Jeden dzień w Honolulu!

Rejs kończymy spokojnym lądowaniem. Pod koniec wypijam jeszcze kawę, żeby odzyskać trochę energii. Po wyjściu z samolotu i uderzeniu ciepłego powietrza (w samolocie United chciano nas zamrozić i bez koca bym nie wytrwał) od razu wracają siły witalne. Szybko idę do bankomatu wypłacić trochę dolarów i w informacji pytam skąd jedzie autobus do centrum. Dzięki temu po około 30 minutach (niestety jeżdżą bardzo rzadko) jestem już w busie numer 19 Waikiki.Przejazd autobusem miejskim kosztuje 2,75 dolara i zajmuje około godziny, na końcu irytuje mnie już to jak kierowca kluczy po uliczkach miasta i wysiadam, żeby szybciej dotrzeć do hostelu i zostawić plecak. To był świetny wybór. Z uwagi, że ostatnio jadłem wiele godzin temu do kupuję sobie szybką przekąskę w drodze do Polynesian Ocean Hostel. Dostaję pokój sześcioosobowy z jedną łazienką, gdzie idę się przebrać i zostawić manatki. Jak się okazuje pokój jest pełen, a konfiguracja wygląda tak: 5 dziewczyn i ja. Okay, przecież nie powiem, że coś mi się nie podoba
Ruszam na spacer po Waikiki.




Waikiki to nie tylko plaża, ale również kolorowa ulica Kalākaua Avenue, wzdłuż której ciągną się drogie hotele, restauracje, banki i sklepy. Spotkamy tutaj głównie Amerykanów, Australijczyków i Japończyków. Po drodze mijam oczywiście pomnik Duke’a Kahanamoku z którym mam zdjęcie sprzed blisko 5 lat i stoi ono u mnie w pokoju. Był to hawajski pływak, który uchodzi za ojca surfingu, zdobył wiele medali olimpijskich.






Z jednej strony plaży możemy obserwować stożek wygasłego wulkanu Diamond Head, gdzie także byłem przed lat. To właśnie on jest teraz tłem większości moich zdjęć. Jego wysokość to 232 metry, a wejście jest po schodach. Panorama rzeczywiście bardzo przyjemna dla oczu. Z drugiej strony widzimy głównie hotel Royal Hawaian Hotel – nazywany Różowym Pałacem Pacyfiku. Na falach obserwują licznych surferów, którzy szlifują swoje umiejętności. Nie da się ukryć, że Honolulu to przede wszystkim komercja, beton czy samochody (dużo jednak elektrycznych), ale z drugiej strony miejsce to ma swój urok i miło tutaj wrócić.









Idę cały czas na zachód, w stronę chowającego się już powoli słońca. Po drodze udaje mi się zauważyć pływającego, dużego żółwia. Waikiki zmienia swój klimat, głównie poprzez zapalone przy ulicy pochodnie i światełka na drzewach. Oglądam także pokaz hawajskiego tańca na plaży i słucham kilkuosobowego zespołu grającego na specyficznych instrumentach.






Wieczorem w Honolulu po prostu nie da się nudzić. Można spacerować do bólu, poleżeć na plaży bez palącego słońca czy udać się do restauracji lub na imprezę. Ja wybrałem jedną z ławek, z widokiem na ocean i tam posiedziałem przez jakąś godzinkę. Niestety zmęczenie zaczęło się uwidaczniać coraz mocniej, więc postanowiłem wrócić do hostelu, żeby pójść spać. Miałem z tyłu głowy, że kolejnego dnia czeka mnie pobudka o 5 i wyjazd na lotnisko, żeby zdążyć na wylot o 7:25 liniami United do Majuro (to pierwsza z wysp podczas coraz bardziej słynnego Island hoppera). Jak się okazało w pokoju były moje współlokatorki, więc spędziliśmy sporo czasu na rozmowach i właśnie dlatego (to już tradycja) za wiele nie spałem.

Hawaje to bardzo ciekawy kierunek, który warto odwiedzić. Z punktu widzenia polskiego turysty niestety bardzo drogi, a czas przelotu w jedną stronę to około 20 godzin. Do tego jeszcze problem związany z wizą do USA, która tutaj oczywiście jest niezbędna. Uważam, że jednak warto tu przylecieć, może nie koniecznie na O’ahu, ale na inne wysepki, które są ładniejsze, mniej komercyjne i oferują cudowną naturę.
Najnowsze komentarze