5 kwietnia zaczynamy o godzinie 9:30. Wyspani, idziemy do kuchni zrobić śniadanie. Ja zjadam jeszcze ostatnią paczkę ryżu z polski, a Kasia tosty z dżemem prosto z Australii. Pakujemy się. Tuż po 10 przyjeżdża Leon nasz host, który w cenie 30 AUD zaproponował nam transport na lotnisko. Jest to najtańsza i najwygodniejsza z dostępnych opcji dla dwóch osób. Ruszamy o 11:10, żeby po 20 minutach być już na terminalu krajowym lotniska w Brisbane.
Tutaj wydrukowanie biletu w automacie trwa dosłownie minutę i można przechodzić kontrolę bezpieczeństwa. Nie ma kolejek, ale sprawdzenie jest dokładne. Cążki do paznokci przeszły już w tej wyprawie 6 kontroli, a dopiero teraz zostały usunięte z bagażu i wyrzucone. Na lotnisku jest tylko jeden salonik Virgin Australia Lounge, do którego niestety posiadacze PP nie mają dostępu, przez co zadowalamy się halą wylotów, gdzie nawet Internet nie śmiga zbyt ochoczo. O 13:20 zaczyna się boarding – idziemy rękawem i dalej płytą lotniska do samolotu. Obłożenie w graniach 90%. Podczas lotu podane są darmowe napoje (kawa, sok i woda) oraz można kupić ekstra coś mocniejszego lub jakąś przekąskę. Po ponad godzinie lotu jesteśmy na miejscu w Proserpine, czyli lotnisku Whitsundays Airport. Podchodzimy do okienka Transfers, gdzie kupujemy bilet bezpośrednio do naszego hotelu za 18 AUD od osoby. Po 15-20 minutach następuje odjazd. Kierowcą jest ten sam starszy człowiek, który sprzedawał bilety. Wita się z nami w autobusie okrzykiem „Hey Guys!” i ruszamy w drogę. Po około 40 minutach jesteśmy już w naszym hotelu Best Western Mango Resort, który znajduje się trochę za miastem. W recepcji otrzymujemy natychmiast klucze i bez jakiejkolwiek weryfikacji możemy udać się do pokoju. Mamy sporej wielkości apartament podzielony na kilka części – łazienkę, pokój wypoczynkowy z kuchnią, sypialnię i taras. Wszystko czego nam potrzeba, żeby spędzić tutaj trzy dni.
Ruszamy do sklepu, który jest naprzeciwko naszego hotelu. Tutaj ceny dużo lepsze niż w Brisbane. Za spore zakupy (jabłka, winogrono, makaron, sos, lody, płatki kukurydziane, wodę, chleb itd.) płacimy w przeliczeniu około 70 złotych. Teraz naszym celem jest hotelowy basen. Okazuje się, że obok niego jest jacuzzi w którym spędzamy sporo czasu. Woda ciepła, a na dworze nadal zdecydowanie ponad 25 stopni. Do końca dnia czas mija leniwie. W między czasie rezerwujemy przez Internet wycieczkę na Whitheaven Beach i idziemy spać po 23. Jutro wyjazd o 6 rano do portu i rejs na rajską plażę.
Najnowsze komentarze