Kolejnego dnia pojechaliśmy od rana na plażę, która nazywa się Tunel Beach. Miejsc set magiczne. Otóż wśród klifów jest śliczna plaża – niegdyś bez dostępu. Ponoć pewien bogaty człowiek wiele lat temu wydrążył tunel aby mieć tą plaże jako prywatną dla swojej rodziny. Smutna strona tej historii jest taka ze podczas pierwszej wizyty całej rodziny na tej plaży utonęła jego córka.
Po tym jedziemy do centrum Dunedin, żeby trochę pospacerować po centrum. Znalezienie tutaj darmowego parkingu nie jest łatwe, wszędzie parkomaty i tabliczki „Pay and Display”. W końcu zostawiamy samochód w miejscu, gdzie jest tylko ograniczenie postoju do 30 minut. Pierwszym punktem do którego trafiamy jest sklep całodobowy w którym akurat we wtorki jest promocja na lody i kosztują one tylko jednego dolara (zamiast 2,9 NZD). Jest to niby jedna kulka w wafelku, ale tak potężna, jakby ich było kilka. Poza tym są bardzo smaczne. Wchodzimy na chwilę do informacji turystycznej, ale jak się okazuje większość atrakcji turystycznych jest albo płatna, albo znajduje się sporo poza miastem. W takiej sytuacji bierzemy mapę i ‘zaliczamy’ najważniejsze punkty widziane okiem turysty. Na koniec wstępujemy do centrum handlowego w poszukiwaniu KFC, żeby zjeść coś ciepłego w porze obiadu. Okazuje się, że akurat KFC jest daleko od centrum (sprawdzamy na telefonie dzięki dostępnemu WiFi), więc ruszamy po samochód i jedziemy na obiad.
Po drodze do Waimate, gdzie podążaliśmy na nasz kolejny nocleg, zatrzymujemy się przy Moeraki Boulders. Są to niezwykłe głazy położone na plaży Koekohe, które mają prawie idealnie kulisty kształt i duże rozmiary. Około jednej trzeciej z głazów ma wielkość w zakresie od około 0,5 do 1,0 m (1,5 do 3 m) średnicy, pozostałe dwie trzecie z 1,5 do 2,2 m (4,6 do 6,7 m).
Zgodnie z najnowszymi badaniami Moeraki Boulders powstały poprzez stopniowe nawarstwienie się soli kalcytowych wokół bardzo trwałego jądra na dnie morza, około 60 milionów lat temu. Głazy są rozrzucone na 50 metrowym odcinku plaży. Według maoryskiej legendy, Moeraki Boulders były kiedyś koszami do przewożenia żywności na kajaku Araiteuru, który rozbił się, a kosze zamieniły się w okrągłe głazy.
Ostatnim dużym miastem przez której przejeżdżamy jest Oamaru. Miasto to słynie ze skał wapiennych, które rozsiane są po okolicy. W centrum miasta można znaleźć wiele budynków do zbudowania których wykorzystano ten kamień. Podobno jest to jedno z nielicznych miast, które ma zabudowę w tym stylu (z kamienia) i mieszkańcy są z tego bardzo dumni…:) – głownie Ci którzy nie byli w Europie nie nie widzieli naszych starówek. Miasto to słynie z występowania niebieskich pingwinów. Pingwiny codziennie po zapadnięciu zmroku, wracają po ciężkiej pracy na lad:). Jest to dość ciekawy widok – ocean „wyrzuca” malutkie pingwiny na plażę, które następnie skradają się i w grupkach przemykają do swoich „domków”. „Paradę pingwinów” można oglądać codziennie w specjalnie wyznaczonym miejscu, ale można również natknąć się na te przemiłe stworzenia w pobliżu portu jak próbują przejść przez ulice.
Kiedy docieramy już pod adres kolejnego naszego hosta, okazuje się, że jest nim starsza pani, która przeprowadziła się kilka lat temu do tej niezwykle spokojniej miejscowości i wynajmuje pokój w swoim mieszkaniu. Warunki trzeba przyznać doskonałe, chociaż sama gospodyni jest lekko głucha i momentami dosyć dziwna. Ponieważ jest dopiero godzina 19, to przebieramy się i idziemy pobiegać po okolicy. W czasie treningu napotykamy grupę alpak, które strasznie boją się człowieka i są niezwykle nieufne. Drugim ciekawym miejscem okazują się publiczne ogrody, a w zasadzie park. Tutaj umieszczono kilka klatek w których żyją kangury, pawie, a nawet gadająca papuga. Ta ostatnia całkiem wyraźnie umie mówić „Hello cookie”. Strasznie zabawnie to brzmi z jej dziobu.
Popularna Tunel Beach
Lodowa promocja!
Typowa wiejska zabudowa w Nowej Zelandii
Najnowsze komentarze