Pierwszy dzień na La Digue miał być tak, jak cały pobyt bardzo leniwy, ale… nie wyszło. Wstaliśmy co prawda dosyć późno, bo chyba po 9. Zrobiliśmy polskie śniadanie czyli płatki z mlekiem i chlebek. Po tym ruszyliśmy na plażę. Naszym celem była plaża kokosowa. Szliśmy od północy. Po drodze spotkaliśmy dwa żółwie giganty. Jeden nie mógł sięgnąć szyją kałuży z wodą, żeby się napić, a drugi siedział na poboczu i niestety nie miał jednej łapy. Zaczęło padać i padało coraz mocniej. Droga się skończyła, a przed nami były tylko granitowe skały. Jednak to nas nie zniechęciło bowiem białą farbą były namalowane strzałki oraz białe kropki, co wyraźnie oznaczało szlak. Zresztą wcześnie czytaliśmy o nim w Internecie. Droga był jednak trudna, coraz bliżej wzburzonego Oceanu po śliskich kamieniach. Agacie japonek pękł, przez co trzeba było iść z jednym. Na szczęście inny turysta przed nami również zgubił/zostawił swój japonek, dzięki czemu można było go lekko naprawić i pomimo, że pasował na inną nogę użyć. Wykorzystaliśmy do tego sznurek od aparatu. Kiedy doszliśmy do miejsca, gdzie trasa skręcała w las myśleliśmy, że będzie już tylko łatwiej, jednak dalej znowu trzeba było iść po wielkich skałach. Nastąpił moment w którym już się nie dało iść górą, a fale były tak duże, że samobójstwem byłoby w nie wchodzić. Postanowiliśmy zawrócić, bowiem od pewnego czasu nie było również żadnego szlaku. Okazało się, że poszliśmy za daleko. Udało się wrócić na właściwą ścieżkę i po kolejnych kilkuset metrach dotrzeć przez las na plażę kokosową. Niestety na miejscu okazało się, że lustrzanka w plecaku jest cała wilgotna, a ekran LCD zaparowany. Już do końca wyjazdu nie udało jej się uruchomić. (więcej…)
Najnowsze komentarze