Island Hopper: z Honolulu do Hong Kongu przez wyspy Mikronezji
Dzień zaczynam o 4:30, kiedy to budzę się bez użycia budzika. Cieszy mnie, to bo nie będzie on nikogo budził w naszej hostelowej sali. W pokoju jest dosyć jasno, więc zdejmuję pościel z łóżka, pakuję się, szybka łazienka i idę piętro niżej się wymeldować. Proszę o zamówienie taksówki na lotnisko, która ma przyjechać za 20 minut. Sprawdziłem w między czasie Ubera, ale ten kosztował o tej godzinie od 55 do 80 dolarów. Ja mam zapłacić 30 dolarów. Autobus nie jest opcją o tej godzinie, bowiem odjeżdża pierwszy o 5:30, a przy czasie przejazdu min. 1 h to niestety tylko dla osób o stalowych nerwach.
W przypadku taksówki też trzeba mieć dużo cierpliwości, ponieważ czekam 30 minut i nikogo nie ma… W końcu pojawia się koleżanka z pokoju obok i okazuje się, że ona ze swoim kolegą także będzie jechała na lotnisko, więc jeżeli zechcę zaczekać to możemy jechać razem. Oczywiście zgadzam się, a w między czasie zagaduje do mnie inny taksówkarz czy nie potrzebuję transportu. Zgadzamy się z miejsca na taką samą cenę i już po chwili wszyscy razem jedziemy do porty lotniczego w Honolulu. Droga mija bardzo szybko, bo cały czas rozmawiamy o podróżach. Moi towarzysze mają lot nawet wcześniej ode mnie, a polecą na inną hawajską wyspę Maui. Staram się im dać kilka rekomendacji dotyczących tego miejsca, ponieważ byłem tam kilka lat temu. Są to Francuzi, którzy mieszkają w Montrealu.
Na lotnisku od razu kieruję się do odprawy United, gdzie po przejściu wszystkich ekranów pojawia się ostatni, żółty, że mam czekać na kogoś z obsługi linii lotniczej w celu weryfikacji dokumentów. Taką sytuację ma co najmniej 5 innych osób obok mnie. Blokujemy kioski do odprawy, a z United przez 20 minut nikt nie przychodzi. W końcu są 2-3 osoby. Ja muszę być odprawiony przez nich manualnie, pytają mnie m.in. o wizę do Hong Kongu, który jest destynacją widoczną w systemie. Po wyjaśnieniu wszystkie dostaję TYLKO dwa bilety: HNL-GUM i GUM-HKG, niestety nie mam pozostałych odcinków Island Hoppera wyszczególnionych na osobnych druczkach. Ale dlaczego tak jest chyba wyjaśnił @Yossarian
Mój czas jest nie najlepszy biorąc pod uwagę, że chciałem zjeść w saloniku śniadanie przed 15 godzinami w samolocie, gdzie po serwisie nie spodziewam się niczego dobrego. Wbiegam do saloniku, robię szybką kawę, wypijam szklankę soku i zjadam owsiankę z żurawiną. Nie lubię jeść w pośpiechu więc wrzucam na toster dwa bajgle i zabieram je ze sobą do samolotu. To był świetny wybór, jak się okazało…
Boarding rusza 10 minut później, niż pokazano to na bilecie, ale jest sprawny. Zajmuję miejsce 11F, które będę miał do końca podroży Island Hopperem. Jak już pewnie wiecie 11A nie ma okna i rzeczywiście tamten rząd przez większość lotu był pusty. Teraz pojawia się problem, ponieważ czekamy na jakiś bagaż i wszystko się znacznie opóźnia. Ostatecznie wyruszamy z prawie godzinnym poślizgiem. Na początku rejsu można ładnie podziwiać zieloną wyspę Kauai, a dalej raczej nic się nie dzieje do momentu lądowania na Majuro (po około 4 godzinach). Tutaj też mamy możliwość opuszczenia samolotu i nawet wejścia do hali odlotów, gdzie jest mała budka z napojami i jedzeniem. Robię fotki przy tablicy z nazwą lotniska. Po chwili zgaduję się z jednym z pasażerów, który jak się okazuje też jest na pokładzie z uwagi na samą ideę Island Hoppera. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie zapytał mnie nagle czy to mój nick (w tym momencie wyciąg wydrukowaną kartkę, gdzie są m.in. moje posty z FlyerTalka). Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, ale tak! Jaki zbieg okoliczności! Razem jesteśmy w wielkim szoku. On leci na trasie Washington DC – Honolulu – Hong Kong i będzie wracał przez Tokyo do bodajże Philadelphii. Oczywiście rozmawiamy o podróżowaniu, milach, punktach etc.
Czasu nie mamy raczej dobrego, bo i tutaj mam wrażenie byliśmy dłużej niż rozkładowy czas pozwala. Poza tym przed Majuro przekroczyliśmy linię zmiany daty, więc nagle z 18 marca zrobił się 19 marca. W związku z tym 18 marca to zdecydowanie mój najkrótszy dzień w tym roku. Nie trwał nawet 12 godzin. Za to tych długich dni miałem już sporo. Następnym punktem jest wyspa Kwajalein, która także należy do Wysp Marshalla. Widoki ponownie świetne podczas lądowania, ale tutaj nie ma zgody na wyjście z samolotu, więc musimy zostać w środku. Za to wchodzi obsługa i sprawdza wszystkie luki bagażowe, mają być one puste w trakcie postoju, jak nie są to bagaż jest wyciągany i trzeba się po niego zgłosić. Tutaj też dosiada się spora liczba nowych pasażerów. Ja na szczęście cały czas mam miejsce obok siebie wolne, więc leci mi się komfortowo. Dodatkowo Economy Plus dla osoby o moim wzroście to spore udogodnienie. Lepiej trafić chyba już nie mogłem (PS. First jest pełen).
Trzecią wysepką, która podoba mi się najbardziej jest Kosrae. Jest ona przepięknie zielona, a przy lądowaniu można podziwiać cudowny kolor wody i rafę koralową. Robi to kapitalne wrażenie! Niestety tutaj także, z powodu opóźnienia nie ma pozwolenia na opuszczenie samolotu przez osoby, które lecą dalej.
Czwartym miejscem, gdzie lądujemy jest Pohnpei. Tutaj ważnym odnotowania faktem jest duży zasięg WiFi, przez co mogę szybko sprawdzić status mojego kolejnego lotu do Hong Kongu. Niestety ponownie opóźnienie zwiększa się, więc nie ma możliwości opuszczenia samolotu, co więcej z uwagi na taki stan rzeczy będziemy lecieli już bezpośrednio na Guam, omijając Chuuk. Osoby, których destynacją była właśnie ta wyspa otrzymają nocleg i polecą tam kolejnego dnia rano.
Ostatni odcinek do Guam nie oferuje specjalnych widoków do momentu lądowania. Wyspa jest niesamowicie zielona, czego się nie spodziewałem. Już nie mogę się doczekać powrotu tutaj za kilka dni. Patrzę na zegarek i wychodzi na to, że na przesiadkę będę miał dosłownie 30 minut, nie mam pewności czy jest to do zrobienia. Muszę przejść imigration, ponownie kontrolę bagażu podręcznego i pobiec do bramki numer 12, która jest dosyć daleko. Ostatecznie jestem aż 15 minut przed rozkładowym czasem odlotu, więc jeszcze chwilę czekam w samolocie na resztę pasażerów. Tym razem lot jest prawie pusty, a LF na poziomie 25%. Mam trzy miejsca dla siebie, więc dosyć wygodnie przesypiam większość rejsu. Nie wiem czy był serwis i co podano. United niestety po raz kolejny próbuje zamrozić pasażerów – zakładam dwie bluzy i przykrywam się kocem, ale to nadal niewiele daje. Eh, chyba zaczęli wzorować się na Cebu.
W Hong Kongu lądujemy idealnie o czasie, chociaż nad miastem byliśmy już dużo wcześniej to robimy jedno dodatkowe kółeczko w oczekiwaniu na możliwość lądowania. Podjeżdżamy pod rękaw i po kolejnych 10 minutach jestem już po stronie landside. Kupuję bilet na autobus A11, który jak się okazuje zatrzymuje się dosłownie pod moim hotelem, który zarezerwowałem na stronie Accorhotels. Będzie to Ibis Hong Kong North Point, który kosztował 2000 punktów + ok. 70 złotych. Dojazd do niego zajął mniej niż godzinę. Przypomnę tylko, że w autobusach kursujących na tej trasie jest darmowe i szybkie WiFi, więc czas mija bardzo fajnie, tym bardziej po jakiś 16 godzinach w samolocie. W hotelu szybko otrzymuję kartę od pokoju i mogę odpocząć. Zasypiam po 2:30 w nocy, a budzik mam ustawiony już na 6:00, żeby zrobić ekspresowy jogging po Hong Kongu z aparatem na szyi.
Mimo tylu godzin nic nierobienia czuję się zmęczony tą podróżą, a z drugiej strony bardzo usatysfakcjonowany, ponieważ do tej pory plan jest w pełni realizowany i po prostu nie mogę się nudzić. Na trasie nie było jeszcze nowych dla mnie miejsc, przez co może podchodzę do tematu trochę zbyt ogólnie, ale Seul i Guam już blisko!
Najnowsze komentarze