Ponieważ cały wieczór Internet w naszym hotelu Mango nie działał (w pokoju miał za słaby zasięg i nie chciał połączyć), a na dworze padał deszcz, to nie zdążyliśmy zrobić wszystkiego co planowaliśmy. W związku z tym nastawiłem sobie budzik na 6 rano, żeby sprawdzić czy sytuacja uległa poprawie, ale niestety nic takiego nie miało miejsca. Kolejna próba jeszcze o 7 i znowu nic. Pozostało nam wstać i zjeść śniadanie oraz czekać na zamówiony mikrobus na lotnisko.
Punktualnie o godzinie 8:55 podjeżdża autobus jednak nie ma nas na liście pasażerów. Nie mamy jednak pewności czy aby na pewno to nie ta firma powinna nas zabrać, dlatego kierowca wykonuje telefon do biura i sprawdza czy mamy jechać z nim. Okazuje się, że zabierze nas inny autobus. Rzeczywiście po chwili podjeżdża kolejny, mniejszy van z przyczepioną z tyłu przyczepką na bagaże. Ładujemy nasze plecaki, a później sami wsiadamy do środka. Obłożenie wynosi 100%.
Transport na lotnisko trwa mniej niż godzinę, a z uwagi, że mamy już wydrukowane karty pokładowe i nie nadajemy bagażu to od razu przechodzimy szybką kontrolę bagażu i już jesteśmy w hali odlotów. Tutaj nie ma Internetu, tylko jedna kawiarnia i toalety. Siadamy na pierwszych wolnych miejscach, jednak wentylatory chłodzące (trzy olbrzymie) na suficie robią taki przepływ powietrza, że jest po prostu zimno. Przesiadamy się jak najdalej od nich. W między czasie lądują dwa samoloty z Brisbane (Virigin Australia) i z Sydney Tiger Air. To właśnie do tego drugiego wchodzimy zgodnie z zapowiedzianym czasem na bilecie i lecimy trochę ponad 2 godziny. Na lotnisku szukamy jakiegoś shuttle busa, ale w strefie domestic nie ma znaków innych niż na pociąg do centrum, który kosztuje 16 AUD od osoby, a czas jego przejazdu to 10 minut. To chyba jeden z droższych transferów lotnisko-miasto, jakie widziałem. Szukamy alternatyw, ale nic nie ma. Decydujemy się na taksówkę, żeby nie tracić czasu, która podwiezie nas pod drzwi hotelu i od razu ruszymy na zwiedzenia miasta. Nie chcemy marnować tych dwóch dni w Syndey na „gubienie się”. Taksówkarz proponuje cenę 40 AUD bez włączania taksometru. Zgadzamy się, bowiem wcześniej sporo czytaliśmy, że często doliczane są różne opłaty za przejazd tunelem czy przejazd jakimś odcinkiem drogi i rachunek wynosi nawet ponad 50 AUD. Po około 15-20 minutach jesteśmy już w Y Hotel, gdzie w recepcji płacimy za nasze dwie noce i jedziemy windą do pokoju 302. Tutaj niespodzianka, bowiem w pokoju są cztery łóżka ustawione w sposób pokoju współdzielonego. Na szczęście cały jest nasz i nikt nie dołącza do nas. Poza tym pokój jest sprzątany codziennie i wymieniane są ręczniki. Na dwa dni w zupełności wystarczy. Niestety Internet jest dodatkowo płatny i b.drogi z czym poradzimy sobie w inny sposób.
Ruszamy w stronę opery, którą pewnie każdy przylatujący do Syndey chce zobaczyć, jako pierwszą. Dużym plusem naszego hotelu jest położenie blisko centrum, przez co nie musimy korzystać z komunikacji miejskiej, w której jeden przejazd to koszt ponad 3 AUD.
Pierwszym miejscem które odwiedzamy jest Hyde Park z ciekawą fontanną. Po jego prawej strony, idąc w kierunku Opery widzimy katedrę św. Marii. W mieście porozstawiane są także figurki nosorożców, jednak jeszcze nie zdążyliśmy sprawdzić o co w tej akcji chodzi. Każdy z nich jest pomalowany w innych, unikalny sposób. Po około 20 minutach docieramy pod Sydney Opera. Zbudowana została ona w latach 1953-1973. Budynek robi wrażenie, jednak z bliska nie jest biały, jak wygląda w telewizji. Składa się on z beżowo-białych/szarych kafelków. Obecnie w okolicy opery trwa remont, który jednak niespecjalnie przeszkadza w jej fotografowaniu i podchodzenia blisko budynku. Robimy spacer po Circular Quay, gdzie podziwiamy znany również Harbour Bridge. Most ten robi olbrzymie wrażenie swoimi ogromnymi gabarytami. Poza tym stoi tutaj wielki prom, który o 18:30 będzie przyjmował pasażerów na pokład. Robi niesamowite wrażenie, jednak zasłania w części kawiarni i restauracji widok na Operę.
Wracamy ulicą St. George Street na której znajduje się chyba najwięcej sklepów i restauracji w całym Sydney. Od razu miejsce to przypadło nam do gustu i jeszcze kilka razy podczas naszego pobytu przechadzaliśmy się tą uliczką. Szukając miejsca na obiadokolację niestety ceny restauracji skutecznie nas odstraszały. Trudno było znaleźć przystawkę poniżej 10 AUD czy danie poniżej 15 AUD, nie mówić o napoju. Decydujemy się na McDonalda ze względu na cenę, jak i darmowe WiFi. Za dwa zestawy płacimy ok. 15 dolarów. Później robimy jeszcze zakupy w Woolworths, gdzie kładziemy do koszyka bagietkę, pomidora, ser żółty, mięso z kangura i wodę. Taki zestaw to koszt około 10 dolarów. Powoli wracamy do hotelu, żeby zabrać nasze laptopy i iść z nimi do jakiejś kawiarni popracować. Szukamy miejsca, żeby były gniazdka elektryczne. Tych nie ma w MCD, ale są w KFC, Hungry Jack’s czy Starbucksie. Wybieramy tego drugiego, gdzie również ceny są całkiem przyjemne. Za dwie kawy płacimy 2,5 AUD. Niestety to kolejne miejsce, gdzie dostęp do Internetu jest przez ograniczony czas. 30 minut to mało, a zmiana adresu karty sieciowej czy wyczyszczenie ciasteczek nie pomaga, więc przechodzimy do McDonalda, ale jest on na tyle duży, że nic nie trzeba zamawiać żeby trochę posiedzieć niezauważonym. Kiedy robi się po 23 wracamy do hotelu (ok. 10 min) i idziemy spać.
Najnowsze komentarze