozycji. Dzięki jak ktoś dotarł do końca, do następnego! 😉

28 stycznia 2019

Singapur nocą jest jeszcze piękniejszy!

Singapur nocą jest jeszcze piękniejszy!

Dojazd do centrum zajmuje około 30 minut. Wysiadam na stacji najbliższej do Marina Bay, która zawsze robi niesamowite wrażenie. To widok, który nigdy mi się nie znudzi. Miasto zachwyca swoim rozmachem, czystością i zorganizowaniem. Świetne wrażenie robi połączenie nowoczesnych wieżowców z małymi barami czy też świątyniami. Jest tutaj także mnóstwo zieleni jak przystało na nowoczesne miasto. 

Image

Image
Image

Image

Image

Uwielbiam patrzeć na słynny hotel Marina Bay Sands, czyli kompleks 3 hoteli połączonych 150 m basenem na dachu (w którym kiedyś miałem okazję popływać?). Jego budowa kosztowała… 5,6 miliarda dolarów. Obok mamy budynek w kształcie kwiatu lotosu i jest to muzeum Art Science, a z drugiej strony jest Theatres on the Bay.

Image

Image

Image

Nie zwiedziłem tutaj nic nowego. Zrobiłem długi spacer, pomimo plecaka na plecach i uważam, że warto było ruszyć się z lotniska i ponownie zagościć w tym wspaniałym mieście. Największe wrażenie zrobił na mnie tym razem słynny Merlion (symbol Singapuru o głowie lwa i ciele ryby) tryskający wodą, który jest podświetlany w niekonwencjonalny sposób, zresztą sami możecie zobaczyć. Do tego klimatyczna muzyka i człowiek, aż nie chce stąd odchodzić. Pomimo tłumów turystów ruch tutaj odbywa się płynnie – chodniki szerokie i pewien porządek zachowany. 

Image

Image

Oczywiście wieczorem ludzie rozsiadają się na ławkach i podziwiają panoramę miasta. Poza tym rozlega się muzyka, a w jej rytm na niebie pojawiają się promienie laserów, które tworzą świetny spektakl. 

Image

Image

Image

Image

Kiedy zbliża się godzina 22:30 kieruję się w stronę MRT, żeby zdążyć wrócić na lotnisko metrem, przed jego zamknięciem, co następuje chwile po 23. O godzinie 1:45 czeka mnie lot do Istambułu, przez co jeszcze zdążę Wam pokazać jedno, niesamowite miasto, które znalazło się na trasie mojej szalonej podróży. To wszystko już chyba w ostatnim wpisie… 

28 stycznia 2019

Poranek w Sydney i lot Singapore Airlines (A380) w klasie biznes

Poranek w Sydney i lot Singapore Airlines (A380) w klasie biznes
Image

Image

To moje ostatnie chwile w Sydney, więc idę nad zatokę. Tym razem chodzę po Royal Botanic Gardens. To kolejne fantastyczne miejsce – przepiękne kwiaty, krzewy, olbrzymie drzewa. Dalej liczne altany, fontanny i ławeczki. Panuje tu pełen spokój, a dodatkowo można podziwiać Operę z drugiej strony, a także liczne drapacze chmur. Dodatkowo większość egzotycznych roślin jest opisana, przez co wiemy co akurat w danym miejscu rośnie.

Image

Image

Image

Image

Oczywiście, co pewnie widać po zdjęciach jestem miłośnikiem samej Opery w Sydney. Od małego było to moje wielkie marzenie, zawsze, kiedy widziałem ją w telewizji czułem lekki dreszcz. Do dzisiaj nie mogę się na nią napatrzeć. Przypomina swoim kształtem okręt z żaglami. Niby banalne, ale jednak niesamowicie oryginalne i nigdzie indziej niespotykane. Zarówno z bliska i z daleka robi wrażenie. Dla tych co nie wiedzą to przypomnę, że została wykonana z tysięcy duńskich kafelków. 

Image

Niestety tak właśnie kończy się moja przygoda w tym cudownym mieście, z którym już romansuję od kilku lat. Sydney dla mnie jest pewnego rodzaju zjawiskiem, doświadczeniem i już także wspomnieniem. Czuję tutaj magię, której nie ma nigdzie indziej. Te wieżowce, ogrody, opera, most i ludzie. To wszystko tworzy jeden, niepowtarzalny organizm, z którym chce się obcować jak najczęściej.

Ruszam na lotnisko dokładnie 3 godziny przed odlotem. Na początku metro za nieco ponad 2 AUD, a następnie przesiadka na autobus numer 400 ze stacji Mascot na lotnisko. Udaję się od razu do stanowiska odprawy linii Sinapore Airlines. Dla klasy biznes nie ma kolejki, więc po chwili ma już bilety w ręce. Jest tutaj dedykowany fast track dla pasażerów klas premium, więc kontrola przebiega bardzo szybko i po chwili kieruję się do saloniku, który jest właśnie dedykowany pasażerom tej linii lotniczej.

Poczekalnie nie robi jakiegoś piorunującego wrażenia. Jest bardzo dużo ludzi, ale na szczęście wolne miejsce jeszcze można znaleźć. Pomimo pory śniadaniowej są dnia bardziej obiadowe (co uznaję za plus), przyzwoity wybór alkoholi i ładny widok na płytę lotniska. Oprócz tego dużą zaletą jest to, że stąd na boarding jest dosłownie minuta drogi, więc można spędzić czas, aż do końca (byle nie za długo?). 

Image

Image

Image

Image

Image

Swoją podróż będę odbywał samolotem Airbus A380-800, który posiada nową kabinę klasy biznes oraz apartamenty Suites, które w ostatnim czasie były mocno promowane przez singapurskiego przewoźnika, a dzisiaj można je zarezerwować nawet za mile Miles & More. Wybrałem miejsce przy oknie, na górnym pokładzie, gdzie konfiguracja siedzeń to 1-2-1. Rejs na tej trasie odbywa się aż pięć razy dziennie, z czego obecnie dwukrotnie właśnie na pokładzie A380. 

Image

Po wejściu na pokład zostałem bardzo miło przywitany i odprowadzony do mojego fotel. Zaproponowano mi do picia szampan, sok lub wodę. Wiecie co wybrałem. Trzeba przyznać, że nowe wnętrze samolotu robi bardzo dobre wrażenie, widać, że przewoźnik ten poważnie podchodzi do konkurencji z rywalami z Bliskiego Wschodu. Siedzenie ma aż 63 centymetry szerokości (to jeszcze więcej niż Qatar, Etihad czy Qantas, bo Emirates ma siedzenia zdecydowanie węższe w tej klasie) i rozkłada się do pozycji płaskiej, kiedy to osiąga długość 198 cm – idealne do spania, nawet dla mnie, ponieważ mam 188 cm wzrostu. 

Image

Image

Image

Ciekawie też prezentuje się skorupa z tyłu siedzenia, którą wykonano z włókna węglowego, jest ona tak zrobiona, że przypomina kokon, co sprawia poczucie dużej prywatności. Najbardziej popularnym ostatnio rozwiązaniem jest możliwość połączenia siedzeń w środku kabiny i stworzenia podwójnego łóżka (środkowa przegroda obniża się). Całość utrzymana jest w kolorze fioletowym, z dodatkami miedzianego. 

Image

Image

Image

Image

Moją uwagę zwróciło tutaj przede wszystkim lusterko schowane na wysokości głowy, co docenią zapewne pasażerki płci pięknej, bowiem jest ono przeznaczone do poprawy makijażu. Bardzo dużo mamy także miejsce pod poprzedzającym fotelem, gdzie zmieścimy spokojnie pełnowymiarową walizkę kabinową, torbę na laptopa i torebkę. Oczywiście nie zabrakło dobrze rozlokowanego oświetlenia i wtyczek. 

Image
Image

Image

Image

Czego brakuje? Zapewne przydałby się ruchomy ekran, który można by ustawić w pozycji bardziej prywatnej, co jest już możliwe u konkurencyjnych przewoźników. Wyświetlacz ma 18 cali i oferuje wysoką rozdzielczość, przez co filmy ogląda się bardzo dobrze. System rozrywki pokładowej nazywa się myKrisWorldi muszę przyznać, ze to chyba najlepsze IFE z jakim miałem do tej pory do czynienia. Wszystko działa bardzo płynnie, nic się nie wiesza i nie trzeba długo czekać. Poza tym wybór seriali, dokumentów, piosenek, nowości kinowych etc. jest rzeczywiście bardzo okazały. 

Image

Image

Image

Image

Na pochwałę zasługuje także sama załoga. Na początku rejsu stewardessa przyszła do mnie się przedstawić i przywitać. Była troskliwa, uprzejma i wesołą, co zdecydowanie podnosi komfort podróży. 

Image

Trzeba przyznać, że rozwój klasy biznes, a przede wszystkim dostępnych tutaj siedzeń osiągnął kosmiczny poziom. To wszystko dzięki ciągłej rywalizacji pomiędzy przewoźnikami. Dobrze, że klient może na tym skorzystać. Dodajmy, że nowy produkt dostępny jest od końcówki zeszłego roku, a pierwszy lot pomiędzy Singapurem, a Syndey nowym A380 odbył się 18 grudnia 2017 roku. 

Image

Image

Jak już wspomniałem przed startem podano szampana Charles Heidsieck Brut, a następnie zebrano zamówienia na napój po starcie. Z uwagi, że ten był całkiem niezły to kontynuowałem. Przydaje się tutaj podstawek z lewej strony ekranu, który jest na stałe otwarty i na nim można właśnie postawić kieliszek z szampanem czy innym napojem. 
Zebrano oczywiście zamówienia na posiłek. Pierwszym z nich był obiad. Na przystawkę były bardzo smaczne krewetki, a na dani główne wybrałem łososia z makaronem (bardzo, bardzo dobry). Na deser podano ciasto, sery i owoce. Do tego zamówiłem filiżankę cappuccino. 

Image

Image

Image

Teraz mała uwaga. Zwróćcie uwagę, że Singapore Airline nie daje swoim pasażerom kosmetyczki, co myślałem, że jest już standardem. Zamiast tego w bocznym schowku znajdziemy kapcie i skarpetki, a przybory toaletowe są dostępne w łazience. Kiedy już jesteśmy w tym temacie to pokażę Wam także jak wygląd WC na pokładzie tego samolotu.

Image

Mamy również dostęp do WiFi. Pierwsze 30 MB jest darmowe (logowane po numerze siedzenia i nazwisku), a kolejne są już płatne. 500 MB na cały lot, czyli pakiet Pro kosztuje 30 USD. Warto jednak podkreślić, że łącze jest bardzo szybkie i bez problemu wykonałem płynną rozmowę na Skype. W tym samolocie jest także bardzo wygodny stolik do pracy. Zmieścilibyśmy na nim nawet 17 calowego laptopa. Ciekawostką jest także czytnik NFC, dzięki któremu możemy zbliżeniowo zapłacić za zakupy w sklepie wolnocłowym lub za dostęp do Internetu. 

Image

Nie wspomniałem jeszcze o panelu do regulacji fotela. Pozwala on na ustawienie pozycji płaskiej (do spania), półpłaskiej, pozycji do startu i lądowania i regulacji podnóżka. Mamy tutaj także przycisk do zarządzania oświetleniem, przywołania obsługi i wyłączenia ekranu przed nami. Jest również opcja „nie przeszkadzać”, kiedy którą aktywujemy będzie znakiem dla stewardes, że nie jesteśmy np. zainteresowani kolejnym posiłkiem i chcemy pospać dłużej. 

Image

Image

Image

W trakcie lotu pospałem około 3 godziny. Był to dobry, głęboki sen, bez przebudzania się. Z drugiej strony trochę szkoda czasu na spanie. Obudzono mnie, kiedy rozpoczynał się kolejny serwis. Tym razem tylko jednodaniowy posiłek na ciepło. Ponownie poszedłem w temat ryby, makaronu i krewetek. To danie smakowało mi jednak zdecydowanie mniej i drugi raz na pewno bym go nie wybrał. Do tego jeszcze kawa z mlekiem przed lądowaniem w pochmurnym Singapurze i koniec tej wspaniałej przygody, którą miałem przyjemność przeżywać, dzięki spaleniu kilkudziesięciu tysięcy mil, ale o szczegółach w podsumowaniu. 

Po wylądowaniu za zgodą załogi udało mi się zajrzeć do nowej klasy pierwszej, zobaczcie sami:

Image

Image

Image

Po wylądowaniu udałem się prosto do kontroli paszportowej. Tym razem miałem na przesiadkę aż 8 godzin, więc postanowiłem udać się do miasta, żeby odbyć spacer po centrum Singapuru. O tej godzinie jeszcze swobodnie można poruszać się metrem, a bilet w dwie strony kosztował 4,8 dolara singapurskiego. Jeszcze do niedawna było to chyba moje ulubione azjatyckie miasto, mimo, że jest mało „azjatyckie”. Teraz palmę pierwszeństwa przejął Hong Kong. Mimo wszystko czuję się tutaj pewnie i bezpiecznie.

28 stycznia 2019

Jak dobrze wydać 12500 mil Flying Blue?

Jak dobrze wydać 12500 mil Flying Blue?

Idę ponownie pieszo na lotnisko, ponieważ o 15:25 mam lot do Taipei. To taki składak zarezerwowany za 12500 mil Flying Blue, który docelowo pozwoli mi wylądować w Nowej Kaledonii i spędzić cały dzień w Brisbane. Ogólnie doskonały sposób spożytkowania punktów. Szkoda tylko, że klasa biznes była trzykrotnie droższa, a aż tyle mil nie miałem, tym bardziej, że kolejne 12500 potrzebowałem na powrót. 

Image

Image

W południe jest gorąco przez co mój spacer okazuje się nieco męczący. Ruch na drodze jest także zdecydowanie większy niż rano. Po około godzinie docieram na lotnisko i od razu idę do stanowiska check in, gdzie otrzymuję swój bilet do Taipei oraz drugi do Brisbane. Czasu już nie mam dużo, więc szybkim krokiem idę do kontroli paszportowej i dalej do saloniku, który akurat jest otwarty między 13-15 i można wejść do niego na kartę Priority Pass. Niestety mam dosyć pilną sprawę do zrobienia na komputerze, a jeszcze WiFi działa fatalnie, więc praktycznie nic nie jem, wypijam jakiś sok i biegnę na boarding, który rozpoczął się 10 minut temu, a bramka jest dokładnie na drugim końcu lotniska.

Image

Image

Docieram do gate’u kiedy już wszyscy są w samolocie, ale jeszcze czasu do odlotu sporo. Wnętrze samolotu już dosyć leciwe, brak indywidualnego systemu rozrywki (tylko monitorki nad głowami), ale poza tym same pozytywy. Lot przebiegał prawidłowo, w jego trakcie podano obiad na którym wybrałem kurczaka z makaronem. Do tego był kawałek jakiegoś ciasta, którego nie zjadałem i owoce. Na pozostałe 2 godziny lotu poszedłem spać, a tuż przed lądowaniem w Taipei siedziałem przyklejony do okna licząc na jakieś fajne widoki, ale niestety podejście było od mniej atrakcyjnej strony. Niemniej cieszyłem się, że lądujemy tylko z 15 minutowym opóźnieniem, ponieważ to daje mi 6 godzin na miejscu, które wykorzystam na dojazd do centrum i spacer tam.

W kolejnym wpisie pokażę Wam kilka zdjęć ze stolicy Tajwanu, w której byłem w zeszłym roku dosyć długo, więc czułem dużą łatwość w poruszaniu się oraz z lotu do Brisbane, a także już z samej Australii.Szybka pieczątka do paszportu, nie szukam nawet przechowalni bagażu i biegnę na pociąg do miasta. Po drodze tylko wypłacam za pomocą Revoluta trochę pieniędzy z bankomatu (swoją drogą Revolut podczas całej tej podróży jeszcze mnie nie zawiódł!). Pociąg do centrum jedzie około 40 minut i zatrzymuje się na kilku stacjach. Możliwy jest także przejazd ekspresem w tej samej cenie (wychodzi około 16 złotych w jedną stronę), co robię podczas powrotu. 

Image

Image

Image

Image

Dojeżdżam do stacji Taipei Central, skąd ruszam na szybką przechadzkę po uliczkach miasta. Pierwszym ważniejszym punktem, który odhaczam jest North Gate. Później kieruję się do Pałacu Prezydenckiego, a w oddali podziwiam ponad 500-metrówą Taipei 101. Nie wiem, czy wiecie, ale winda w tym drapaczu chmur jest w księdze rekordów Guniessa jako najszybsza na świecie – 1 km w ciągu 1 minuty. Wchodzę także do Parku Pokoju (2-28), gdzie znajduje się monument upamiętniający masakrę z 28 lutego 1947 roku. Miejsce to jest popularnym miejscem wśród praktykujących tai chi czy seniorów grających tutaj w madżonga. Znajduje się w nim kilka świątynek i pawilonów, fontann i oczek wodnych. Ogólnie przyjemne miejsce, chociaż lepiej prezentuje się w dzień. Tak też robię kółko i wracam pod budynek dworca. Jadę z powrotem na lotnisko, GPS pokazuje 7 km pokonane pieszo.

Image

Image

Image

Image

Tajpej na początku pewnie nikogo nie zachwyci, ale jak pobędzie się tu dłużej to trudno je opuścić i coś o tym wiem. Tęskni się za ulicznym jedzeniem, dobrą herbatą i niskimi cenami. Widać, że Tajwan odciął się od zwierzchności Chin i jest zupełnie inny, chociaż nadal wszystkie państwa tego nie uznają. 

Image

Image

Image

Na lotnisku nie ma kolejek, więc wszelkie odprawy przechodzę szybko i udaję się do saloniku Premium Plaza, gdzie jem kolację. Kolejny raz ta sieć miło mnie zaskakuje – wybór jedzenia bardzo przyzwoity, można zamówić kilka rzeczy z menu. Może nie są to tak smaczne potrawy jak np. w poczekalniach Cathaya, ale nie narzekałbym, gdyby takie były np. w Polsce?. Wychodzę zdecydowanie najedzony i kieruję się do bramki na rejs do Brisbane, który jest punktualnie o czasie. Oczywiście idę spać i budzę się rano na śniadanie. Można wybrać coś ala omlet lub makaron z jakimś mięsem (danie typowo wschodnie), więc próbuję to drugie i nie jest najgorsze. Lądowanie w Australii zgodnie z rozkładem i trzeba przyznać, że to jedno z lepszych lądowań, jakich doświadczyłem w swoim życiu. Po prostu idealne, płynne, bez żadnego uderzenia. Jakbym spał to na pewno bym się nie obudził. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Jest godzina 11 przed południem, a mój kolejny lot (cały czas na jednej rezerwacji od Guam) mam o 20:50, więc sporo czasu na zwiedzanie Brisbane. Wpierw muszę kilka spraw ogarnąć na komputerze, więc schodzi mi godzinka i idę na pociąg do centrum miasta. Bilet w dwie strony kosztuje 35 AUD i można płacić kartą lub gotówką. Ponownie Revolut nie zawodzi, a ja po 20 minutach jestem już na stacji centralnej i ruszam na spacer po Brisbane, gdzie byłem już kilka lat temu 2 dni. 

Image
28 stycznia 2019

Biznes klasa Thai Airways (Airbus A350) i zwiedzanie Seulu

XIAOYI

Lekko poirytowany tą sytuację idę schodami do góry na stację, gdzie kupuję żeton na pociąg. Ten dosłownie minutę później podjeżdża, więc po kolejnym pół godziny jestem na lotnisku, gdzie udaję się do punktu odprawy pasażerów biznes klasy Thai Airways. Dzisiaj czeka mnie rejs do Seulu, który potrwa około 5 godzin na pokładzie nowego Airbusa A350-900. Jeszcze kilka tygodni temu miał to być stary 747, ale w pierwszej klasie, więc niestety (lub stety) spotkał mnie downgrade, ale tym samym oddano połowę mil, przez co ostatecznie jestem zadowolony.

Image

Image

Image

Odprawa przebiega bardzo szybko. Pani chce tylko zobaczyć mój bilet powrotny z Seulu, informuje ją, że będę tam tylko 14 godzin i lecę dalej na Guam. Pokazuję jej mój plan w TripIt, ona spisuje numer rejsu i drukuje mi bilet z zaproszeniem do poczekalni Royal Silk. Jest także dedykowane Priority Lane dla Star Alliance Gold i pasażerów klas premium. Rzeczywiście przechodzi się je bez oczekiwania i od razu, ruchomymi schodami można zjechać do saloniku. Tutaj od razu po prawej stronie (jeszcze przed recepcją) znajduje się bar z napojami. Kiedy pójdziecie w lewo, to traficie do kilku sali, które oferują wyspy z jedzeniem i automaty do kawy/herbaty, a także lodówki z napojami bezalkoholowymi (poza piwem). Niestety lounge jest bardzo zatłoczony i trudno znaleźć tutaj znaleźć dogodne miejsce. Mam tutaj tylko godzinę czasu, kiedy to głównie zajadam się tajskimi, ostrymi zupkami, których jestem zwolennikiem. Kiedy zbliża się północ ruszam do gate’u na lot do stolicy Korei Południowej (to będzie mój pierwszy raz w tym mieście). Z uwagi, że to już kolejny dzień, to o samym locie i nowej klasie biznes u tajskiego przewoźnika napiszę Wam niebawem.

To jedziemy dalej – teraz na tapetę idzie lot w klasie biznes tajlandzkich linii lotniczych, która tutaj nazywa się Royal Silk Class. Mam to szczęście, że będę podróżował nowym Airbusem A350-900. Oczywiście w środku dominuje kolor purpurowo-fioletowy, do czego ten przewoźnik nas przyzwyczaił, a ma to związek z barwą orchidei, która jest uprawiana w Tajlandii. Na pokładzie mamy znany i wygodny układ siedzeń 1-2-1, który pozwala bez problemu każdemu dostać się do korytarza. Ja wybrałem miejsce przy oknie, ponieważ podróżuję sam. 

Image

Image
Image

Image

Zastosowane tutaj fotele są bardzo wygodne i przypominają nieco te z Etihadu czy Air Canada. Wymieniam celowo te linie, ponieważ opisywałem je tutaj właśnie lecąc klasą biznes. Posiadają one regulację ustawienia aż do pozycji zupełne płaskiej, co pozwala nam nie tylko wygodnie siedzieć, ale i spać. Do tego przed siedzeniem jest duży ekran dotykowy, są dostępne gniazdka elektryczne i USB. 

Image

Image

Tuż przed serwisem poczęstowany zostaję kieliszkiem szampana Veuve Clicquot Brut i dostaję także ładną kosmetyczkę z podstawowymi rzeczami, które mogą się przydać w trakcie rejsu. Nie zabrakło dodatkowo słuchawek, poduszki i bardzo przyjemnego w dotyku koca. 

Image
Image

Wystartowaliśmy kilka minut po rozkładowym czasie – ogólnie bardzo lubię stary A350, zawsze są takie płynne i delikatne (może mam po prostu szczęście). Kilka minut po tym stewardesa przynosi mi ciepły ręcznik odświeżający oraz menu. Do wyboru jest kilka opcji śniadaniowych, które będą zrealizowane na 1h przed lądowaniem. Decyduję się na omleta, zupę rybną i kapustę w stylu tajskim. Dla osób, które są wcześniej głodne jest także menu z zupami, z którego można zamówić potrawę o dowolnej porze. Oczywiście nie zabrakło w menu szerokiej gamy napojów alkoholowych i bezalkoholowych, jednak ja po całym, męczącym dniu w Bangkoku marzyłem tylko żeby wypocząć przed lądowaniem w Seulu, bowiem odwiedzałem to miasto po raz pierwszy i miałem bardzo ochocze plany na długie zwiedzanie.

Image

Image

Oczywiście IFE działa jak należy, ale nie mam czasu nic obejrzeć. Obsługa jest profesjonalna i bardzo uprzejma, oceniłbym ją nawet wyżej niż ekipę z Etihadu podczas ostatniego mojego rejsu, ale oczywiście tutaj nie możemy generalizować. Jedzenie było smaczne i dobrze doprawione. 

Image

W Korei wylądowaliśmy zgodnie z czasem rozkładowym, więc miałem około 14 godzin na poznanie stolicy tego kraju. Niestety termometry wskazywały 0 st. C, a ja swoją kurtkę zostawiłem kilka dni, żeby nie nosić jej po miejscach, gdzie jest ponad 30 stopni, a jakoś o Seulu zapomniałem. Kontrola paszportowa przebiegła bardzo sprawnie, więc od razu udałem się na poszukiwanie punktu, gdzie mogę zostawić swój bagaż. Przechowalnia jest na 3 piętrze blisko stanowisk A, a koszt przechowania przez cały dzień to ok. 30 złotych. Założyłem na siebie dwie bluzy i liczyłem, że to okaże się wystarczające. Od razu Wam zdradzę, że tak było, bo w Seulu trafiłem na piękny słoneczny dzień, przez co temperatura w południe wynosiła nawet 10 stopni Celsjusza, a ja mogłem zdjąć z głowy kaptur.

Image

Image

Do centrum jadę pociągiem, który zatrzymuje się na kilku stacjach po drodze. Wysiadam na stacji centralnej i wychodzę na zewnątrz. Pierwsze co stwierdzam, że czuję się jak w Pekinie. To zdanie jednak zmieniam dosyć szybko, spacerując po uliczkach miasta, starego miasta. Jego historia jest bardzo długa, a po wojnach czy okupacji japońskiej zostało tutaj wiele zabytków, które warto zwiedzić. Ostatecznie dochodzę do wniosku, że Seul (może cała Korea) ma sporo z Chin i sporo z Japonii, jest jakby pomiędzy. Widać jednak, ze Koreańczycy cenią sobie swoją odrębną kulturę i historię. Absolutnie czułem się tutaj bardzo bezpieczny. 

Image

Image

Image

Pierwszym punktem, który jest istatni w tym mieście, a ja na niego trafiam kierując się w stronę innych zabytków jest brama Sungnyemun. Akurat z daleka mam okazję obserwować zmianę warty. 

Image

Image

Image

Image

Kolejnym miejscem, które robi na mnie świetne wrażenie jest Deoksugung, gdzie płacę 1000 KRW i wchodzę na jego terem. Jest tutaj kompleks budynków, które są wykonane w specyficznym stylu, a w ich tle widać nowoczesną zabudowę miasta. Oczywiście pałac ten, podobnie jak inne ucierpiał w czasie wojny koreańskiej. Budynki zazwyczaj udało się odbudować, jednak wnętrza pałaców są ogołocone przez najeźdźców i wyglądają mało imponująco. 

Image

Image

Image

Kolejną ciekawostką jest możliwość spotkania w mieście, na lotnisku i w wielu innych punktach maskotek z niedawno zakończonych igrzysk olimpijskich.

Image

Image

Image

Image

Kieruję się dalej, po drodze mając okazję zobaczyć w oddali wieżę widokową N o wysokości 236 metrów, niestety tym razem nie będę miał okazji podziwiać z niej panoramy miasta. Poza tym wstępuję także do jednego z muzeów, a kiedy robię się głodny to odwiedzam KFC. Tutaj czuję się jak w dobrej restauracji – nie muszę szukać czystego stołu i omijać bezdomnych przy wejściu (jak np. w Nowym Jorku). Tutaj jest wszystko w idealnym stanie. Ludzie mają tutaj nawet spotkania biznesowe, pracują na laptopach itp. Jestem pod dużym wrażeniem, bo spodziewałem się czegoś przeciętnego. Poza tym ceny są także niezłe – za duży zestaw płacę 5000 wonów, czyli ok. 15 złotych. 

Image

Image

Image

Image

W końcu docieram do Gyeongbokgung, czyli przez wielu ocenianego jako najpiękniejszy z pięciu cesarskich pałaców. Wiele osób zwiedza go w tradycyjnych koreańskich strojach, które podobno można wypożyczyć w specjalnych sklepach. Pierwowzór tego pałacu został wybudowany w 1395 roku, ale później zniszczony przez pożar w XV wieku. Odbudowano go za dynastii Jeseon w 1867 roku, ale ponownie został zdewastowany przez Japończyków w czasie II wojny światowej. Obecna rekonstrukcja z 2009 roku przedstawia tylko 40% oryginału. Mamy tutaj do odwiedzenia kilka pawilonów, które rozmieszczone są na sztucznych wyspach. Jest także Muzeum Narodowe Korei. Pałac Wielce Błogosławiony przez Niebo, bo taka jest jego pełna nazwa można odwiedzić płacąc w kasie 3000 wonów. Przed wejściem udaje mi się ponownie mieć okazję obejrzeć zmianę warty. Dodajmy, że od jego północnej strony mieści się pałac prezydencki, który nazywany jest Błękitnym Pałacem. 

Image
Image

Image

Image

Niestety nie mam już czasu, żeby wybrać się do pałacu Changdeokgung, który wpisany jest na Światową Listę Dziedzictwa UNESCO, ale może to dobrze, bo będę miał powód, żeby tutaj wrócić. 

Image

Image

Image

Image

Image

Zbliża się godzina 16, więc ja spaceruję w kierunku najbliższej stacji metra, żeby wrócić na lotnisko. Udaje mi się to jedną przesiadką, a koszt biletu to ok. 14 złotych.

27 stycznia 2019

Bangkok: spacer wśród świątyń i pobyt w hotelu Conrad

XIAOYI

Po dotarciu do Bangkoku niestety czeka mnie około 30 minut oczekiwania w kolejce do kontroli paszportowej, widocznie w tym samym czasie wylądował jeszcze inny samolot. Tutaj bez żadnych pytać, od razu pieczątka i można udać się na pociąg do miasta, co jest chyba najszybszą opcją. Koszt to 40 THB (ok. 4,5 zł). W kolejce słyszę sporo polskich głosów, podgląda skąd lecą, czy to jakiś czarter z Warszawy, ale to nic innego jak lot z Dubaju liniami Emirates. Widać, że ten kierunek cieszy się w Polsce bardzo dużą popularnością. I trudno się dziwić. 

Image

Wysiadam dwie stacje przed końcem. Stąd idę do hotelu Conrad Banokok, który zarezerwowałem za 30k punktów Honors. W zasadzie to chciałem podjechać taksówką, ale dwóch zatrzymanych kierowców nie miało pojęcia o co pytam, więc żeby nie tracić czasu wziąłem nogi za pas i przemierzyłem 3 kilometry w totalnym upale, wśród zapachów gotowanego na ulicy jedzenia i głośnych klaksonów. Do tego długie spodnie, bluza i plecak, który sprawia wrażenie coraz cięższego 

 Okay, po około 30 minutach szybkiego marszu dotarłem do celu. Na miejscu recepcjonistka informuje mnie o podwyższeniu kategorii pokoju do Executive King Suite, który znajduje się na 31 piętrze. Dostaję kartę i szybko idę się wykąpać, a następnie zaglądam do saloniku na kolację. Trzeba przyznać, że widok z lounge jest świetny, przez co też cieszy się on dużą popularnością, bowiem jest tutaj dużo gości. Serwowanych jest trochę potraw na ciepło, zimnych przekąsek i słodyczy. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Ja głównie cieszę się z wina musującego i sushi, którego dawno nie jadłem. Po jakiś 30 minutach postanawiam wybrać się na spacer po mieście, ale nie biorę ze sobą aparatu. Do hotelu wracam około 3 w nocy, Bangkok rzeczywiście chodzi późno spać! Jestem wykończony, myślę, że tego dnia pokonałem pomiędzy 30-40 km na nogach, czas odpocząć. 

Image

Mój dzień w Bangkoku (w zasadzie cały, bo lot mam dopiero tuż przed północą) rozpoczynam śniadaniem w hotelowej restauracji, która znajduje się na pierwszym piętrze. O dziwo nie jest ona jakaś olbrzymia, ale raczej kameralna, z podziałem na kilka stref, gdzie znajdziemy zarówno jedzenie europejskie, jak i azjatyckie. Oczywiście prym w mojej diecie wiodą tutaj owoce, uwielbiam dragon fruita czy też mango, a do tego świeżo wyciskane soki (jest wyciskarka, której możemy użyć). Same pyszne rzeczy. Do tego zjadam zupę z kulkami rybnymi i tofu, a także omlet, który jest oczywiście robiony przez kucharkę na odpowiedniej stacji. Po takim posiłku pewnie nie będę długo głodny.

XIAOYI
Image

Image

Image

Postanawiam zapytać w recepcji do której godziny będę mógł maksymalnie zostać w pokoju. Niestety najpóźniej do 14, ponieważ wszystkie apartamenty są na dzisiaj zarezerwowane i muszą być gotowe dla kolejnych gości na 15. W związku z tym postanawiam teraz udać się na spacer po turystycznej dzielnicy Bangkoku, a wrócić przed wykwaterowaniem. Sprawdzam na telefonie dostępność Ubera i jest dokonała. Koszt przejazdu pod Wat Arun to około 160 THB, brzmi rozsądnie. Zamawiamy kierowcę i czekam w hotelowym holu. Do centrum jedziemy około 35 minut. Już mi się podoba – Bangkok od zawsze zaskakuje mnie swoją niesamowitą energią, zapachami i temperamentem. 

Image

Image

Image

Docieramy ostatecznie na drugi brzeg rzeki, dokładnie visa vi Wat Arun, czyli świątyni świtu, która przez długi czas była w budowie i pomimo, że byłem już w stolicy Tajlandii pewnie więcej niż 5 razy, to nigdy nie udało mi się jej uwiecznić na zdjęciu. Do dzisiaj. Innym miejscem, którego nigdy dokładnie nie zwiedziłem jest Wielki Pałac Królewski, obok którego przejeżdżamy. Znam go z zewnątrz i rzeczywiście prezentuje się niesamowicie – pełen orientalnego przepychu i ciekawej zbitki kolorów. Oczywiście w pobliżu mamy znaną wszystkim Świątynię Leżącego Buddy, czyli Wat Pho. To obowiązkowy punkt każdego turysty. Wstęp tutaj kosztuje bodajże 100 THB (z butelką wody w komplecie) i rzeczywiście warto to miejsce zobaczyć. Ja robiłem to już kilka raz, więc teraz z uwagi na napięty grafik odpuszczam i idę dalej.

Image

Image

Image

Image

Oczywiście nie sposób nie wspomnieć o mijanych przeze mnie co chwilę straganach z jedzeniem. Bangkok to jedna wielka stołówka, gdzie dostaniemy wszystko – od smażonego makaronu, po egzotyczne soki, aż po słodkie desery. Tutaj nikt specjalnie nie przejmuje się higieną – talerze myte są w wiadrze ze stojącą wodą, tak żeby posiłek był gotowy jak najszybciej. O dziwo do tej pory jedząc tak i w Bangkoku i innych krajach nie miałem żadnych problemów z żołądkiem. Pomimo, że w kilku miejscach uśmiecha się do mnie fantastyczny Pad Thai czy zupka Tom Kha Kai to niestety pasuję, po śniadaniu nie jestem już w stanie nic zjeść.

Image

Image

Image

Image

Kolejną rzeczą, której nie unikniemy w stolicy Tajlandii są masaże. Punktów, gdzie świadczone są taki usługi jest multum. Pamiętajcie jednak, że masaż tajski jest dosyć specyficzny i trochę może przypominać łamanie kości, ale po takim zabiegu każdy czuje się zrelaksowany. 

Pewnie wszystko co Wam tu piszę, to już dobrze wiecie, bo o Bangkoku napisano wszystko. Miasto Aniołów to bardzo popularne miejsce wśród polskich i nie tylko turystów, czego dowód miałem dnia poprzedniego na lotnisku spotykając grupy naszych rodaków. Z ciekawostek warto dodać, że nazwa tego miasta trafiła do Księgi Rekordów Guinnessa, gdyż jego pełna nazwa składa się z 20 słów i jest najdłuższą nazwą geograficzną na świecie. 

Image

Image

Image

Image

Jako punkt końcowy mojego spaceru obieram sobie dwie świątynie po drugiej stronie rzeki, które dojrzałem z okna Ubera i wydały mi się całkiem ciekawe. Zaznaczyłem je szybko na mapie, stąd też wiem, że mam do nich około 4 kilometrów, więc właśnie kieruję się w ich stronę, oglądając po drodze życie mieszkańców. Teraz postanawiam przetestować taksówkę i łapię różowy samochód, upewniam się, że taksometr jest włączony i jadę Conrada. I jak się okazuje tym razem koszt przejazdu to 100 THB, czyli znacznie taniej! Wniosek z tego taki, że w przypadku Bangkoku klasyczna taksówka jest lepszym rozwiązaniem, chociaż… przeczytajcie dalej.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

W hotelu udaje się do saloniku na tzw. Afternoon Tea, gdzie serwowane są drobne przekąski do kawy. Nie mam już dużo czasu, więc dosyć szybko urywam się do pokoju, pakuję swoje rzeczy i idę zostawić plecak w przechowalni bagażu. Jest 14, więc mam sporo czasu, który pożytkuję na relaks na basenie, który znajduje się na czwartym piętrze hotelu. Oprócz tego są tam też dwa korty tenisowe i brodzik dla dzieci. Całość otoczona palmami prezentuje się naprawdę świetnie i można rzeczywiście odpocząć z uwagi na małą liczbę ludzi i co idzie za tym ciszę (o którą w Bangkoku trudno). 

Image

Powyżej wstawka do pokoju.

Image

Image

Widok z pokoju.

Image
Image

Kiedy zbliża się godzina 18 postanawiam wybrać się na jeszcze jeden spacer po mieście, ponownie bez aparatu. Włóczę się małymi uliczkami, raz skręcając w prawo, a raz w lewo. Przechodzą obok miejsc, które kojarzę ze swoich poprzednich pobytów tutaj. Wracam do hotelu przed godziną 20, odbieram bagaż i proszę o zamówienie taksówki na najbliższą stację Airport City Line, skąd pojadę na lotnisko Suvarnabhumi. Wiem, że nie jest to daleko i taki przejazd powinien kosztować maksymalnie 50 THB, ale nie chcę po raz kolejny iść w tej duchocie z pełnym plecakiem. Taryfa podjeżdża po dobrych 20 minutach, ale trudno się dziwić, bo w mieście panują niesamowite korki. I tutaj ujawnia się moja amatorszczyzna, a może i naiwność – zakładam, że jak hotel zamówił mi taksę, to ta będzie jechała z włączonym taksometrem. Nic bardziej mylnego. Urządzenie mierzące jest ładnie zasłonięte przez pachnący listek z licznymi ozdobami, przez co wiem że coś tam się wyświetla, ale nie wiem czy liczy. Taksówkarz proponuje, że podrzuci mnie na samo lotnisko, ale odmawiam. Coś tam zagaduje, że ominie korek etc. Dobra w końcu dojeżdżamy na stację, gdzie dnia poprzedniego wysiadałem, więc mam pewność, że to dobre miejsce. Wtedy też słyszę magiczne 200 THB do zapłaty. No tak, ładnie się dałem zrobić. Szybko otwieram drzwi (żeby mi ich nie zablokował, nie odjechał etc.) i informuję go, że taki przejazd może kosztować maksymalnie 50 THB. On swoje, ja swoje. W końcu nie wytrzymuję tej słownej przepychanki i wysiadam, po czym słyszę „OK, OK”. Niestety nie mam drobnych… Daję stówkę, dostaję z powrotem 40 THB i słyszę odjazd z piskiem opon. Bardzo nie lubię tego typu sytuacji, ale też nie dam się świadomie oszukiwać.

27 stycznia 2019

Hong Kong: poranny jogging na Victoria Peak!

Hong Kong: poranny jogging na Victoria Peak!

Pobudka zgodnie z planem o 6 rano, mam wrażenie, że pada deszcz, albo może chciałbym, żeby tak było, żeby jeszcze pospać. Nic z tych rzeczy, zjadam banana i ruszam w stronę Wzgórza Wiktorii. To kilka kilometrów od mojego hotelu, więc truchtam, żeby zdobyć szczyt jak najwcześniej. Trasa, którą sobie obrałem, trochę przypadkowo wiedzie przez Pinewood Battery. To miejsce związane z historią miasta, ulokowane 307 metrów nad poziomem morza, które powstało na początku 20 wieku. Do ruin prowadzą strome schody, które staram się pokonać jak najszybciej. Tutaj bardzo dużo mieszkańców wychodzi ze swoimi pupilami na spacer, jest też specjalna trasa dla osób, które robią poranny rozruch. Nie zabrakło również siłowni na świeżym powietrzu. 

Image

Image

Image

Image

W końcu docieram do miejsca, z którego doskonale widać miasto. Nie jest to co prawda sam punkt widokowy, za wejście na który się płaci, ale również doskonała lokalizacja do obserwacji. O poranku było jeszcze dosyć mgliście, ale z minuty na minutę pogoda się poprawiała. Samo wzgórze The Peak znajduje się na środku wyspy Hongkong i jest pokryte roślinnością subtropikalną. Ja obiegam szczyt ulicą Lugard Road, skąd jest właśnie większość moich zdjęć. Dla wygodnych jest oczywiście kolejka, która jedzie po torach o kącie nachylenia 45 stopni.

Image

Image

Image

Image
Image

W drodze powrotnej zahaczam jeszcze o dwa parki. Wchodzę do pierwszego z nich i patrzę, a tu zoo, głównie jakieś ptaki, ale jest i lemur! Idę dalej do drugiego o nazwie Hong Kong Park, który znajduje się także w północnej części wyspy za budynkami Bank of China czy HSBC.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

W nim znajdziemy kilka fontann, skwerki, Tai Chi Garden, wodospad, żółwie i oczka wodne. Wszystko to świetnie kontrastuje z nowoczesną zabudową miasta. Postanawiam wrócić z Central do hotelu, ale tutaj także nie mogę się nadziwić wieżowcom, które mnie otaczają. Liczne drapacze chmur, nowoczesna architektura i tłumy ludzi, którzy cały czas gdzieś się spieszą. Ja powoli też zaczynam. Kupuję bilet i jadę na stację North Point, która jest dosłownie obok Ibisa, skąd biorę rzeczy i oddaję kartę. Miła pani w recepcji informuje mnie, że najłatwiej do centrum dojadę busem A11, który rusza praktycznie z pod hotelu i jedzie bezpośrednio na miejsce. Jego cena to 40 HKD, a czas przejazdu to w praktyce około 1:10 h, chociaż Google Map sugeruje 1:42 h. Po drodze oczywiście można podziwiać świetne widoki i panoramę miasta. Siedzę w pierwszym rzędzie z aparatem w ręku i pstrykam i pstrykam. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Po dotarciu na lotnisko, od razu przechodzę kontrolę z biletem w aplikacji mobilnej Cathay Pacific. Dzisiaj czeka mnie rejs do Hong Kongu na pokładzie Airbusa A330-300. Wcześniej idę na obiad do saloniku Premium Plaza, gdzie tuż obok otworzono drugi taki sam lounge. Jest dużo więcej przestrzeni, fotele zapewniające doskonałą prywatność, bardzo smaczne jedzie (i spory wybór) i dobrze działający Internet. Trzeba przyznać, że solidna oferta, po tym jak zniknęło z aplikacji kilka saloników w HKG (a były naprawdę świetne) to ten godnie je zastępuje. 

Image

Image

Boarding na lot zaczyna się punktualnie, podobnie jak odlot. Rzeczywiście czas przelotu to 3 godziny, jednak musimy w stolicy Tajlandii cofnąć wskazówki zegara o jedną godzinę, w związku z czym przylatuję parę minut po 16 czasu miejscowego. W trakcie rejsu były bardzo fajne widoki m.in. na wyspę Hainan, która uchodzi za chińskie Hawaje. Podczas lotu podano obiad – do wyboru kurczak z makaronem lub wołowina z ryżem. Postawiłem na to drugie i było bardzo smaczne, do picia także szeroki wybór od soków, poprzez kawę i herbatę, aż po alkohole. Siedzenia w klasie ekonomicznej są wyjątkowo wygodne, a stolik naprawdę szeroki i pozwalający wygodnie pracować. W wielu liniach lotniczych tak wygląda Economy Premium, za co trzeb Cathaya naprawdę mocno pochwalić. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


23 stycznia 2019

Island Hopper: z Honolulu do Hong Kongu przez wyspy Mikronezji

Island Hopper: z Honolulu do Hong Kongu przez wyspy Mikronezji

Dzień zaczynam o 4:30, kiedy to budzę się bez użycia budzika. Cieszy mnie, to bo nie będzie on nikogo budził w naszej hostelowej sali. W pokoju jest dosyć jasno, więc zdejmuję pościel z łóżka, pakuję się, szybka łazienka i idę piętro niżej się wymeldować. Proszę o zamówienie taksówki na lotnisko, która ma przyjechać za 20 minut. Sprawdziłem w między czasie Ubera, ale ten kosztował o tej godzinie od 55 do 80 dolarów. Ja mam zapłacić 30 dolarów. Autobus nie jest opcją o tej godzinie, bowiem odjeżdża pierwszy o 5:30, a przy czasie przejazdu min. 1 h to niestety tylko dla osób o stalowych nerwach.

Image

W przypadku taksówki też trzeba mieć dużo cierpliwości, ponieważ czekam 30 minut i nikogo nie ma… W końcu pojawia się koleżanka z pokoju obok i okazuje się, że ona ze swoim kolegą także będzie jechała na lotnisko, więc jeżeli zechcę zaczekać to możemy jechać razem. Oczywiście zgadzam się, a w między czasie zagaduje do mnie inny taksówkarz czy nie potrzebuję transportu. Zgadzamy się z miejsca na taką samą cenę i już po chwili wszyscy razem jedziemy do porty lotniczego w Honolulu. Droga mija bardzo szybko, bo cały czas rozmawiamy o podróżach. Moi towarzysze mają lot nawet wcześniej ode mnie, a polecą na inną hawajską wyspę Maui. Staram się im dać kilka rekomendacji dotyczących tego miejsca, ponieważ byłem tam kilka lat temu. Są to Francuzi, którzy mieszkają w Montrealu.

Image

Image

Na lotnisku od razu kieruję się do odprawy United, gdzie po przejściu wszystkich ekranów pojawia się ostatni, żółty, że mam czekać na kogoś z obsługi linii lotniczej w celu weryfikacji dokumentów. Taką sytuację ma co najmniej 5 innych osób obok mnie. Blokujemy kioski do odprawy, a z United przez 20 minut nikt nie przychodzi. W końcu są 2-3 osoby. Ja muszę być odprawiony przez nich manualnie, pytają mnie m.in. o wizę do Hong Kongu, który jest destynacją widoczną w systemie. Po wyjaśnieniu wszystkie dostaję TYLKO dwa bilety: HNL-GUM i GUM-HKG, niestety nie mam pozostałych odcinków Island Hoppera wyszczególnionych na osobnych druczkach. Ale dlaczego tak jest chyba wyjaśnił @Yossarian

Image

Mój czas jest nie najlepszy biorąc pod uwagę, że chciałem zjeść w saloniku śniadanie przed 15 godzinami w samolocie, gdzie po serwisie nie spodziewam się niczego dobrego. Wbiegam do saloniku, robię szybką kawę, wypijam szklankę soku i zjadam owsiankę z żurawiną. Nie lubię jeść w pośpiechu więc wrzucam na toster dwa bajgle i zabieram je ze sobą do samolotu. To był świetny wybór, jak się okazało…

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Boarding rusza 10 minut później, niż pokazano to na bilecie, ale jest sprawny. Zajmuję miejsce 11F, które będę miał do końca podroży Island Hopperem. Jak już pewnie wiecie 11A nie ma okna i rzeczywiście tamten rząd przez większość lotu był pusty. Teraz pojawia się problem, ponieważ czekamy na jakiś bagaż i wszystko się znacznie opóźnia. Ostatecznie wyruszamy z prawie godzinnym poślizgiem. Na początku rejsu można ładnie podziwiać zieloną wyspę Kauai, a dalej raczej nic się nie dzieje do momentu lądowania na Majuro (po około 4 godzinach). Tutaj też mamy możliwość opuszczenia samolotu i nawet wejścia do hali odlotów, gdzie jest mała budka z napojami i jedzeniem. Robię fotki przy tablicy z nazwą lotniska. Po chwili zgaduję się z jednym z pasażerów, który jak się okazuje też jest na pokładzie z uwagi na samą ideę Island Hoppera. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie zapytał mnie nagle czy to mój nick (w tym momencie wyciąg wydrukowaną kartkę, gdzie są m.in. moje posty z FlyerTalka). Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, ale tak! Jaki zbieg okoliczności! Razem jesteśmy w wielkim szoku. On leci na trasie Washington DC – Honolulu – Hong Kong i będzie wracał przez Tokyo do bodajże Philadelphii. Oczywiście rozmawiamy o podróżowaniu, milach, punktach etc.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Czasu nie mamy raczej dobrego, bo i tutaj mam wrażenie byliśmy dłużej niż rozkładowy czas pozwala. Poza tym przed Majuro przekroczyliśmy linię zmiany daty, więc nagle z 18 marca zrobił się 19 marca. W związku z tym 18 marca to zdecydowanie mój najkrótszy dzień w tym roku. Nie trwał nawet 12 godzin. Za to tych długich dni miałem już sporo. Następnym punktem jest wyspa Kwajalein, która także należy do Wysp Marshalla. Widoki ponownie świetne podczas lądowania, ale tutaj nie ma zgody na wyjście z samolotu, więc musimy zostać w środku. Za to wchodzi obsługa i sprawdza wszystkie luki bagażowe, mają być one puste w trakcie postoju, jak nie są to bagaż jest wyciągany i trzeba się po niego zgłosić. Tutaj też dosiada się spora liczba nowych pasażerów. Ja na szczęście cały czas mam miejsce obok siebie wolne, więc leci mi się komfortowo. Dodatkowo Economy Plus dla osoby o moim wzroście to spore udogodnienie. Lepiej trafić chyba już nie mogłem (PS. First jest pełen).

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Trzecią wysepką, która podoba mi się najbardziej jest Kosrae. Jest ona przepięknie zielona, a przy lądowaniu można podziwiać cudowny kolor wody i rafę koralową. Robi to kapitalne wrażenie! Niestety tutaj także, z powodu opóźnienia nie ma pozwolenia na opuszczenie samolotu przez osoby, które lecą dalej.

Image

Image

Image

Image

Image

Czwartym miejscem, gdzie lądujemy jest Pohnpei. Tutaj ważnym odnotowania faktem jest duży zasięg WiFi, przez co mogę szybko sprawdzić status mojego kolejnego lotu do Hong Kongu. Niestety ponownie opóźnienie zwiększa się, więc nie ma możliwości opuszczenia samolotu, co więcej z uwagi na taki stan rzeczy będziemy lecieli już bezpośrednio na Guam, omijając Chuuk. Osoby, których destynacją była właśnie ta wyspa otrzymają nocleg i polecą tam kolejnego dnia rano.

Image

Image

Image

Ostatni odcinek do Guam nie oferuje specjalnych widoków do momentu lądowania. Wyspa jest niesamowicie zielona, czego się nie spodziewałem. Już nie mogę się doczekać powrotu tutaj za kilka dni. Patrzę na zegarek i wychodzi na to, że na przesiadkę będę miał dosłownie 30 minut, nie mam pewności czy jest to do zrobienia. Muszę przejść imigration, ponownie kontrolę bagażu podręcznego i pobiec do bramki numer 12, która jest dosyć daleko. Ostatecznie jestem aż 15 minut przed rozkładowym czasem odlotu, więc jeszcze chwilę czekam w samolocie na resztę pasażerów. Tym razem lot jest prawie pusty, a LF na poziomie 25%. Mam trzy miejsca dla siebie, więc dosyć wygodnie przesypiam większość rejsu. Nie wiem czy był serwis i co podano. United niestety po raz kolejny próbuje zamrozić pasażerów – zakładam dwie bluzy i przykrywam się kocem, ale to nadal niewiele daje. Eh, chyba zaczęli wzorować się na Cebu.

W Hong Kongu lądujemy idealnie o czasie, chociaż nad miastem byliśmy już dużo wcześniej to robimy jedno dodatkowe kółeczko w oczekiwaniu na możliwość lądowania. Podjeżdżamy pod rękaw i po kolejnych 10 minutach jestem już po stronie landside. Kupuję bilet na autobus A11, który jak się okazuje zatrzymuje się dosłownie pod moim hotelem, który zarezerwowałem na stronie Accorhotels. Będzie to Ibis Hong Kong North Point, który kosztował 2000 punktów + ok. 70 złotych. Dojazd do niego zajął mniej niż godzinę. Przypomnę tylko, że w autobusach kursujących na tej trasie jest darmowe i szybkie WiFi, więc czas mija bardzo fajnie, tym bardziej po jakiś 16 godzinach w samolocie. W hotelu szybko otrzymuję kartę od pokoju i mogę odpocząć. Zasypiam po 2:30 w nocy, a budzik mam ustawiony już na 6:00, żeby zrobić ekspresowy jogging po Hong Kongu z aparatem na szyi.

Image

Image

Mimo tylu godzin nic nierobienia czuję się zmęczony tą podróżą, a z drugiej strony bardzo usatysfakcjonowany, ponieważ do tej pory plan jest w pełni realizowany i po prostu nie mogę się nudzić. Na trasie nie było jeszcze nowych dla mnie miejsc, przez co może podchodzę do tematu trochę zbyt ogólnie, ale Seul i Guam już blisko!