Po długiej, męczącej podróży z Mediolanu, przez Addis Abeba do Manili mogliśmy wreszcie zacząć spełniać naszej marzenia. Chcieliśmy przede wszystkim oglądać rajskie plaże, piękne rafy i inne egzotyczne miejsca. Po przylocie i szybkiej kontroli paszportowej zamówiliśmy Ubera do naszego mieszkania położonego nieopodal lotniska. Niestety kierowca nie mówił po angielsku, a nawet mając dokładny adres nie potrafił zlokalizować naszego miejsca noclegowego. Dopiero po wykonaniu telefonu do naszego hosta zgodził się nas zawieźć. Transfer wykonywaliśmy na dwie raty, ponieważ nie było możliwości zamówić tutaj samochodu siedmioosobowego. Warto dodać, że na lotnisko wypłaciliśmy z bankomatów pieniądze. Tutaj używa się filipińskich peso, a maksymalnie można wypłacić ich 10 tysięcy, co daje około 800 złotych.
Tutaj w zasadzie powinienem zrobić przerwę w relacji i rozpocząć ją po kolejnych 24h, ponieważ dosyć mocno się rozchorowałem, a dokładniej czymś zatrułem. Co gorsza nie ja jedyny, więc coś było na rzeczy. Z tego co jednak pamiętam i potwierdzają to moi współtowarzysze, to za kilkanaście złotych od osoby zarezerwowaliśmy mieszkanie przez Airbnb dla 7 osób. Było ono położone w bardzo ładnej dzielnicy, a do naszej dyspozycji był nawet basen. Niestety o godzinie, o której dotarliśmy na miejsce korzystanie z niego było już niemożliwe.
Dla mnie to była długa i męcząca noc. Budziłem się dosłownie co chwilę. Byłem tak słaby, że nie miałem siły obrócić się na łóżku. Podobne problemy miałem rano, żeby się ogarnąć przed wyjściem z mieszkania. A musieliśmy to zrobić już około 4 rano, żeby zdążyć na poranny rejs do Dumaguete. Taksówkarze czekali na nas pod wejściem do hotelu, ponieważ poprzedniego dni ustaliliśmy z nimi, że zawiozą nas na lotnisko. Przy wejściu do terminalu krajowego w Manili niesamowita kolejka ludzi, którzy czekali do kontroli, która odbywa się w przypadku tego lotniska już na wejściu. Ja totalnie osłabiony co chwilę gdzieś siadałem i się kładłem.
Po nadaniu bagażu przy stanowisku Cebu Pacific przeszliśmy kolejną kontrolą bezpieczeństwa i udaliśmy się do hali odlotów, gdzie czekaliśmy na nasz lot. Ten okazał się opóźniony o niecałą godzinę. Ostatecznie nasza podróż trwała niecałe 1,5 godziny. Po odebraniu bagażu przyszedł czas na targowanie się z naganiaczami o transport do Malatapay, skąd odpływają promy na wyspę Apo. Ten przejazd to kolejne 40 minut drogi. Z przystani można popłynąć łódką z miejscowymi za 300 pesos, jednak ta odpływa tylko raz dziennie. My jednak musieliśmy skorzystać z transferu prywatnego dla naszej, siedmioosobowej grupy. Ten kosztował kilka tysięcy pesos w dwie strony. Płynęliśmy około 40 minut, a po dotarciu do brzegu udaliśmy się do informacji turystycznej w celu wniesienia opłaty 100 pesos (jakiś podatek).
Lotnisko w Dumaguete
Wybrzeże na wyspie Apo
Nocleg mieliśmy już zarezerwowany wcześniej w Mario’s Homestay, który kosztował nas średnio około 30 złotych za noc. Warunki niestety nie oszałamiały, ale na krótki pobyt nie potrzebowaliśmy niczego więcej. Łazienka była bez bieżącej wody, ale posiadała zbiorniczek na deszczówkę z którego czerpakiem pobierało się wodę do toalety. Poza tym mieliśmy prąd tylko na 3h dziennie, wieczorem, kiedy włączany był generator na wyspie.
Schody na wzgórze
Latarnia na wzgórzu
Tego dnia niestety nadal nie miałem siły, żeby normalnie egzystować, przez co przespałem całe popołudnie. Reszta grupy eksplorowała wyspę i snorkowała. Dopiero kolejnego dnia poczułem, że wracam do zdrowia. W związku z tym już o 5 rano ruszyłem na odkrywanie najwyższych punktów wyspy. Poszedłem na latarnię morską, gdzie można dotrzeć zaczynają spacer po schodach obok hotelu Liberty’s. Ścieżka nie jest zbytnio malownicza, ale można z góry podziwiać ciekawy widok. Po drodze zobaczyłem kilka zamieszkałych chatek i krowy. Do latarni wejść się nie da, jest otoczona płotem i zamknięta na kłódkę. Za to na jej terenie pasą się kozy.
Podwodne widoki
Snorkowanie przy wschodzie słońca – zero ludzi, świetna widoczność
Po śniadaniu, które za dodatkową opłatą jedliśmy w naszym przybytku, rozpoczęliśmy poważne snorkowanie. Mieliśmy okazję pływać z żółwiami morskimi, których tutaj było naprawdę sporo. My skupiliśmy się tego poranka na plaży przy Chapel Reef, a po południu pływaliśmy po drugiej stronie wyspy. Tam jednak rafa była mniej okazała, a żółwia widzieliśmy tylko jednego. Wybrzeże po drugiej stronie jest kamieniste, a morze dużo bardziej wzburzone niż przy Liberty.
Shake z wyciskanych owoców
Główna ulica na Apo
Plaża z drugiej strony wyspy
Na koniec powiedzmy sobie jeszcze kilka faktów o samej wyspie Apo. Mieszka tutaj na stałe około 800 osób w 160 domostwach. Mają oni tutaj szkołę podstawową (od 6 do 12 lat) i średnią (od 13 do 18 lat). Dzieci w wieku 4 i 5 lat mają wspólną klasę.
Cała grupa gotowa do dalszej eksploracji Filipin – kolejny przystanek wyspa Cebu
From Daria:
mango juice <3 zazdroszczę 🙂 uważajcie na siebie!
From Bako:
No sugar, no ice 😉