O tym, że na Bali nie ma wspaniałych plaż wiedzieliśmy wcześniej. W związku z tym nowy rok postanowiliśmy rozpocząć w miejscu urokliwym, gdzie będzie można pokąpać się w ciepłej i czystej wodzie. Dużo czytałem o wyspach Gili, które są blisko Bali i Lomboku, a na dodatek nie zostały jeszcze tak zniszczone, jak ich większe i bardziej popularne sąsiadki. Musieliśmy przetransportować się z Bali na Lombok. Dostępne są dwa rodzaje transportu: wodny i powietrzny. Wybraliśmy ten drugi z uwagi na podobną cenę i większy komfort. Rano około godziny 5 nasz kierowca zawiózł nas z Candidasa na lotnisko w Denpesar. Tutaj nadaliśmy bagaż i zjedliśmy śniadanie, które dano nam w hotelu na drogę. Zostaliśmy załadowani do samolotu linii lotniczych Merpati, które należą do czarnej listy w Europie. Niedawno miały katastrofę właśnie w Indonezji. Nikt nie przeżył. W czasie rejsu, który trwał około 20 minut podano nam rogalika i wodę. Po wylądowaniu wzięliśmy taksówkę. Miły pan, który namiętnie słuchał muzyki zawiózł nas do samego portu, gdzie mieliśmy przepłynąć na wyspę Gili Trawangan, czyli największą z pośród trzech (mniejsze to Mono i Air). Długie oczekiwanie na łódkę, lał deszcz. Bilety kupione, cena około dolara. Niestety za tyle komfortu nie było. Bujało bardzo, chociaż to i tak nic w porównaniu do tego co spotkało nas w drodze powrotnej. Po około 40-50 minutach dotarliśmy do celu. Tutaj pogoda lepsza, ale nadal trochę pada. Wiemy, że mamy najlepszych hotel na wyspie, który jest w oddali od wszystkich sklepów i restauracji. Sama wyspa ma obwód ok. 4 km, więc dotarcie na drugi koniec nie jest wielkim wyczynem. Nie bierzemy taksówki tj. woła czy osła i idziemy na nogach. Wcześniej jednak zatrzymujemy się w knajpie, żeby coś miejscowego zjeść. Tutaj właściciel mówi mi, że pogoda wcale wcześniej nie była lepsza. Najedzeni idziemy do naszego hotelu Ombak Sunset 5*. Przywitani zostajemy sokiem w kieliszkach i dostajemy klucze do bardzo ładnego pokoju. Idziemy zobaczyć plażę (szału nie ma) i basen (świetny). Wieczorem czas na spacer i zjedzenie kolacji na nocnym targu otwartym od 19, gdzie są najlepsze potrawy i najniższe ceny. Rzeczywiście smak świetny, a do tego smakujemy nowego napoju, bo Coli Light nie było.
Nasz drugi dzień na Gili mija spokojnie. Pogoda słoneczna. Pyszne śniadanie z sokami, w ładnej scenerii. Robimy obchód dookoła wyspy w prawą stronę, staramy się iść plażą. Jednak piasek nie jest taki, jak na Kubie czy na Seszelach (wtedy ich nie znaliśmy). Zatrzymujemy się w sklepie żeby kupić pareo, bowiem słońce mocno uderza w ramiona Agaty. Na koniec spaceru szalejemy. Siadamy w ładnej restauracji przy samym oceanie i zamawiamy nieznane pozycje z kategorii deserów. Niestety okazuje się, że większości nie ma, ale nie szkodzi. Zmieniamy nasz wybór losowo. Otrzymujemy to co widoczne jest na zdjęciach. W planach były tylko owoce, a dostaliśmy czekoladowe ciasto i piankę z lodami.
Później przyszedł czas na odpoczynek przy basenie. Agata czytała książkę na tablecie, a ja przeglądałem strony na laptopie. Do tego pani przyniosła nam kawę i ciasto. Żyć nie umierać. Na koniec dnia obserwowaliśmy zachód słońca, który rzeczywiście z tej strony wygląda pięknie. Widać, jak Słońce znika za wulkanem na Bali. Wieczorem kolejny spacer na kolację, gdzie tym razem… zgasło światło i zrobiło się małe zamieszanie. Zawsze braliśmy ze sobą latarkę i parasol, bowiem droga była ciemna i trochę odczuwaliśmy strach.
Kolejny dzień, to śniadanko i transfer teraz już dorożką do portu, skąd odpłynęliśmy na Lombok. Fale były wysokie i wiele osób miało duże problemy żołądkowe. Nie zapomnę, jak niektórym pasażerom mocno się odbijało, a część prawie płakała. My też najedliśmy się strachu. Dzięki Bogu, trafiliśmy na brzeg cali. Tutaj ktoś szybko wziął od nas bagaż i chciał pomóc w załatwieniu taksówki. Jak się okazało to tutejsza mafia, która próbuje wyciągnąć z turysty co się tylko da. Długie negocjacje, prawie przepychanki (nie chciałem dać napiwku za noszenie bagażu), ale w końcu przyjechał taksówkarz i zawiózł nas na lotnisko. Spieszyliśmy się, jednak jak się okazało na wyrost. Nasz lot był mocno opóźniony, chyba o 3 godziny przez co, zdążyliśmy wypić kawę i trochę posiedzieć i powspominać. Kiedy wylądowaliśmy na Bali otoczyli nas taksówkarze proponując „świetne” ceny za przejazd 1,5 km do hotelu. Wyszliśmy poza obszar lotniska i udało się przejechać za jakieś 5-7 złotych. Hotelik mały, przy pokoju trochę wody, ale na 1 noc jest w porządku. Otwierając drzwi przez przypadek znokautowałem Agę. Poszliśmy na kolację do lokalsów w pobliżu i udaliśmy się spać. Jutro kolejny dzień zwiedzania Bali.
Najnowsze komentarze