Późnym popołudniem 15 marca pojechaliśmy pociągiem z Calelli do Barcelony. Taki przejazd trwa ponad godzinę i z biletem T-10 kosztuje 3,5 Euro w jedną stronę od osoby. Nam wyszło nawet taniej, bowiem bilet nie zawsze odbijał się podczas przechodzenia przez bramki.
Ze stacji Sants odebrała nas koleżanka, która akurat jest na stażu w stolicy Katalonii i poszliśmy na wzgórze Montjuic, żeby odebrać pakiety startowe na jutrzejszą imprezę. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia i udaliśmy się na kieliszek Sangrii blisko placu Espanya. Niestety wszystko w pośpiechu, bo już po 19 mieliśmy powrotny pociąg do Calelli. Trzeba było się spieszyć, żeby do 21 zdążyć na kolację. Po niej spakowaliśmy się i nastawiliśmy budziki na godzinę 4:45 rano.
Zaczął pojawiać się stres związany z biegiem. Rano obudziłem się tuż przed dzwonkiem telefonu. Ogarnęliśmy się i poszliśmy oddać karty od pokoju i wymeldować się z hotelu. Następnie ruszyliśmy ok. 1 km na stację kolei Renfe. Pociąg odjechał planowo i już przed 7 byliśmy w miejscu startu maratonu. Przebraliśmy się i poszliśmy oddać bagaże do przechowalni. Ja jednak wcześniej poszedłem do toalety tj. Toi toia. Wśród kilku budek tylko 2 były otwarte, a kolejka na około 40 osób. Przypomnijmy, że na bieg zapisanych było 19 tysięcy osób, więc to zwykła organizatorska kpina. Po 40 minutach czekania udało mi się załatwić potrzebę, podetrzeć koszulką (miałem dwie na sobie) i wrócić na linię startu.
Bieg na początku przebiegał zgodnie z planem. Pierwsze 28 kilometrów (dziwnie to brzmi) mijały w czasie poniżej 5 min/km, co miało dać na mecie czas < 3:30 h. Niestety po godzinie 11 biegliśmy długo w pełnym słońcu, gdzie temperatura dochodziła do prawie 30 stopni. Organizm nie dał rady i mimo prób ratowania się żelami, wodą i izotonikami musiałem zwolnić, a nawet przez chwilę iść, a nie biec. Koniec marzeń był na ok. 39 km, kiedy wyprzedzili mnie peacemakerzy biegnący na czas 3:45. Wtedy już wiedziałem, że nawet nie poprawię wyniku z Poznania. Szkoda, żyje się dalej. Dla Kasi na pewno będzie to bieg bardziej udany, bowiem pomimo, że ostatnio również miała lepszy czas, to przed tymi zawodami przygotowywała się mniej intensywnie i czas ok. 4:20 h może uznać za dobry.
Po zawodach dostaliśmy coś do picia i jedzenia. Jednak organizm domagał się konkretniejszego posiłku niż bananów, pomarańcz i bakalii. Udaliśmy się na planowanego kebaba, chociaż ostatecznie podano nam tortillę. Do tego piwo, woda i można ruszać w stronę lotniska. Wsiadamy jednak w zły pociąg i jedziemy nie w tę stronę. Podobny błąd zrobiła poznana przez nas pani z Niemiec, z którą trochę porozmawialiśmy i wróciliśmy na lotnisko. Ona leciała jednak z innego terminalu liniami Vueling. My poszliśmy do błyskawicznej kontroli. Od razu poznano, że byliśmy na maratonie (nasze stroje nie kłamały). Później prosto do saloniku, żeby się umyć i najeść. Kasia zasypia na kanapie, a ja dłubię coś na komputerze. Tak, aż do godziny 20, bowiem trzeba było skompresować nasze bagaże z uwagi na wykupiony tylko mały bagaż podręczny. Udało się. Wchodzimy na pokład Airbusa A320 linii Wizzair z uśmiechem na twarzy, a obsługa życzy nam spokojnego rejsu. Ból nóg, skurcze itp. nie pozwalają mi przez 3 godziny zasnąć. Dobrze, że z lotniska łapiemy autobus prawie pod sam hotel w Gdańsku. Bez biletu przez 27 przystanków jedziemy jednak wyluzowani, bowiem autobus praktycznie się nie zatrzymuje.
W naszym Stay Inn pan w recepcji od razu wiedział, że to my i dał nam klucze do pokoju, pokazał kuchnię i wskazał hasło do Internetu. Zmęczeni wypijamy herbatę i idziemy spać. Trzeba przyznać że to chyba najlepszy hostel w jakim byłem w Polsce i do tego wyjątkowo tani (110 zł/pokój dwuosobowy). Kolejnego dnia dostajemy śniadanie oraz zgodę na pozostanie w hostelu do godziny 15. Później naszym celem staje się dworzec PKP, z którego jedziemy do Poznania.
Odbiór koszulek dzień przed zawodami
Prezentacja dwóch z 191 zawodników z Polski
Mamy medale i ponad 42 km w nogach.
Jedzenie smakuje po takim wysiłku podwójnie.
Gdzie to metro jest?
Dzisiaj nawet czekolada nie ma kalorii.
Zasłużona drzemka
Wnętrze hostelu w Gdańsku
Posiłek w restauracji Turystycznej w Gdańsku za 16 zł/os.
Najnowsze komentarze