Archive | Indonezja RSS feed for this section
14 stycznia 2016

Spektakularny wschód słońca nad wulkanem Bromo

IMG_6759

Ruszyliśmy w drogę z lotniska Surabaya na wulkan Bromo. Jedziemy komfortowym samochodem, mamy dużo miejsca na nogi i wygodne siedzenia. Po drodze prosimy o postój w jednym z marketów, żeby kupić coś do picia i do jedzenia. Robimy także mały prezent naszemu kierowcy i ruszamy dalej, co chwilę podsypiając. (więcej…)

28 grudnia 2015

Yogyakarta i świątynia Borobudur

IMG_6608

Po pierwszej, krótkiej nocy na azjatyckiej ziemi musieliśmy spakować nasze walizki i opuścić pokój w hotelu Pullman (świetny swoją drogą). Już o 6:30 rano udaliśmy się do restauracji na parterze, gdzie czekało na nas śniadanie (mogliśmy je także zjeść w saloniku na 4 piętrze). Wybór i różnorodność potraw robił wrażenie. Tutaj postawiliśmy przede wszystkim na owoce, które jednak nie były tak słodkie, jak to sobie wyobrażaliśmy w egzotycznym kraju. (więcej…)

14 lipca 2013

Wracamy: Jakarta – Doha – Rzym – Berlin – Poznań

Powrót z Indonezji do Poznania zajął nam prawie 30 godzin. Wpierw lot Airbusem A330 do Doha, który minął bardzo przyjemnie i spokojnie. Następnie krótka, 2-godzinna przesiadka na lot do Rzymu. Okazuje się, że mamy problem z drzwiami w samolocie i lot opóźnia się o ponad godzinę. Dla nas to nie problem, bo kolejny lot do Berlina liniami EasyJet mamy dopiero 4 godziny po planowanym czasie przylotu. Samolot jednak naprawiony i mogliśmy odetchnąc z ulgą. W Rzymie jesteśmy głodni, więc inwestujemy w najdroższą bułkę jaką chyba w życiu jadłem z Coca Colą. Trzeba przyznać, że była bardzo smaczna. Lot do Berlina również bez problemu, dzięki czemu PolskimBusem wracamy do Poznania cali i zdrowi. (więcej…)

14 lipca 2013

Jakarta po raz kolejny

Po pobycie na Bali i Gili wróciliśmy AirAsia do Jakarty na ostatni dzień naszego wyjazdu. Ponownie jesteśmy w hotelu Tune i ponownie idziemy na śniadanie do pobliskiej restauracji. Nie możemy oprzeć się, żeby spróbować coś nowego. Znowu smacznie. Na dzisiaj planujemy jechać do parku Indonezja w miniaturze, który jest położony na olbrzymiej powierzchni. Dostajemy się tam taksówką, około 20 kilometrów. Tutaj jeden z miejscowych sprzedaje nam bilety na kolejkę górską, którą w małym wagoniku można przejechać z jednego końca parku na drugi. Bardzo fajnie podziwiamy całość z góry. Największe wrażenie robi zamek, który jest wykonany w bajkowym stylu. Niestety on, jak i inne budowle są bardzo zaniedbane, a turystów praktycznie nie ma. Widać, że zainwestowano tutaj olbrzymie pieniądze, jednak w żaden sposób się one nie zwracają, a państwo chyba już nie chce opłacać renowacji, która byłaby naszym zdaniem niezbędna. Siadamy w jednej knajpce, ponieważ zaczęło mocno padać. Przez 30 minut nikt do nas nie podszedł i nie mogliśmy złożyć zamówienia, pomimo, że do innych klientów obsługa się fatygowała. Możliwe, że nie mówili po angielsku. No nic, ruszamy dalej. Opłacało się, bo tutaj zjedliśmy smaczny obiad i wypiliśmy doskonałe koktajle. Dalej odwiedzamy wydzielony teren parku ptaków, gdzie naszą ciekawość wzbudza kazuar. Jego głos to coś niesamowitego. W dalszej drodze zaczęli polować na nas miejscowi, który chcieli zrobić sobie wspólne zdjęcie. Jak się zgodziliśmy to pozowanie trwało kilka minut, a już szykowali się następni. Po dotarciu do wejścia skierowaliśmy się w stronę głównej drogi, żeby złapać taksówkę. Nie było problemu, jednak do czasu… taksówkarz zawiózł nas tylko w pobliże naszego hotelu, a co więcej nie miał wydać reszty i twierdził, że to nasz problem. Próbowaliśmy gdzieś rozmienić „grube” pieniądze, ale nie było to takie łatwe. W końcu udało się wyjść obronną ręką z tej sytuacji. Udaliśmy się jeszcze zjeść ostatni posiłek w Indonezji. Trafiliśmy na uliczny stragan, gdzie gotowano różne potrawy. Spożyliśmy zupę z żołędziami, która całkiem fajnie smakowała. W między czasie przyszedł do nas pan i śpiewał dla nas piosenkę licząc na napiwek. Ogólnie było zabawnie, ponieważ obsługa w ogóle nas nie rozumiała i na drugą porcję przyszłoby nam czekać w nieskończoność, żeby nie pomoc innej miejscowej kobiety. W hotelu odebraliśmy nasze bagaże i taksówką pojechaliśmy na lotnisko międzynarodowe w Jakarcie, skąd mieliśmy lot do Doha. (więcej…)

11 lipca 2013

Żegnamy Bali, ale nie Indonezję

IMG_1853

Ostatni dzień na Bali miał być aktywny. Od rana do wieczora razem z naszym kierowcą. Jednak po obudzeniu i spakowaniu się czekało na nas bardzo skromne śniadanie w postaci tostów i dżemu. Do tego musieliśmy sporo na nie poczekać, a Agata po nim miała sesję w toalecie. Kierowca się nie obrażał, że musi na nas chwilę zaczekać. Bagaże wzięliśmy ze sobą do samochodu i w drogę. (więcej…)

11 lipca 2013

Wysepki Gili – czas poszukać raju

IMG_1678

O tym, że na Bali nie ma wspaniałych plaż wiedzieliśmy wcześniej. W związku z tym nowy rok postanowiliśmy rozpocząć w miejscu urokliwym, gdzie będzie można pokąpać się w ciepłej i czystej wodzie. Dużo czytałem o wyspach Gili, które są blisko Bali i Lomboku, a na dodatek nie zostały jeszcze tak zniszczone, jak ich większe i bardziej popularne sąsiadki. Musieliśmy przetransportować się z Bali na Lombok. Dostępne są dwa rodzaje transportu: wodny i powietrzny. Wybraliśmy ten drugi z uwagi na podobną cenę i większy komfort. Rano około godziny 5 nasz kierowca zawiózł nas z Candidasa na lotnisko w Denpesar. Tutaj nadaliśmy bagaż i zjedliśmy śniadanie, które dano nam w hotelu na drogę. Zostaliśmy załadowani do samolotu linii lotniczych Merpati, które należą do czarnej listy w Europie. Niedawno miały katastrofę właśnie w Indonezji. Nikt nie przeżył. W czasie rejsu, który trwał około 20 minut podano nam rogalika i wodę. Po wylądowaniu wzięliśmy taksówkę. Miły pan, który namiętnie słuchał muzyki zawiózł nas do samego portu, gdzie mieliśmy przepłynąć na wyspę Gili Trawangan, czyli największą z pośród trzech (mniejsze to Mono i Air). Długie oczekiwanie na łódkę, lał deszcz. Bilety kupione, cena około dolara. Niestety za tyle komfortu nie było. Bujało bardzo, chociaż to i tak nic w porównaniu do tego co spotkało nas w drodze powrotnej. Po około 40-50 minutach dotarliśmy do celu. Tutaj pogoda lepsza, ale nadal trochę pada. Wiemy, że mamy najlepszych hotel na wyspie, który jest w oddali od wszystkich sklepów i restauracji. Sama wyspa ma obwód ok. 4 km, więc dotarcie na drugi koniec nie jest wielkim wyczynem. Nie bierzemy taksówki tj. woła czy osła i idziemy na nogach. Wcześniej jednak zatrzymujemy się w knajpie, żeby coś miejscowego zjeść. Tutaj właściciel mówi mi, że pogoda wcale wcześniej nie była lepsza. Najedzeni idziemy do naszego hotelu Ombak Sunset 5*. Przywitani zostajemy sokiem w kieliszkach i dostajemy klucze do bardzo ładnego pokoju. Idziemy zobaczyć plażę (szału nie ma) i basen (świetny). Wieczorem czas na spacer i zjedzenie kolacji na nocnym targu otwartym od 19, gdzie są najlepsze potrawy i najniższe ceny. Rzeczywiście smak świetny, a do tego smakujemy nowego napoju, bo Coli Light nie było.

IMG_1222

IMG_1242

IMG_1247

IMG_1273

IMG_1376

IMG_1382

IMG_1386

Nasz drugi dzień na Gili mija spokojnie. Pogoda słoneczna. Pyszne śniadanie z sokami, w ładnej scenerii. Robimy obchód dookoła wyspy w prawą stronę, staramy się iść plażą. Jednak piasek nie jest taki, jak na Kubie czy na Seszelach (wtedy ich nie znaliśmy). Zatrzymujemy się w sklepie żeby kupić pareo, bowiem słońce mocno uderza w ramiona Agaty. Na koniec spaceru szalejemy. Siadamy w ładnej restauracji przy samym oceanie i zamawiamy nieznane pozycje z kategorii deserów. Niestety okazuje się, że większości nie ma, ale nie szkodzi. Zmieniamy nasz wybór losowo. Otrzymujemy to co widoczne jest na zdjęciach. W planach były tylko owoce, a dostaliśmy czekoladowe ciasto i piankę z lodami.

IMG_1388

IMG_1409

IMG_1420

IMG_1431

IMG_1476

 

Później przyszedł czas na odpoczynek przy basenie. Agata czytała książkę na tablecie, a ja przeglądałem strony na laptopie. Do tego pani przyniosła nam kawę i ciasto. Żyć nie umierać. Na koniec dnia obserwowaliśmy zachód słońca, który rzeczywiście z tej strony wygląda pięknie. Widać, jak Słońce znika za wulkanem na Bali. Wieczorem kolejny spacer na kolację, gdzie tym razem… zgasło światło i zrobiło się małe zamieszanie. Zawsze braliśmy ze sobą latarkę i parasol, bowiem droga była ciemna i trochę odczuwaliśmy strach.

Kolejny dzień, to śniadanko i transfer teraz już dorożką do portu, skąd odpłynęliśmy na Lombok. Fale były wysokie i wiele osób miało duże problemy żołądkowe. Nie zapomnę, jak niektórym pasażerom mocno się odbijało, a część prawie płakała. My też najedliśmy się strachu. Dzięki Bogu, trafiliśmy na brzeg cali. Tutaj ktoś szybko wziął od nas bagaż i chciał pomóc w załatwieniu taksówki. Jak się okazało to tutejsza mafia, która próbuje wyciągnąć z turysty co się tylko da. Długie negocjacje, prawie przepychanki (nie chciałem dać napiwku za noszenie bagażu), ale w końcu przyjechał taksówkarz i zawiózł nas na lotnisko. Spieszyliśmy się, jednak jak się okazało na wyrost. Nasz lot był mocno opóźniony, chyba o 3 godziny przez co, zdążyliśmy wypić kawę i trochę posiedzieć i powspominać. Kiedy wylądowaliśmy na Bali otoczyli nas taksówkarze proponując „świetne” ceny za przejazd 1,5 km do hotelu. Wyszliśmy poza obszar lotniska i udało się przejechać za jakieś 5-7 złotych. Hotelik mały, przy pokoju trochę wody, ale na 1 noc jest w porządku. Otwierając drzwi przez przypadek znokautowałem Agę. Poszliśmy na kolację do lokalsów w pobliżu i udaliśmy się spać. Jutro kolejny dzień zwiedzania Bali.

IMG_1525

IMG_1560

IMG_1606

IMG_1672

IMG_1678

9 lipca 2013

Zwiedzamy Bali w deszczowy dzień

Rano czułem się nadal nie najlepiej, ale od zwiedzania Bali (tym bardziej z prywatnym kierowcą) mogłaby mnie zniechęcić chyba tylko śmierć (i to moja :P). Zaczynamy naszą podróż od tarasów ryżowych, do których wstęp kosztuje jakieś 1,5 zł (w przeliczeniu). Robimy szybkie fotki i uciekamy dalej, bo dzisiaj pada dosyć obficie. Następnie jedziemy do Tirta Empul – jednej z najciekawszych i malowniczych balijskich świątyń. Tirta Empul wybudowana została w miejscu w którym wprost z pod ziemi wybija święte źródło. Woda kierowana jest wprost do wykutych w kamieniu basenów a Balijczycy tłumnie przybywają tam na ceremonie duchowego oczyszczenia. Wierzą również, że bijąca z owego źródła woda ma właściwości lecznicze oraz odmładzające. Balijczycy to bardzo tolerancyjni i mili ludzie i nie mają nic przeciwko temu by turyści przy zachowaniu szacunku dla modlących się tam miejscowych również mogli skorzystać z owych kąpieli. Tutaj udaje nam się znaleźć młodego miejscowego, który oferuje nam swój parasol. Chce za niego dolara. Targuję na pół dolca i po chwili zastanowienia udaje się. Uwaga! Młody chciał w tej cenie chodzić za nami z parasolem. My ułatwiamy mu zadanie i bierzemy sami parasol obiecując, że oddamy na parkingu. Następnie jedziemy na pokaz i degustację najdroższej kawy na świecie Luwak. Na miejscu dowiemy się jak wygląda proces produkcji oraz będziemy mieli okazje skosztować owego specjału oraz dokonać zakupów w sklepiku sprzedającym miedzy innymi kawę Luwak jak i inne gatunki kawy takie jak arabika, robusta, balijskie kakao, wiele gatunków herbaty jak przypraw oraz wonnych olejków. Oczywiście z uśmiechem opuszczamy to miejsce bez wydawania pieniędzy. Kolejnym punktem zwiedzania jest kaldera wulkanu Batur położona w centralnej części wyspy. Zatrzymujemy się tutaj na punkcie widokowym i robimy kilka fotek. Domyślnie mieliśmy spożyć tutaj obiad, ale daliśmy do zrozumienia kierowcy, że w Indonezji za posiłek możemy zapłacić 4 złote, a nie 40 złotych…

Kolejnym punktem wycieczki była Besakih Temple, czyli najważniejsza świątynia. W rzeczywistości jest to kompleks 23 oddzielnych, ale związanych ze sobą świątynek, gdzie największa i najważniejsza jest świątynia Pura Penataran Agung. Tutaj zostaliśmy wysadzeni na parkingu i poszliśmy na nogach. Było dużo problemów, żeby wejść na teren świątyń, ale okazało się, że to samo próbowali zrobić inni turyści z polski. Kiedy już zrezygnowani odchodziliśmy, ci zawołali nas i na ich koszt weszliśmy na samą górę. W drodze powrotnej kupiliśmy pocztówki – tak bardzo ładnie wytargowaliśmy, a co stało się dalej to opowie ktoś inny w komentarzu…

Teraz miejsce nieplanowane, które jednak bardzo chcieliśmy zobaczyć, czyli pałac wody Tirtagangga. Uważa się, że przepływająca tu woda jest święta. Miejsce jest fantastyczne i na pewno w moim top3 na wyspie. Opłacało się dopłacić jakieś 15 złotych kierowcy za przejazd tutaj. Po powrocie do hotelu jesteśmy głodni. Idziemy więc wzdłuż głównej drogi w Candidasa, żeby trafić do budki przy brzegu Morza Balijskiego. Jemy tutaj ichniejszą zupkę, która jest do dzisiaj jednym z najlepszych dań, jakie spożyłem na wschodzie. Doskonała! Na koniec kąpiel w basenie i spać. Jutro zwiedzamy dalej.

IMG_0952

IMG_0981

IMG_0984

IMG_0999

IMG_1011

IMG_1017

IMG_1042

IMG_1051

IMG_1114

IMG_1156

IMG_1172

IMG_0957

IMG_0973

IMG_0987

IMG_1012

IMG_1087

IMG_1093

IMG_1170

IMG_1171

9 lipca 2013

Dzień wolny na Bali! Hurrraaaa

To miał być dzień przeznaczony tylko na odpoczynek. Rzeczywiście tak było. Wstaliśmy na śniadanie i wtedy jeszcze nic nie zapowiadało katastrofy. Ta przyszła w momencie, kiedy odpoczywaliśmy przy hotelu, na wygodnych leżakach i kąpaliśmy się w doskonałym basenie. Mój żołądek odmówił posłuszeństwa. Przejedzony! Po tym co jadłem dzień wcześniej na sylwestra trudno się dziwić. Ilościowo można by wyżywić małe przedszkole. A ja to wszystko sam. Ale kusiło – te owoce, ciastka, napoje eh… a teraz ledwo chodzę z bólu. Na myśl o jedzeniu muszę iść do łazienki, bo mam odruch wymiotny. Chcę być fair i idę z Agatą na obiad do najbliższej restauracji, gdzie podają podobno coś smacznego. Teraz jak to piszę żałuję, że nie zjadłem, ale wtedy nie mogłem nawet na to patrzeć. Obiad za ok. 5-6 złotych i szybko do hotelu. Idę spać, pomimo, że jest 18. Jutro jedziemy zwiedzać wyspę. (więcej…)