O godzinie 3:50 zameldowaliśmy się na dworcu głównym w Waszyngtonie (to nasza druga noc bez hotelu). Poszliśmy do otwartego całą dobę baru/kawiarni i zjedliśmy śniadanie i owoce kupione dzień wcześniej w Nowym Jorku. Posileni ruszyliśmy na stację metra, żeby dojechać na lotnisko w Waszyngtonie.
Po drodze mieliśmy okazję zobaczyć Biały Dom. Ten wyjątkowy budynek jest już od prawie 200 lat siedzibą prezydentów Stanów Zjednoczonych. Doszliśmy na stację, pytając po drodze miejscowych o drogę. Szybko zajechaliśmy na główne lotnisko, które znajduje się trochę poza centrum i odprawiliśmy się na rejs do Fort Lauderdale, czyli popularnego miasta na Florydzie. Rejs odbywał się liniami JetBlue. W czasie przelotu mieliśmy do dyspozycji małe telewizorki na których można było oglądać różne programy telewizyjne. Poczęstunek ograniczył się do chipsów i napoju. Po dwóch godzinach wylądowaliśmy. Pogoda zupełnie inna, niż tego oczekiwaliśmy… pada i jest chłodno.
Ruszyliśmy w stronę terminalu, gdzie można wypożyczyć samochód. Tutaj cena jest wyższa dla osób, które mają poniżej 24 lat, jednak nie wymaga się karty kredytowej. Dostałem świetny samochód, który miał przejechane 1000 km – nówka, z automatem i 240 km/h na liczniku. Żyć nie umierać. Szkoda, ze dosyć drogo… ponad 1k zł.
Po kilkudziesięciu kilometrach przyzwyczaiłem się do jego prowadzenia, pomimo, że na początku odczuwałem strach. Dojechaliśmy bez większych problemów do hotelu Midtown Inn, który był tuż przy drodze prowadzącej do Miami Beach. Wpierw poszliśmy coś zjeść – miały być naleśniki, ale wyszły pączki. Wykonałem telefon przez Skype do rodziców, bo tutaj Internet był bardzo dobry i po krótkim odpoczynku w hotelu pojechaliśmy zobaczyć plażę. Ta bez promieni słonecznych nie wygląda tak, jak na zdjęciach. Cóż, może kolejny dzień będzie lepszy – taką mieliśmy nadzieję.
Najnowsze komentarze