Rano, kiedy zobaczyliśmy, że pogoda dopisuje szybko zapisaliśmy się w recepcji na wycieczkę do resortu Fihalhohi. Trwała ona od godziny 10 do 17. Rejs speed boatem trwa około 20 minut. Motorówka płynie bardzo szybko, odbijając się od tafli oceanu, a przy tym często przechylając się mocno na boki. Kasia zamyka oczy i ściska mi rękę. Ja wyjątkowo czuję się bezpiecznie. Jak się okaże każdy kolejne płynięcie motorówką będzie jeszcze bardzo hardcorowe.
Na miejscu kierujemy się do recepcji, gdzie otrzymujemy opaskę z naszym numerkiem i możemy dodatkowo wykupić lunch. My wybieramy sam wstęp na wyspę za 24$ osoba i kierujemy się na plażę. Magiczną plaże. Tutaj piasek jest śnieżnobiały, a woda lazurowa i maksymalnie przejrzysta. Pogoda cały dzień jest kapitalna. W dodatku blisko brzegu jest przepiękna rafa koralowa, gdzie pierwszy raz w życiu widziałem w wodzie pływającego żółwia o wielkości około 80 cm. Fantastyczna sprawa. Niestety tego samego dnia „wodoodporny” aparat odmówił posłuszeństwa i były nici z fotografowania świata podwodnego.
Hotel ma bardzo dobrze rozwiniętą infrastrukturę na każdej płaszczyźnie. Goście w czasie swojego pobytu nie będą się tutaj nudzić. Wyspa ogólnie jest dosyć mała, więc jej obejście nie zajmuje więcej niż 15 minut. Trafiamy do miejsca gdzie znajdują się dwie papugi, które można wziąć na rękę i karmić. Kasia świetnie się z nimi bawi. Próbujemy nawet z nimi rozmawiać, ale niestety nie są tak komunikatywne, jak te oglądane w telewizji. Resztę dnia spędzamy na kąpaniu się i opalaniu. Tak na zmianę. Po godzinie 16 idziemy usiąść i spokojnie czekamy na naszą motorówkę, która zabierze nas do hotelu. Ponownie zmęczenie panującą temperaturą daje nam znać o sobie. Ja zasypiam na krześle w kilka chwil.
Wieczorem kolacja w restauracji Sunset Cove Cafe, gdzie jedzą głownie miejscowi. Ceny są takie jak wszędzie, jednak doliczany jest podatek kilka procent. Tego dnia pierwszy raz robimy trening biegowy wieczorem. Dużo przyjemniej niż rano.
Najnowsze komentarze