Kolejnego dnia budzimy się bardzo wcześnie, co jest konsekwencją pójścia spać już około 21. Niestety nasi koledzy nadal źle się czują – choroba wysokościowa nie odpuszcza. Dostajemy śniadanie i powoli pakujemy się do jeepa, żeby ruszyć w dalszą drogę. Tym razem zaczynamy od Laguny Colorada, ale z innej strony, gdzie spotykamy dziesiątki lam. Można do nich podejść z bliska i sfotografować w naturalnym środowisku. Przepiękne miejsce. Nasz postój wydłuża się, ponieważ kolega rodem z Korei zapomniał swojego telefonu z hostelu, więc musi tam wrócić razem z kierowcą. Nam to nie przeszkadza i spokojnie spacerujemy nad brzegiem laguny. Jedna z lam, kiedy zbliżyłem się do niej zbyt blisko mocno stuliła uszy i prawdziwym sprintem ruszyła w moim kierunku. Ostatecznie zatrzymała się przy innych lamach. Uff, było przez chwilę gorąco.
Kolejnym naszym przystanek jest na pustyni Siloli, która słynie z formacji skalnych powstałych w wyniku działania wiatru. Najbardziej charakterystyczna to Arbol de Piedra (Skalne Drzewo). Obok wiatr wyrzeźbił też kilkadziesiąt innych skałek, które aż proszą się, aby się na nie wdrapać. Podziwiając wyrzeźbione przez naturę formacje skalne na wysokości 4700 m n.p.m zjadamy drugie śniadanie (to co mieliśmy jeszcze z Polski). Następnie jedziemy w kierunku Salar de Uyuni, ale po drodze podziwiamy aż pięć lagun, co pozwala nam zaobserwować jak zmienia się krajobraz wraz ze zbliżaniem się do największego solniska na świecie. Różnią się one między sobą kolorem wody. Jest to spowodowane obecnoścą innych gatunków alg. Mimo że niektóre laguny są bardzo blisko siebie, ich wody nigdy się nie wymieszały przez co każda ma unikalne gatunki alg zabarwiających wodę. Robimy parę fotek z alpakami i viscachi (króliki andyjskie) i dalej w drogę w kierunku czynnego wulkanu Ollague. Najfajniejsze jest to, że cały ten teren nie jest jeszcze skażony masową turystyką. Nie ma co kawałek hotelu, nie ma paskudnych budek z pamiątkami, straganów z jedzeniem… Jedynym dowodem działalności człowieka są ślady kół samochodów.
Drugą noc przyszło nam przenocować w Hotel de Sal, hotelu solnym wykonanym w całości z soli. Podłoga wysypana solą, ściany zbudowane z bloczków solnych, a z sufitów zwisają żyrandole z kryształków soli. Dodatkiem do tej bajkowej scenerii były tradycyjne boliwijskie obrusy wprowadzające nieco koloru solnym wnętrzom. Tego wieczoru, po kolacji dowiadujemy się, że jutro ruszmy już o 5:00, żeby podziwiać wschód słońca na pustyni solnej. Cóż, czas do łóżek!
Śniadanie, jednak apetyt nie wszystkim dopisywał
Flamingi i lamy – krajobraz jak z bajki
Podtrzymujemy skalne drzewo 😉
Lunch drugiego dnia wcale nie był gorszy niż poprzednio
Nasze miejsce noclegowe – hostel wykonany z soli
Najnowsze komentarze