Kolejny dzień na Hawajach to kolejna zmiana wyspy. Tym razem polecimy z Maui do Kauai, ale z przesiadką 2 godziny w Honolulu, gdzie mamy w planach zjeść śniadanie. Bezproblemowo oddajemy samochód niedaleko lotniska i zostajemy odwiezieni do terminalu, gdzie przechodzimy kontrolę bezpieczeństwa i czekamy na poranny rejs do Honolulu. Ponownie będzie on trwał niewiele ponad 30 minut. Boeingiem 717 docieramy punktualnie na miejsce i udajemy się do saloniku United, gdzie można zjeść płatki z mlekiem, jogurt, owoce, donaty, ser żółty, krakersy oraz napić się kawy, herbaty, czekolady i soków. Czas mija nam szybko, ale jeszcze pod drodze odwiedzamy drugi salonik do którego mamy wstęp, ten okazuje się totalną klapą – są w nim tylko napoje, jedzenia brak. Szybko ruszamy na boarding, żeby polecieć do Lihue, czyli miasta położonego na najstarszej wyspie Hawajów.
Odbieramy z wypożyczalni samochód, którym tym razem jest Nissan i jedziemy do naszego hotelu Castle Mokihana w miejscowości Kapaa, która znajduje się na wybrzeżu zaledwie 8 mil od lotniska. Niestety jest za wcześnie, żeby się zakwaterować, ponieważ jak to w USA bywa check in możliwy jest od 15:00. W związku z tym analizujemy mapę i jedziemy zobaczyć dwuczęściowy wodospad Opaekaa oraz zieloną dolinę rzeki Wailua. Dalej udajemy się obejrzeć spektakularny wodospad Wailua Falls. Tego samego dnia postanawiamy pobiegać. Po kilku minutach treningu ledwo żyjemy, a na dodatek nie wiemy gdzie się kierować. Ostatecznie wychodzi nam dużo dłuższa trasa niż zakładaliśmy, ale zadowolenie, że się nie poddaliśmy jest potężne.
Przed powrotem do hotelu robimy jeszcze ostatnie zakupy i postanawiamy dzisiaj odpocząć, a objazd wyspy zostawić na kolejny dzień. Już od pierwszych chwil pobytu zwróciliśmy uwagę na to, że Kauai jest bardzo zielona. Jest ona zresztą nazywana „Garden Island”. Inną cechą specyficzną tej wyspy są wszechobecne, spotykane na każdym kroku dzikie kury, które nazywają się „moa” i są pod ochroną.
Następnego dnia postanawiamy wyruszyć na północ wyspy. Jest piękna słoneczna pogoda i nic nie zwiastuje zmian. Dojeżdżamy do końca drogi, która prowadzi „prawie” dookoła wyspy. To tutaj powinien zacząć się szlak pieszy na wybrzeże Na Pali, o którym czytaliśmy jako jednym z najbardziej niebezpiecznych, gdzie można zobaczyć przed wejściem tablicę z nazwiskami osób, które tutaj zginęły. Decydujemy się ruszyć w najdalszą możliwą trasę bez campingu, czyli 16 km trekking do jednego z najpiękniejszych wodospadów na Hawajach. Warto dodać, że nazwa wybrzeża oznacza w języku hawajskim „wiele klifów”. Okolica była wykorzystywana jako tło do Parku Jurajskiego. Przez pierwszą część trasy możemy podziwiać błękitny, upstrzony białymi grzywaczami ocean, ponieważ idziemy wzdłuż wybrzeża. Trudy trasy są mniej odczuwalne, kiedy cały czas człowiek może podziwiać normalnie niedostępne urwiska, kolorowe nadbrzeżne skały i zagubione wśród nich małe, bezludne plaże. Coś wspaniałego! Większość osób dociera tylko do połowy tej trasy, gdzie jest do pokonania strumyk, a za nim już biała plaża. My jednak idziemy dalej. Trasa momentami jest bardzo trudna, nad pokonywanymi strumykami są liny, a i niekiedy trzeba zmoczyć się na niecały metr lub zaryzykować przejście po śliskich kamieniach. Oczywiście bezwzględnie warto pokonać cały szlak, ponieważ widok, który pokazuje się naszym oczom na koniec wynagradza wszystkie trudy i pozostaje w pamięci człowieka na zawsze. Po powrocie do głównej drogi (całość zajęła nam niecałe 5 godzin) odwiedzamy jeszcze plażę Kee Beach i jedziemy z powrotem do hotelu. Kasia pomimo wczesnej pory szybko zasypia. Zmęczenie jest rzeczywiście duże.
Trzeciego dnia jedziemy do Kanionu Waimea, do którego można dojechać od południa drogą Kaumualii Hwy (Hwy 50). Wcześniej jednak zatrzymujemy się na plaży Poipu Beach. Plaża jest wspaniała, ale z uwagi na weekend jest strasznie zatłoczona. Tutaj z przyjemnością można posnurkować i pooglądać podwodne życie. Nie jest ono tak okazałe jak na Malediwach czy Seszelach, ale liczba kolorowych rybek powinna zadowolić nawet bardziej wymagających amatorów pływania z rurką. Niestety w tym momencie pogoda się mocno psuje i zaczyna padać, a na odcinku do Waimea Canyon Lookout, gdzie droga wznosi się na wysokość około 1100 m n.p.m. zaczyna się mgła. Jedziemy dalej, i po kilku kilometrach zatrzymujemy się, by popatrzeć na kanion. Niestety nic nie widać. Czekamy, ale aura nie jest dla nas łaskawa. W związku z tym nie pozostaje nam nic innego jak wrócić do hotelu. Po cichu liczymy, że następnego dnia jeszcze przed wylotem uda nam się zobaczyć Wielki Kanion Pacyfiku, który podobno zachwyca swoimi kolorami. Niestety sprawdzają się prognozy i nasz plan nie wypala. Co zrobić, może następnym razem 😉
Przed godziną 13 oddajemy nasz samochód, wcześniej jeszcze uzupełniając do pełna bak paliwa. Tym razem wykorzystaliśmy go tylko w połowie. Lot do Honolulu na wyspę Ohau trwa około 30 minut i jest ostatnim, który wykonujemy pomiędzy wyspami. Również tutaj nie będziemy już poruszali się samochodem, ale komunikacją miejską, która jest świetnie rozwinięta. O tym wszystkim w kolejnym naszym wpisie.
Salonik United w Honolulu
Wodospad Wailua
Wodospad Opaekaa
Pokój w hotelu Castle Mokihana
Końcowy punkt naszego szlaku trekingowego
Plaża Kee Beach
Plaża Poipu Beach
Najnowsze komentarze