Po pierwszej nocy w Tanzanii kontynentalnej przyszedł czas, żeby udać się na Zanzibar. Wcześniej dostaliśmy jeszcze śniadanie, które nie zrobiło chyba na nikogo pozytywnego wrażenia. Jedyną zjadliwą rzeczą był makaron, chociaż Kasia tego typu potrwa rano nie lubi jeść. Kiedy byliśmy już spakowani to pojawił się problem z zapłaceniem za hotel kartą. Dobrze, że z naszą pomocą udało się uruchomić terminal i uregulować należność.
Pojechaliśmy do portu taksówką. Tutaj liczba naganiaczy osiągnęła swoje maksimum i trudno było się opędzić. Dobrze, że wiedzieliśmy konkretnie, gdzie kupić bilety na prom. W poczekalni był już spokój. Ja z Kasią poszliśmy poszukać jakiegoś bankomatu, żeby wziąć pieniądze na dalszą część podróży. Pomimo, że bankomatów było bardzo dużo to jednak żaden z nich nie chciał współpracować z żadną naszą kartą (Visa i MasterCard). W końcu znaleźliśmy jeden (z zielonym logiem), który pozwolił nam wziąć pieniądze. Wróciliśmy do portu i o 12:30 czasu lokalnego popłynęliśmy na dwugodzinny rejs katamaranem na Zanzibar.
Po dotarciu na miejsce czekała nas kolejna kontrola paszportowa i dosłownie „rzucenie okiem” na żółte książeczki. Dalej pozostawało nam już tylko poszukać hotelu, który miał być blisko portu. Zaprowadził nas do niego jeden z miejscowych. Oferując w czasie spaceru swoje usługi. W Malindi Guest House oczywiście dowiedzieliśmy się, że nie zapłacimy kartą, w związku z czym Szymon stargował cenę z tej, która widniała na naszej rezerwacji z booking.com. Dostaliśmy dwa pokoje z łazienkami, a po zostawieniu bagażu ruszyliśmy do miasta. Spacerowaliśmy obserwując życie mieszkańców. Stone Town to niesamowite miejsce i choć na pewno znajdą się tacy, którym nie przypadnie do gustu. Niezliczona ilość klimatycznych, wąziutkich uliczek, w których trzeba trochę pobłądzić. Miasto jest stare i zniszczone. Nawet bardzo zniszczone ale to właściwie ten wilgotny klimat powoduje, że białe mury stają się czarne. Wąskie uliczki ze stykającymi się niemal dachami, bawiące się dzieci, kobiety w pięknych kolorowych sukniach, mężczyźni siedzący bezczynnie na schodach i tysiące kabli wiszących nad głowami…takie jest właśnie Stone Town.
W między czasie trafiliśmy zupełnie przypadkowo do Abyssinian Maritim Ethiopian Traditional Restaurant, gdzie zjedliśmy całkiem smaczny obiad.
Odwiedziliśmy również miejsce w którym urodził się Farrokh Bulsara, czyli Freddy Mercury. Przy ulicy Kenyata jest dom, zupełnie niepozorny gdzie ponoć Freddy się urodził i spędził pierwsze 10 lat swojego życia. Do końca jednak nikt nie wie czy historia ta jest prawdziwa.
W czasie spaceru po Dar Es Salaam
Okolice portu w Dar Es Salaam
Podczas rejsu na Zanzibar byliśmy jedną z atrakcji – każdy chciał robić sobie z nami zdjęcia.
Mycie rąk przed i po posiłku w etiopskiej restauracji
Nasz pierwszy obiad – tym razem smacznie.
W Tanzanii trzeba targować się o wszystko i z każdym. Nawet kiedy zapłacimy 30% wyjściowej ceny to trudno ocenić czy nie przepłaciliśmy.
Śniadanie w hotelu w Zanzibar City
Najnowsze komentarze