Nie możemy uwierzyć, że piszemy kolejne podsumowanie roku. Po kolejnych 12 miesiącach znowu wzrosła liczba odwiedzonych przez nas miejsc i wylatanych kilometrów. Dodatkowo zyskaliśmy kolejne setki fanów na Facebooku. Spotkało nas wiele przygód, dobrych i wspaniałych chwil. Pomimo, że jeszcze rok 2015 się nie skończył, to podróżniczo uznajemy go za zamknięty. Poniżej postaramy się w telegraficznym skrócie pokazać co nas spotkało w tym czasie i pokrótce ocenić odwiedzone miejsca.
- Liczba lotów: 84 (o 18 mniej niż w roku 2014)
- Liczba przebytych kilometrów w powietrzu: 181988
- Czas spędzony w samolocie: 257 godzin i 36 minut (jakieś 1,5 tygodnia)
- Najczęściej wylatywałem lub lądowałem w Poznaniu i Warszawie (po 14 razy)
- Najczęściej latałem Ryanairem (14 razy) i British Airways (10 razy)
- Najwięcej czasu spędziłem jednak na pokładzie British Airways i Etihad
- Najdłuższym bezpośrednim lotem w tym roku był Londyn – Kuala Lumpur (6597 mil)
- Najczęściej latałem w piątek (22 razy), a najrzadziej we wtorek (5 razy)
- Najwięcej lotów odbyłem w listopadzie (19), a najmniej w lipcu (0)
- Odwiedziłem trzy kontynenty (w zeszłym roku sześć)
To na tyle suchych statystyk. Przejdźmy teraz do konkretów.
Drugi styczniowy weekend spędziliśmy w stolicy Bułgarii. Pierwszy raz lecieliśmy liniami Bulgaria Air. A na miejscu zatrzymaliśmy się w hotelu Holiday Inn Sofia oraz Hilton Sofia. Przy czym ten pierwszy zrobił na nas lepsze wrażenie. Samo miasto także bardzo przyjemne do długich spacerów, a nawet można pojeździć na nartach.
W kolejnym tygodniu znowu przenieśliśmy się na południe Europy, a konkretnie do Grecji, gdzie jeden dzień spędziliśmy w Atenach, a jeden w Salonikach. Tym razem na pokładzie linii Aegean. Na miejscu zakwaterowaliśmy się w położony tuż przy wybrzeżu hotelu London. Pogoda była idealna, co pozwoliło nie tylko wieczorem biegać wzdłuż morza, ale także zwiedzić najważniejsze punkty stolicy Grecji i port w Pireusie. Do Poznania wróciliśmy po przesiadce w Paryżu 😉
Koniec najzimniejszego w Polsce miesiąca to kolejny ekspresowy wyjazd. Tym razem Włochy, a dokładnie Sycylia, gdzie dotarliśmy z przesiadką w Bolonii, a w drodze powrotnej w Bergamo (nocka na lotnisku). Pierwszy raz w tym roku startowaliśmy z Wrocławia, którego nowy port lotniczy robi świetne wrażenie. Poza bieganiem (dosłownie!) po Palermo, pojechaliśmy także pociągiem do pięknego Cefalu, gdzie na kolację jedliśmy najtańsze parówki z supermarketu i suchą bułkę 😉
Luty zaczynamy od wyjazdu do hiszpańskiego Lloret de Mar. Tutaj jesteśmy cztery dni, w czasie których głównie biegamy wzdłuż pięknego wybrzeża Costa Brava i korzystamy z uroków hotelu w formule all inclusive. Pogoda niestety jest niewiele lepsza niż w Polsce, przez co zamiast kąpieli w Morzu Śródziemnym spędzamy czas w hotelowym jacuzzi.
Oczywiście nie zabrakło w tym roku weekendów w stolicy. Pierwszy miał miejsce w połowie lutego, kiedy to odwiedziliśmy hotele Holiday Inn Express Warsaw i Hilton DoubleTree Warsaw. Również wzięliśmy udział w zawodach biegowych z okazji Walentynek, gdzie zajęliśmy bardzo dobre 16 miejsce (na 94 pary).
Na kolejny wyjazdowy weekend czekaliśmy miesiąc i znowu padło na stolicę. Ponownie polecieliśmy Polskimi Liniami Lotniczymi. Tym razem zatrzymaliśmy się tylko w hotelach marki Hilton. Znowu czas upłynął nam na sportowo i kulturowo – bieganie, kino i relaks na basenie.
Pod koniec marca wybraliśmy się poza granice naszego kraju. Tym razem lataliśmy na trasie Poznań-Warszawa-Turyn-Barcelona-Poznań. Wieczorem w piątek spaliśmy w stolicy, a rano już byliśmy we Włoszech, gdzie cały dzień spacerowaliśmy po pięknie położonym Turynie. Późnym wieczorem liniami Ryanair dostaliśmy się do Katalonii, gdzie na nocleg pojechaliśmy do hotelu z sieci IHG. Kolejnego dnia zwiedzaliśmy Barcelonę (Park Guell, Sagrada Familia, Casa Mila) i spotkaliśmy się z naszą znajomą. Pogoda w Hiszpanii już zupełnie inna, niż miesiąc wcześniej – piękne słońce.
Dosłownie dwa dni później byłem już w Rzymie. I tylko na dwa dni. Rejs Ryanairem z Poznania i mocno opóźniony powrót WizzAirem do Gdańska, co trochę pokomplikowało nasze plany. Niemniej pogoda dopisała, kondycja też i znowu mogliśmy zajadać się włoskim śniadaniem.
W kwietniu ruszyliśmy na pierwszy dalszy i dłuższy trip. Wybór padł na położone na Oceanie Spokojnym Hawaje. Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy od lotu do Londynu, a następnie do Dublina i dalej do Lizbony (nawet ją trochę pozwiedzaliśmy), żeby za kilka godzin wrócić do stolicy Anglii. Szalone, prawda? Następnie spędziliśmy 10 godzin na pokładzie A380 w locie do Los Angeles, skąd już dotarliśmy na Big Island.
4 dni na największej wyspie Hawajów spędziliśmy bardzo aktywnie, odwiedzając większość atrakcji. Tutaj głównymi atrakcjami są plaże, kratery wulkanu i tunele powstałe przez lawę. Ale nie tylko, bo można też podziwiać wspaniałe wodospady i strumyki.
Kolejny trzy dni spędziliśmy na wyspie Maui, gdzie mieszkaliśmy w pokoju wynajmowanym przez starszą kobietę. Dotarliśmy tutaj liniami Hawaiian Airlines, a dalej wynajętym samochodem. Pokonaliśmy słynną drogę Hana Road oraz szlak Pipiwai Trail. Oczywiście zaliczyliśmy także Iao Valley oraz Kepaniwai Heritage Gardens.
Przyszedł czas na kolejne trzy dni na wyspie Kauai, gdzie dotarliśmy tym razem z przesiadką w Honolulu. Tutaj mieszkaliśmy w hotelu Castle Mokihana w miejscowości Kapaa. To właśnie na tej wyspie zrobiliśmy jeden z najfajniejszych trekingów w życiu. Na Pali, o którym czytaliśmy jako jednym z najbardziej niebezpiecznych, gdzie można zobaczyć przed wejściem tablicę z nazwiskami osób które zginęły. Po udanym powrocie odwiedziliśmy plażę Kee Beach, a na ostatniego dnia kanion Waimea, którego nie zobaczyliśmy przez fatalną pogodę.
Ostatnim naszym przystankiem na Hawajach była wyspa Oahu ze słynnym Honolulu. To właśnie tutaj postanowiliśmy trochę odpocząć po intensywnym zwiedzaniu pozostałych wysp. Odwiedziliśmy m.in. zatokę Hanauma i zdobyliśmy szczyt Diamond Head. Mieszkaliśmy w prywatnym mieszkaniu, a później w genialnym hotelu Holiday InnResort Waikiki Beachcomber. Oczywiście nie zapomnieliśmy o historycznym Pearl Harbor.
Z Hawajów wróciliśmy w maju i też w maju polecieliśmy jeszcze dalej na wschód. Tym razem na tapecie był Wietnam. Startowaliśmy w Poznaniu, przez Paryż i Abu Dhabi do Sajgonu. Tym razem korzystaliśmy z usług linii Etihad. Wyjazd trwał niecałe 2 tygodnie.
Z Ho Chi Minh City polecieliśmy na kilka dni do Hanoi. Chcieliśmy przede wszystkim udać się na wycieczkę do zatoki Ha Long Bay.
Kolejne dni to wycieczka do Hoa Lu i Tam Coc, gdzie pływaliśmy po rzece Ngo Dong oraz jeździliśmy na rowerach. Dzień później odwiedziliśmy tunele Cu Chi, gdzie chronili się mieszkańcy Wietnamu przed żołnierzami USA. Ciekawym doświadczeniem był także rejs po popularnym Mekongu.
Jako wisienkę na torcie potraktowaliśmy ostatni dzień w Sajgonie i wieczorne odwiedziny w Chill SkyBarze. Później wracaliśmy już do domu – ponownie przez Abu Dhabi i Paryż. Tym razem jednak zatrzymaliśmy się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, gdzie spędziliśmy dwie noce. Zdecydowanie warto, tym bardziej, że od pewnego czasu nie płacimy nic za wizę do tego kraju.
W ZEA spaliśmy w hotelu Crown Plaza Abu Dhabi i odwiedziliśmy cudowny Sheikh Zayed Grand Meczet.
Nawet w Paryżu znaleźliśmy jeszcze czas, żeby udać się po Wieżę Eiffla.
Azji południowo-wschodniej nigdy za mało. Czerwiec to miesiąc, który praktycznie w całości poświęciliśmy na eksplorację Tajlandii. Znowu wsiedliśmy do samolotów Air Berlin i Etihad, którymi przez Abu Dhabi (znowu;)) polecieliśmy do Bangkoku. Stąd przemieściliśmy się wpierw na wyspę Ko Phangan, później popłynęliśmy na Kao Tao, żeby znowu wrócić na kontynent i odwiedzić półwysep Krabi i Phuket.
Na zwiedzanie stolicy Tajlandii mieliśmy w sumie tylko jeden pełen dzień. To wystarczyło, żeby zobaczyć najważniejsze miejsca.
Później spędziliśmy ponad tydzień na świetnej wyspie Ko Phangan, gdzie jeździliśmy skuterami i jedliśmy kolacje na plaży.
Było tak pięknie, że z żalem opuszczaliśmy Phangan. Czekała na nas jednak równie ciekawa Kao Tao, gdzie dopłynęliśmy promem. Mieszkaliśmy w bungalowach, po wyspie poruszaliśmy się skuterem, a owoce kupowaliśmy przy ulicy. Wybraliśmy się także na wycieczkę do wyspę Ko Nang Yuan.
Po kolejnych 5 dniach ruszyliśmy na Krabi – ponownie promem, a później jeszcze kilka godzin jazdy autobusem. Znowu oddawaliśmy się błogiemu lenistwu. Jednego dnia pojechaliśmy na wycieczkę do skały Jamesa Bonda, którą zapewne kojarzycie z licznych zdjęć.
W lipcu nastąpiła przerwa w podróżowaniu. W sierpniu także zapowiadało się bardzo spokojnie, ale ostatecznie długi weekend spędziłem w gronie przyjaciół w Niemczech. Tym razem nie samolot, a samochód posłużył nam za środek transportu. Odwiedziliśmy między innymi Berlin, Miśnię, Lipsk i Drezno.
Minął niespełna tydzień i znowu byliśmy w drodze. Tym razem polskie klimaty, czyli Kraków i Zakopane. Udało się zaliczyć piękną Dolinę Pięciu Stawów i Morskie Oko.
W między czasie byłem w Katowicach i Eindhoven. Tylko kilka godzin, które spędziłem bardzo intensywnie.
Na początku października weekend spędziliśmy znowu w Niemczech. Tym razem jednak na zachodzie, a dokładniej w Kolonii, gdzie podziwialiśmy największą w Europie katedrę gotycką i przespacerowaliśmy dziesiątki kilometrów podziwiając to pięknie położone miasto.
Dwa tygodnie później czekały nas cieplejsze klimaty. Wybraliśmy się do Grecji, a dokładniej na Kretę i do Aten. Pierwszy raz też lecieliśmy w klasie biznes, która zrobiła w liniach Aegean bardzo dobre wrażenie. Odwiedziliśmy wypożyczonym samochodem kilka miejsc na wschodzie wyspy i zaliczyliśmy Akropol w stolicy. Spaliśmy w bardzo klimatycznym hotelu na wzgórzu.
Listopad to bardzo intensywny miesiąc. Na początku poleciałem do Japonii, gdzie zobaczyłem Osakę, Tokio i odpoczywałem na rajskiej Okinawie. Pierwszy raz podróżowałem liniami Aeroflot, które zrobiły na mnie pozytywne wrażenie. Po drodze miałem także kilka godzin na zwiedzenie włoskiej Pizy.
W Osace po raz pierwszy spałem w kapsułowym hostelu, a także odwiedziłem jedno z najpopularniejszych na świecie Akwariów, gdzie można podziwiać rekiny wielorybie.
Bezpośrednio z Osaki poleciałem na Okinawę, gdzie bezpośrednim autobusem dostałem się do hotelu Rizzan Sea Park, gdzie spędziłem dwa dni. Dalej przeniosłem się do genialnego hotelu ANA InterContinental Manza Beach Resort, gdzie pobytu długo nie zapomnę.
Po wygrzaniu się na japońskich plażach przyszedł czas na powrót do Tokio. Tym razem testowałem low-costową linię Vanilla Air, którą można porównać do Ryanaira. W stolicy zatrzymałem się w dzielnicy Asakusa, gdzie spałem już także kilka lat temu. Tym razem udało mi się odwiedzić kilka miejsc, na które nie miałem poprzednio czasu.
Do domu wracam przez Moskwę i Rzym, gdzie nie zdążyłem na ostatni pociąg do mojego hotelu. Byłem zmuszony na szybko zarezerwować sobie pokój w obskurnym hotelu niedaleko stacji Termini. Dobrze, że kolejnego dnia mój lot GermanWings do Berlina nie był anulowany i na czas wróciłem do Polski – po raz pierwszy wykorzystując BlaBla Car.
Jak już pisałem, listopad był bardzo obfity w podróże. Dosłownie kilka dni po powrocie z Kraju Kwitnącej Wyspy, lecieliśmy znowu do Azji. Tym razem w planach była Indonezja. Początek nie zwiastował jednak nic dobrego – odwołany lot z Poznania do Warszawy z przyczyn technicznych. Udało się jednak dotrzeć na czas do stolicy, skąd polecieliśmy do Londynu, a później do Kaula Lumpur w Malezji. Tutaj spaliśmy w świetnym hotelu Pullman Kuala Lumpur City Centre Hotel & Residences z widokiem na Petronas Tower.
Następnie polecieliśmy na wyspę Jawa do Indonezji, gdzie odwiedziliśmy Yogjakartę ze słynnymi świątyniami i Surabayę, skąd udaliśmy się na wulkan Bromo. Całej wycieczce smaku dodała niezapomniana przejażdżka na motorkach w roli pasażerów.
Następnie przyszedł czas na pięć dni lenistwa na słynnej wyspie Bali. Zatrzymaliśmy się w dwóch świetnych hotelach Mercure Bali Legian i Intercontinental Bali Resort. Ten drugi to zdecydowanie jeden z najlepszych obiektów, jakie odwiedziliśmy w tym roku. Poza tym popłynęliśmy na jeszcze nie przesiąkniętą turystyką wyspę Nusa Lembongan, która oferuje cudowne widoki i przepiękne plaże.
I przyszedł czas powrotu, ale że było akurat przed weekendem, to w drodze powrotnej zrobiliśmy sobie przerwę w Madrycie, żeby chociaż trochę poznać stolicę Hiszpanii. Tutaj już atmosfera świąteczna w pełni.
Rok 2016 kończyliśmy w dobrym stylu. Tym razem wybraliśmy się na zachód, aż za ocean, bowiem do Nowego Jorku. Miasto, które zawsze budzi wiele kontrowersji tym razem okazało się dla nas niesamowicie przyjazne. Zrobiliśmy dziesiątki kilometrów spaceru po Manhattanie i Brooklynie, a w nocy, kiedy jeszcze nie spaliśmy podziwialiśmy cudowny widok z naszego pokoju w hotelu IC Time Square.
Prosto z Nowego Jorku polecieliśmy liniami American Airlines na wyspę Portoryko, która także należy do terytorium Stanów Zjednoczonych. Na Karaibach było cały czas gorąco, dzięki czemu mogliśmy po raz ostatni w tym roku poczuć promienie słońca i wykąpać się w ciepłym Oceanie Atlantyckim.
Z San Juan do domu wróciliśmy do Polski przez Miami i Londyn. Na tym zakończyliśmy nasz podróżniczy rok 2015.
Co w roku 2016?
To bardzo trudne pytanie, bo nigdy nie wiemy co czas przyniesie. Już na początku stycznia powinniście mieć okazję przeczytać wpisy z San Francisco i Las Vegas, gdzie będę dosłownie kilka dni i jeżeli czas pozwoli to postaram się odwiedzić kilka istotnych punktów w tym regionie USA.
W lutym zapowiada się ucieczka przed polską zimą do Ameryki Południowej. Teraz już wyłącznie turystycznie, więc będziecie mieli okazję zobaczyć zdjęcia z Sao Paulo i roztańczonego Buenos Aires. Najdłużej jednak planuję pobyć w Ushuaia (wiecie, gdzie to jest?). To Ziemia Ognista na samym południu Argentyny 🙂
W marcu prawdopodobnie będzie kolejna okazja, żeby odwiedzić ukochaną Azję z niepoznanym dotąd Borneo. Wiele wskazuje na to, że po raz pierwszy podróżować będziemy najnowszym Airbusem A350 w klasie biznes linii Qatar Airways oraz Airbusem A380 linii Etihad w klasie pierwszej (First Apartment).
A na przełomie maja i czerwca przyszłego roku wybieramy się ze znajomymi na Filipiny…
Co dalej? Musicie nas śledzić 🙂
Mam nadzieję, że chociaż w pewnym stopniu byłem dla Was inspiracją. I prawdę mówiąc, dopiero gdy zacząłem układać w głowie ten wpis, uświadomiłem sobie jak wiele wydarzyło się na przestrzeni minionych 365 dni. Za kilka dni rozpocznie się nowy, 2016 rok, a ja wyraźnie widzę, że szczęście mi sprzyja na wszystkich frontach, co pozwala mi wrócić na właściwą drogę. I takiego uczucia życzę Wam w Nowym Roku. Życzę Wam miłości, podróży i słońca 🙂 Do przeczytania! – Mateusz
Na koniec mapka podróżnicza na dzień 29.12.2015 roku. Kilka kresek przybyło, spójrzcie:
From ani:
lol, lol, lol… i tyle w temacie,jestem pod wrażeniem, mapka wygląda na prawdę imponująco. jak Wy to robiecie?:) Jak wyszukujecie te wszystkie połączenia. codziennie przeglądacie strony lini lotniczych?;) A dwa jak taki rok 2015 wypadł w PLNach?;) zastanawiają mnie koszty tak licznych podróży,a z relacji wynika, że chyba niskobudżetowo nie podruzujecie. A może na blogu powinna się pojawić zakładka „poradnik” i zdradzisz tam jak Wy to robicie 😉
PS. trafiła tu przypadkiem przez jedną z Twoich relacji na F4F, ale pewnie teraz będę zaglądała częsciej 😉
From Mati:
Kochamy podróżować 😉
Strony linii lotniczych i OTA przeglądamy bardzo często.
W PLNach wypadł całkiem nieźle 😉 Podróżujemy niskobudżetowo i to bardzo. Coś na ten temat napisałem tutaj: http://explore-world.you2.pl/podrozuje-za-duzo
From ani:
ps 2. jaki jest adres Waszego bloga na FB?
From Mati:
https://www.facebook.com/exploreworld2/?fref=ts