Kolejny dzień, czyli sobotę 21 kwietnia rozpoczęliśmy od śniadania w hostelowej świetlicy. Zupki chińskie, polski chleb i inne smakołyki świetnie pomogły nam w drogiej Norwegii. Po godzinie 9:30 wyszliśmy w kierunku szczytu góry Fløien (320 metrów nad poziomem morza), bowiem jest to doskonała okazja do podziwiania miasta, gór, fiordów i morza. Wejście zajmuje około godziny i jest stosunkowo płaskie, tak żeby spokojnie mogły wjechać również mamy z dziećmi w wózkach czy rowerzyści. Na szczycie znajdują się w lesie liczne posągi drewnianych trolli, które podobno przynoszą szczęście. Zatrzymaliśmy się tutaj w jedynej otwartej kawiarni, gdzie wypiliśmy ciepłą kawę i zjedliśmy po batoniku musli. Szczyt Fløyen, jeden z siedmiu górujących nad Bergen, był zdecydowanie warty zdobycia.
Na mapce szlaków wybieramy drogę, która wydaje się najdłuższa i najciekawsza. Słusznie dochodzimy do wniosku, że im bardziej oddalimy się od miasta, tym będzie puściej, ciszej, piękniej… Zgodnie z drogowskazem obieramy kurs na Brushytten, Rundemanen, Fløysletten i Vidden. Szlak w kierunku Brushytten okazuje się często uczęszczaną trasą (przynajmniej jego fragment). Co ciekawe podobnie jak podczas wchodzenia na Fløyen na swojej drodze spotykamy w większości Norwegów wbiegających lub zbiegających po leśnych ścieżkach. Wyruszamy na wschód w kierunku prowadzącym na górę Blåmanen. Trasa rzeczywiście okazuje się bardzo przyjemna. Panorama Bergen powoli skrywa się za kolejnymi wzniesieniami, a monotonny leśny krajobraz ustępuje miejsca otwartym przestrzeniom, położonym niżej niewielki jeziorom i pokrytym zielenią wzniesieniom. Na szczycie znajdują się dwa monumenty zbudowane z płaskich kamieni, z których zwłaszcza jeden ma całkiem imponującą wysokość.
Po wędrówce odpoczywamy chwilę na szczycie Fløyen i udajemy się z powrotem do centrum miasta. Wracamy do hostelu i udajemy się ponownie do Burger Kinga, gdzie jest Internet i ceny bardziej przystępne niż w innych miejscach.
Kolejnego dnia rano już się pakujemy i 9 rano jedziemy na lotnisko. O godzinie 13:30 mamy lot do Poznania, na który o mało co byśmy nie zdążyli, pomimo, że na lotnisku byliśmy ponad 3 godziny wcześniej. Ale tak już to jest. Dzięki temu dostajemy miejsca w samolocie przy wyjściu awaryjnym, co zapewnia nam dużo miejsca na nogi. Rejs do Poznania planowy i wracamy do domu.
Najnowsze komentarze