24 listopada nie mieliśmy żadnych konkretnych planów. Wiedzieliśmy, że do wieczora powinniśmy dojechać na nasz nocleg do Dunedin. Reszta pozostawała sprawą otwartą. Spaliśmy do godziny 9, po czym zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy nasze bagaże do samochodu i oddaliśmy karty od pokoju do recepcji. Droga na południe prowadziła ponownie znaną nam z dnia poprzedniego Scenic Route. Trasa ta oferuje przepiękne widoki na jezioro nad którym położenie jest Qeenstown. Tego dnia jeszcze mocno świeciło słońce, co potęgowało piękno tego miejsca.
Po przejechaniu pierwszych ponad 200 kilometrów skierowaliśmy się do pewnej latarni morskiej, do której prowadziły drogowskazy na brązowym tle. To właśnie takie znaki pokazują w Nowej Zelandii, gdzie warto się udać, czyli co turystę powinno zainteresować. Po przejechaniu kilku kilometrów szutrową drogą dotarliśmy na mały parking z którego do latarni było około 300 metrów, a niewiele bliżej do klifu, z którego był ładny widok na ocean i plażę. Na niej wylegiwał się jeden lew morski, którego zobaczycie na zdjęciu poniżej.
Po sesji zdjęciowej udaliśmy się dalej w kierunku Slope Point. Miejsce to mieliśmy zaznaczone na mapce, której zdjęcie zrobiłem telefonem podczas pobytu w Christchurch. U naszych gospodarzy było sporo przewodników po Nowej Zelandii, których fragmenty teraz okazały się pomocne. Wspomniany Slope Point to miejsce wysunięte najbardziej na południe Nowej Zelandii. Leży on 4800 kilometrów od południowego koła podbiegunowego. Żeby do niego dotrzeć trzeba było przejść 15 minutowy spacer po polu uprawnym, które tego dnia było bardzo podmokłe z powodu padającego od kilku godzin przelotnie deszczu. Innym cudem natury w tym miejscu były drzewa, które wyglądały niczym z onirycznych koszmarów. Chłostane zimnymi i bezlitosnymi południowo-zachodnimi wiatrami wędrującymi wprost z Antarktydy. Cyprysy wielkoowocowe powyginane, zniekształcone, wykręcone na zawsze w kierunku skąd wieją antarktyczne wiatry. Warto podkreślić, że Slope Point nie jest zamieszkiwany przez ludzi poza kilkoma wyjątkami, do których należą farmerzy owiec.
Jadąc dalej wzdłuż wschodniego wybrzeża natrafiliśmy na dwa przepiękne wodospady. Warto w tym miejscu podkreślić, że wszystkie czasy dotarcia do poszczególnych atrakcji turystycznych są w Nowej Zelandii zawyżone. W tym przypadku tablica wskazywała 20 minut spaceru, a my dotarliśmy tam poniżej 10 minut, spokojnym krokiem. Co więcej nie ma tutaj tłumów, dzięki czemu można spokojnie spacerować i podziwiać krajobrazy, których nie ma nigdzie indziej na świecie.
Tego dnia wisienką na torcie miał być Nugget Point. Znajduje się on aż 16 kilometrów od głównej drogi, a dojazd do niego jest w 90% po drodze szutrowej, gdzie trudno osiągnąć prędkość większą niż 50-60 km/h. Żeby dotrzeć do latarni musimy zostawić samochód na parkingu i udać się spacerem (1 km) na wysunięty w stronę wody cypel. Latarnia zbudowana została z kamienia w 1868 roku, a po raz pierwszy zaświeciła rok później w lipcu. Wieża o wysokości 9 metrów wznosi się 76 metrów nad poziomem morza.
Jeśli spojrzeć w dół na skały znajdujące się bezpośrednio pod wieżą, można zobaczyć pingwiny, foki oraz przeróżne gatunki ptaków, dla których są one domem. Z wody dość często wyglądają delfiny Hektora.
Z uwagi, że powoli dochodziła godzina 20 to ruszyliśmy już prosto do Dunedin, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg przez Airbnb. Na miejsce trafiliśmy bardzo szybko i bez większych problemów. Domek znajdował się na ulicy Morrison, która miała potężne nachylenie i podjazd pod nią był nie lada wyzwaniem. Gospodarz pokazał nam całe mieszkanie i dał klucze od pokoju. Ten był duży, z płaskim telewizorem 55 cali, szybkim Internetem i mikrofalówką. Do tego wygodne łóżka z podgrzewanymi kocami. Czego chcieć więcej? Tego wieczora zjedliśmy jeszcze w kuchni kolację i poszliśmy spać.
Scenic Route z Queenstown
Lew morski wylegujący się na plaży
Najdalej wysunięty na południe punkt Nowej Zelandii
Wspomniane w tekście drzewa
Nugget Point – niebezpieczny punkt dla żeglarzy
Najnowsze komentarze