W sobotę, 28 kwietnia pojechaliśmy z głównego dworca autobusowego w Toronto do miejscowości Niagara Falls. Wyjazd był o godzinie 8:00, a na miejscu byliśmy przed 10. Z trafieniem nie było problemów, bowiem dzień wcześniej dokładnie sprawdziliśmy, gdzie znajduje się przystanek.
Po dotarciu na miejsce mieliśmy do przejścia spory kawałek, żeby zobaczyć popularny wodospad po kanadyjskiej stronie granicy. Wodospad jest otoczony przez zabudowę dwóch miast o tej samej nazwie, kanadyjskiego Niagara Falls (78 tys. mieszkańców) i amerykańskiego Niagara Falls, (55 tys. mieszkańców). Po spacerze po mieście chcieliśmy skorzystać z rejsu pod wodospadem, jednak widząc, jak ludzie wychodzą cali mokrzy i w trosce o nasz sprzęt zmieniliśmy plany. Wjechaliśmy na punkt widokowy Skylon Tower na wysokość 160 metrów, żeby zjeść obiad. Okazało się, że musi on być o określonej wartości, żeby nasz wjazd był zawarty w cenie. Kelner delikatnie nam to zasugerował, a kiedy zwiększyliśmy zamówienie, to okazało się, że wskazywana przez niego kwota dotyczyła jednej osoby… teraz już przymknął oko, bo inaczej zostalibyśmy bankrutami.
Po zejściu z wieży udaliśmy się najbliżej wodospadu, jak tylko można. Tam właśnie cały czas woda spada z taką siłą, że mamy wrażenie jakby padał deszcz. Zrobiliśmy trochę zdjęć i chcieliśmy wrócić na przystanek autobusem, jednak czasu było na tyle dużo, że w końcu ruszyliśmy piechotą. Po drodze weszliśmy do niewielkiej restauracji na kawę, żeby o 18 odjechać Megabusem z powrotem do Toronto. Tam poszliśmy do hostelu po bagaże i następnie wróciliśmy ponownie na dworzec, żeby o 21:00 wyjechać do Nowego Jorku. Droga do USA trwała całą noc, a w jej środku przechodziliśmy przez granicę. Była kontrola, ale bez żadnej dłuższej rozmowy. Całość przebiegła sprawnie i rano zameldowaliśmy się na Manhatanie.
Najnowsze komentarze