sie 11

Plaża w Muizenberg i pingwiny w Simon’s Town

przez w RPA

Jak już wspomnieliśmy w poprzednim wpisie dzień rozpoczęliśmy od przepysznego śniadania w hotelu DoubleTree by Hilton Cape Town. Z uwagi, że spaliśmy tam tylko jedną noc, to szybko się spakowaliśmy i ruszyliśmy na dalszą eksplorację Kapsztadu. Tego dnia pojechaliśmy do centrum miasta, żeby zobaczyć jak się tutaj żyje. Dotarliśmy na Long Street, gdzie znajduje się dzielnica mocno turystyczna. Niestety i tutaj kręci się wielu podejrzanych typów i naciągaczy. Najlepiej nie zwracać na nich uwagi i nie wdawać się w dyskusję.

Trochę lepiej sytuacja wygląda na Green Market, gdzie jest mały bazar z pamiątkami. Wokół niego widzimy same wysokie kamienice, co sprawia świetne wrażenie. Zapewne niejeden z Was dopatrzy się tutaj jakiejś secesyjnej perełki. Nie chcieliśmy jednak przebywać za długo w mieście, więc ruszyliśmy w kierunku plaży w Muizenbergu. Dotarcie w to miejsce zajęło nam około 30 minut.

Przy plaży jest darmowy parking. Wiatr daje znać o sobie. Zresztą właśnie ta strona półwyspu, od strony False Bay jest zdecydowanie bardziej wietrzna. Mieliśmy okazję trochę poleżeć na plaży i obejrzeć kolorowe domki, które znamy z widokówek. Następnie przejechaliśmy na drugą stronę półwyspu w okolice plaży Noordhoek. Tam właśnie mieliśmy zarezerwowany kolejny nocleg przez Airbnb (o doskonałym stosunku ceny do jakości). Okazało się, że właścicielka nie dostała naszej wiadomości i nie było jej na miejscu. Trochę poczekaliśmy i w końcu udało się za pomocą sąsiadki z naprzeciwka do niej dodzwonić. Miała przyjechać do domu za około godzinę. My nie chcieliśmy tracić czasu i pojechaliśmy pooglądać zachód słońca na wspomnianej plaży Noordhoek. Widoki były przepiękne.

Kolejny dzień rozpoczęliśmy od trekkingu po Silvermine Nature Reserve. Jest tam 9 kilometrowy szlak rowerowy, zaczynający się obok tamy i labirynt szlaków pieszych wiodących do lasu Tokai. Można wybrać takie trasy, które pokonuje się bardzo długo ale także krótkie spacery, można chodzić, biegać czy też wspinać się. My dotarliśmy do punktu widokowego na zatokę Hout Bay oraz drogę Chapman’s Peak.

To jednak nie była główna atrakcja tego dnia. Po powrocie do naszego domku na obiad ruszyliśmy w przeciwnym kierunku do Simon’s Town. Tym razem mieliśmy konkretny cel – plażę Boulders i żyjące tam pingwiny. Żeby nie przeszkadzać pingwinom zbudowano dla turystów kładki i tarasy widokowe. Wejście na samą plażę jest płatne, jak ktoś chce oszczędzić to z darmowej części też sporo widać. W zasadzie pingwiny są wszędzie, więc opcja for free wydaje się rozsądna. Warto jednak pamiętać, że Boulders Beach jest częścią Parku Narodowego Góry Stołowej i opłata za wejście jest przeznaczona na zachowania gatunku pingwina afrykańskiego, który zadomowił się na tej plaży.

Kilka lat temu zdecydował się zapłacić i teraz stwierdzam, że jednak nie warto. Historia głosi, że w 1982 r. pojawiły się tutaj dwie pary tych sympatycznych ptaków, które zachwycone okolicą postanowiły przedłużyć swój pobyt i zaczęły się bardzo szybko rozmnażać. Woda dookoła jest idealna do pływania, a olbrzymie głazy dookoła plaży zapewniają cień i schronienie.

Nasze mieszkanie na kolejne 3 noce

W samym Simon’s Town jest sporo architektury kolonialnej, którą mamy jeszcze okazję przez chwilę oglądać w czasie drogi powrotnej. Wróciliśmy do mieszkania i poszliśmy na wieczorny spacer po okolicy. Było to jednak osiedle mieszkalne, gdzie nie znaleźliśmy nawet sklepu.



Tagi: , , , , ,

Zostaw komentarz