Po przyjeździe do hotelu Playa Caleta udaliśmy się do recepcji. Tam pokazaliśmy potwierdzenie naszej rezerwacji, którą dokonaliśmy u kanadyjskiego pośrednika, bowiem miał on najkorzystniejsze ceny. Jest to podyktowane tym, że właśnie osoby z tego kraju najczęściej wybierają Kubę, jako swój wakacyjny cel. Pani wydająca klucze była przekonana, że jesteśmy obywatelami Kanady, przez co dostaliśmy pokój z widokiem na ocean i inne opaski (All Inclusive) w kolorze pomarańczowym. Bagaże do pokoju zaniósł nam hotelowy boy, który pokazał nam cały hotel. Ja poszedłem od razu zobaczyć plażę i sprawdzić temperaturę wody. Tam spotkałem pana, który opiekował się plażą i porozmawiałem na temat epidemii cholery, o której dużo słyszeliśmy w Polsce przed wyjazdem. On o dziwo w ogóle o tym nie słyszał.
W hotelu Playa Caleta spędziliśmy pięć nocy. Obiekt ten położony jest na zachód od centrum Varadero i jest drugi w kolejności na wybrzeżu patrząc od strony lotniska. W czasie naszego pobytu było tutaj bardzo mało gości. Dzięki temu nie było żadnych problemów z leżakami, miejscem w restauracjach czy na basenie. Czas spędzaliśmy standardowo: rano śniadanie, po czym plaża do godziny 12 i kąpiel, następnie obiad, krzyżówki i ponownie plaża. Wieczorem kolacja, spacer i hotelowe show (niskobudżetowe grajki).
Pani sprzątająca nasz pokój pomimo tego, że nie zostawialiśmy napiwków sprzątała nasz pokój bardzo skrupulatnie. Dodatkowo układała nasze koce w kształt łabędzi czy serduszek. Na plaży znajdował się mały bar w którym najczęściej braliśmy wodę mineralną do picia na leżakach. Jedzenie w hotelu było bardzo dobre, niczego nam nie brakowało, a wybór był spory.
Pewnego wieczoru idąc plażą na zachód znaleźliśmy jednego kokosa, jednak bez ostrego noża czy maczety nie było szans na jego skosztowanie. Zabraliśmy naszą zdobycz do pokoju. Innego, mniej słonecznego dnia wybraliśmy się na spacer wzdłuż plaży w poszukiwaniu kokosów. Szliśmy tym razem na wschód, gdzie po prawej stronie znajdowały się prywatne posiadłości, a jeden z właścicieli akurat zrywał kokosy. Widząc nasze zainteresowanie nie tylko podarował nam ten owoc, ale również rozciął, żebyśmy mogli napić się mleczka kokosowego. Jeszcze innym razem jeden pan postanowił nam dać dwa kokosy, które miał wcześniej zerwane. Dostaliśmy nawet słomki do picia, jednak nie był to czyn bezinteresowny. Wspomniany człowiek ewidentnie chciał wynagrodzenia za swój podarek, a żeby wywrzeć na nas litość opowiadał o swoim ojcu chorym na raka.
Nasza niepohamowana ciekawość po raz kolejny dała się we znaki. Postanowiliśmy spróbować wejść na dach po schodach ewakuacyjnych, bowiem dzień wcześniej widzieliśmy tam jedną osobę ze statywem i aparatem, która robiła zdjęcia okolicy. I nam się udało. Warto również wspomnieć o bardzo smacznych kolacjach w restauracjach la carte. Głównie do gustu przypadł nam krem „Aurora” i filet rybny.
Najnowsze komentarze