lut 14

Machu Picchu, czyli jak dotarliśmy do prawdziwego cudu świata

przez w Peru

Wstajemy wcześnie! Śniadanie w hotelu, pakujemy plecaki – sprawdzamy czy na pewno baterie są naładowane i karty pamięci na miejscu. Po drodze mijamy długą kolejkę do busów, gdzie czas oczekiwania to około 40 minut. Oczywiście nas to nie interesuje, bo całą trasę planujemy pokonać pieszo. Podobno nie będzie to łatwe, bo Machu Picchu jest dobrze ukryte i trzeba się trochę natrudzić, że je zobaczyć. Dzień przywitał nas gęstwiną na niebie, ale tym razem nie wyglądało na to, by ten stan rzeczy miał się zmienić. Nie zrażaliśmy się jednak tym i szliśmy w górę.

W końcu docieramy przed szlaban, gdzie sprawdzane są nasze bilety i paszporty. Wszystko okay, więc ruszamy do góry. Trasa wiedzie przez las, dosyć prostym podejściem. Autobusu objeżdżają je dookoła. Cała trasa do góry zajmuje nam około 1,5 godziny. Nie jest ona bardzo trudna, po prostu spokojny marsz, który nie ma nic wspólnego ze wspinaczką, jak to niektórzy pisali. Momentami stopnie są śliskie, bo jest wilgotno, ale nie ma żadnych niebezpieczeństw. Kilka razy mieliśmy wrażenie, że to tuż tuż, że za kolejnym progiem zobaczymy główne wejście na Machu Picchu, ale nic z tego, trzeba było iść dalej. Droga jest trochę jakby bez końca, ale krajobrazy zmieniają się na coraz ciekawsze, więc ekscytacja tylko narasta.

Jesteśmy w końcu przed bramami. Tutaj ceny picia i jedzenia zdecydowanie najwyższe w całym Peru. My jednak nie chcemy jeść i pić, ale w końcu zobaczyć to zaginione miasto, jeden z cudów świata. Wchodzimy. Po kolejnych kilkunastu minutach podobno jesteśmy już na punkcie widokowym, ale mgła przysłania wszystko. Co robić? Obracamy się o 180 stopni i idziemy w drugą stronę, tam gdzie nikt nie idzie.

Kiedy oddalaliśmy się od Machu Picchu to chmury zaczęły się rozwiewać, a pocztówkowy widok ukazał się naszym oczom. Szliśmy w stronę Sun Gate (Bramę Słońca). Oddalona o ok. 1h drogi od Machu Picchu stanowiła główne wejście do miasta, którego swego czasu używali Inkowie. Przy samej bramie nie ma tłumów, droga jest prosta, a widok z większej odległości na miasto Inków zatopione w górskich szczytach – bezcenny.

Jedną z największych atrakcji tego miejsca są wszechobecne lamy. Te sympatyczne i niesamowicie fotogeniczne zwierzęta budziły zainteresowanie wszystkich turystów. Każdy chciał sobie zrobić selfie z tym ssakiem. My również wykonaliśmy kilka udanych prób.

W samych ruinach zabawiliśmy około 2 godzin. Pogoda ciągle się zmieniała i musieliśmy być cierpliwi, żeby zrobić zdjęcia czegoś więcej niż samych chmur. Przechadzaliśmy się przepięknymi, zielonymi tarasami podziwiając złożoność całego kompleksu, które przez sto lat pozostawało praktycznie samowystarczalnym miastem. Wywarło ono na nas ogromne wrażenie, ale to zapewne dlatego, że nie spodziewaliśmy się, iż będzie ono tak duże i tak rozległe. Są tutaj głównie proste konstrukcje i mało skomplikowana architektura, ale całość poraża swoim majestatem.

Na koniec wbiliśmy sobie do naszych paszportów pieczątkę z Machu Picchu na pamiątkę i ruszyliśmy w dół, do wyjścia. Droga jest prosta i można ją pokonać w około 45 minut. Trzeba tylko uważać, żeby się nie poślizgnąć. Słychać śpiew ptaków, szum rzeki i wiatru. Jest to przyjemne doświadczenie, tym bardziej że w naszych głowach ciągle są te niesamowite widoki na miasto Inków.

Z uwagi, że przed nami jest jeszcze cały dzień to udajemy się na obiad, zakupy, zwiedzanie miasteczka Aquas Calientes i później kolację z drinkami. Czas mija szybko. Kolejnego dnia czeka nas ponownie długi spacer do Hydroelektriki i powrót do Cusco. Już teraz możemy Wam zdradzić, że będzie się działo!



Tagi: , , , , , , , , ,

Zostaw komentarz