Zmęczeni długą wycieczką do Ha Long Bay nie zdecydowaliśmy się na przerwę w eksplorowaniu północnego Wietnamu i już kolejnego dnia wyruszyliśmy na kolejny trip. Tym razem przed nami Hoa Lu i Tam Coc. Taka przyjemność również nie należy do zbyt drogich, ponieważ zapłaciliśmy 25$ za osobę ze wszystkim (wstępy, obiad, przejazd itd.).
Oczywiście pod drodze zatrzymaliśmy się w jednym ze sklepów, z którymi biuro ma podpisaną umowę. Tym razem nie było jednak obowiązku opuszczania autobusu, więc można było spać dalej. Po około 2 godzinach drogi dotarliśmy do pierwszego celu wycieczki- Hoa Lu. Miejscowość ta była stolicą Wietnamu w X i XI wieku. Do obejrzenia niewiele tu niestety zostało. W zasadzie tylko ładna brama na moście. Za nią znajdują się dwie świątynie. Pierwszą, którą odwiedziliśmy, była Dinh Tien Hoang dedykowana dynastii Dinh. W tym miejscu można zobaczyć m.in. tron królewski.
Następnie pojechaliśmy na lunch do restauracji. Osoby, które zdecydowały się na wersję z bufetem zjadły go na piętrze. Reszta, w tym my spożyliśmy obiad na parterze wraz z dwiema dziewczynami z Izraela, które planują w przyszłym roku iść na studia, a teraz beztrosko podróżują. Nasza wersja obiadu była na tyle obfita, że co najmniej połowa jedzenia postała niespożyta na stole. Po tym udaliśmy się na parking, gdzie czekały na nas rowery. Pojechaliśmy na krótką w sumie, ale bardzo malowniczą przejażdżkę przez pola ryżowe. Mijaliśmy też kanały rzeczne pełne łódek z turystami. Nasz rejs miał się jednak odbyć w innym miejscu, więc po ok. godzinie wróciliśmy do autobusu i pojechaliśmy do przystani.
Weszliśmy do łódki, którą zarządzała starsza kobieta i ruszyliśmy w rejs po rzece Ngo Dong. Wycieczka nazywa się Tam Coc co oznacza „trzy jaskinie” i nazywa się tak dlatego, że w czasie około godzinnego w jedną stronę rejsu przepływa się przez trzy tunele pod skałami. Ich to odpowiednio 45, 70 i 127 metrów. W tych dłuższych jest oczywiście kompletnie ciemno, ale dostaliśmy latarki, żeby oświetlić sobie drogę. Za trzecią jaskinio-tunelem łódka zawraca i tą samą trasą, co zajmuje drugą godzinę, wraca się do punktu startu. Było nam trochę głupio, że starsza pani cały czas wiosłuje, a my tylko robimy zdjęcia i rozmawiamy, więc po już w trakcie pierwszego odcinka rejsu wzięliśmy wiosła i zaczęliśmy jej pomagać.
Niestety pod koniec miało miejsce nieprzyjemne zdarzenie, ponieważ zażądano od nas 200 tysięcy dongów napiwku. Przewodnik informował nas, że miłym gestem będzie danie 1 $, czyli 20 tysięcy dongów. Tyle też przygotowaliśmy, jednak domagano się od nas większej kwoty. Koniec końców kobieta „z łaską” przyjęła oferowany przez nas „dobrowolny” napiwek.
Po rejsie ruszyliśmy w drogę powrotną do Hanoi. Ponownie miała miejsce przerwa w sklepie z pamiątkami. Po dotarciu do stolicy zostawiliśmy bagaże w hotelu i poszliśmy trochę poza centrum na kolację. Ponownie zdecydowaliśmy się na grillowanie na ulicy. Tym razem dużo tańsze i również bardzo smaczne. Wybraliśmy z karty kilka dań, a nasz rachunek i tak nie przekroczył 30 złotych (z napojami, przystawkami itd.).
Najnowsze komentarze