sie 07

Kuba z Londynu

przez w Anglia

W czerwcu 2011 roku zaczęliśmy planować wakacje. Był pomysł z Dominikaną, Meksykiem, ale także Kubą. Ten ostatni okazał się najtrafniejszy. Poszukiwania odpowiedniej oferty nie ograniczały się do polskich biur podróży. Sprawdzaliśmy oferty niemieckie, a także brytyjskie. W konsekwencji trafiliśmy na stronę angielskiego Thomsona, który jako jedno z niewielu biur oferował wakacje nie w Varadero na Kubie, ale w nowym ośrodku Cayo Santa Maria.

Wszystko ustalone, hotel wybrany, ale nie można dokonać zakupu. Nie dlatego, że konto puste, ale dlatego, że strona ogranicza możliwość rezerwacji dla osób z Wielkiej Brytanii. Dobra, to można obejść, ale przecież oni wysyłają bilety na adres pocztą tradycyjną, więc i tak musimy mieć „plecy” na wyspach. Dobrze, że Agatki tato ma znajomego, któremu robił schody w Londynie i to ten pan pomógł nam dokonać rezerwacji i później przesłał bilety do Polski.

Nasze wakacje rozpoczynały się 7 lipca w Poznaniu, skąd polecieliśmy Ryanairem do Londynu, na lotnisko Stansted. Przejechaliśmy zarezerwowanym wcześniej EasyBusem do centrum i rozpoczęliśmy zwiedzanie stolicy Anglii z dwoma walizkami, które prawie nie zabiły mnie w piętrowym autobusie oraz plecakiem. W planie było zjedzenie kolacji w jakieś restauracji w Londynie, ale jak się okazuje wszystkie są zamykane o 22-23 i niestety byliśmy trochę spóźnieni. Czekała nas długa noc. Pomimo tego, że lipiec to było zimno i nie za bardzo mogliśmy znaleźć miejsce żeby się gdzieś schronić, a siedzenie na dworze, na murkach było mało komfortowe. Dobrze, że jednak w głowach mieliśmy poranny lot do raju. Po 1-2 w nocy spotkaliśmy osobę z Polski, która za pośrednictwem internetu sprawdziła nam jak dojechać na przystanek z którego będziemy mogli pojechać Easybusem na lotnisko Getwick. Pojechaliśmy ponad 2 godziny przed planowanym odjazdem, bowiem liczyliśmy, że uda nam się zabrać na wcześniejszy kurs w miarę dostępnych miejsc. Po kilku próbach udało się. Nie zapomnę, jak zawsze z dużą nadzieją czekaliśmy na podjazd busiku i liczyliśmy ile ludzi wchodzi i czy będzie dla zmarzniętych turystów z Polski miejsce.

Dojechaliśmy na lotnisko i z uwagi na sporo wolnego czasu poszliśmy na „mufcia” czekoladowego i kawę. Pychotka. Nadanie bagażu przebiegło bez problemów. Okazało się, że w samolocie lecą jeszcze inni Polacy, ale nie mieszkali w tym hotelu co my. Po wylądowaniu było dopiero południe na Kubie, bowiem lecieliśmy na zachód, czyli goniliśmy dzień. Dzięki temu mieliśmy czas, żeby poznać nasz hotel, wypić drinka na przywitanie i sprawdzić, gdzie spędzimy czas przez kolejne 14 dni.

DSC01376

DSC01379

IMG_2873

IMG_2876



Tagi: , , ,

Zostaw komentarz