Po świetnej zabawie na Florydzie musieliśmy wracać na północ, żeby następnie wrócić do Polski. 10 dnia lutego wstaliśmy o 4:30 i po porannej kawie pojechaliśmy samochodem na lotnisko w Tampie. Pomimo, że trasa miała ponad 140 km, to zrobiliśmy ją w 70 minut i na lotnisku byliśmy dużo przed czasem. Oddaliśmy samochód, który wrócił bez szwanku z prawie pustym bakiem paliwa (zostało na 30 mil). Poszliśmy odprawić się na lot i do terminalu czekać ponad 2 godziny na samolot. Niestety salonik (jedyny) znajduje się w innym terminalu, gdzie nie jest możliwe przejście bez ponownego security, przez co tym razem na śniadanie czekaliśmy, aż wylądujemy w Waszyngtonie na lotnisku Dulles. To nastąpiło już 2 godziny po starcie, a w czasie rejsu podano nam kawę i ew. wodę/sok pomarańczowy. Obok mnie siedział pan, który swoimi gabarytami zabierał 1,5 miejsca przez co szybko złożył podłokietnik i połową uda zajął moje siedzenie. Niestety musiałem to jakoś przeboleć. Podczas lotu zjadłem makaron z chińskiej zupki i przeglądałem gazety, żeby szybciej zabić czas. Na dodatek cały czas było mi bardzo zimno, więc tego lotu nie zapiszę do udanych.
W Waszyngtonie poszliśmy wypić kawę i coś zjeść, a później odebrać bagaż, który czekał już w biurze linii United. Po pokazaniu potwierdzenia dostaliśmy go z powrotem. Dojazd do miasta, a konkretnie na jego peryferie, gdzie dojeżdża tylko pomarańczowa nitka metra jest możliwy autobusem Washington Flyer, który jedzie około 20 minut i kosztuje 10$ od osoby. Drogo, ale nie ma wyjścia. Przesiadamy się do metra i jedziemy do Pentagonu, żeby zobaczyć pomniki ofiar poległych 11 września 2011 roku. Stąd chcemy przespacerować się pod Kapitol, ale problemem okazuje się rzeka płynąca przez Waszyngton DC. Nie można w żaden sposób jej przekroczyć chodnikiem przez co po długim spacerze wracamy na metro i jedziemy jeden przystanek (cena to 3,10 dolara od osoby). Tutaj już do Capitolu żabi skok. Po zrobieniu kilku zdjęć idziemy na obiad. Za moją sugestią wybieramy dzielnicę chińską, gdzie 2 lata temu jadłem najlepszego w życiu kurczaka w sosie słodko-kwaśnym. Tym razem jest podobnie, kapitalnie przyrządzony smakuje wybornie. Niestety jest dosyć drogi, jak na tego typu restaurację (ok. 12 dolarów). Kasia wybiera makaron z kurczakiem, który też bardzo jej smakuje, a sama porcja okazuje się zbyt duża. Nic nie wyrzucimy. Zjadam resztę i bez naszej prośby przyniesiono nam rachunek gdzie w kółko wcięto sugestię napiwku (15 lub 20%). To lekka przesada. Postanawiam nie dać ani 1% i proszę o skasowanie tylko za zamówione potrawy i wodę. Pani próbuje coś mi tłumaczyć/sugerować a wręcz wymuszać tip. Twardo nie zgadzam się i dostaję potwierdzenie obciążenia karty na 24,70 USD, czyli tyle ile kosztował obiad wraz z podatkiem bez napiwku. Najedzeni idziemy dalej pod Biały Dom, czyli miejsce, gdzie mieszka Barack Obama. Tutaj liczni fotoreporterzy i ludzie pod krawatami. Robimy trochę zdjęć i przechodzimy pod Monument, który króluje nad miastem i został postawiony na cześć pierwszego prezydenta USA. Ma on 170 metrów wysokości i obecnie trwają przy jego podstawie jakieś prace.
Salonik na lotnisku w Waszyngtonie
W Waszyngtonie wiewiórki są wszędzie
Kapitalny kurczak w sosie słodko-kwaśnym
Do odjazdu naszego autobusu do Nowego Jorku zostały nam jeszcze dwie godziny, więc wstępujemy do niezastąpionego MC Donalda, gdzie Kasia pije kawę, a ja zjadam lody MC Flurry z emememsami. Są bardzo dobre i większe niż standardowo w Polsce. Obsługa informuje nas, że musimy zejść na dół, bo góra będzie zamknięta (rzeczywiście nikogo oprócz nas już tu nie było). Po 19 ruszamy w stronę Union Station, gdzie czeka już nasz Megabus. Siadamy na przestronnych siedzeniach na dolnym pokładzie ze stolikiem. Niestety przez pierwsze półgodziny jest bardzo zimno, bo autobus wolno się nagrzewa, przez co siedzimy w kurtkach i szalach, a ja mam nawet czapkę. Zasypiamy i budzimy się tylko na jednym przystanku, a później w Nowym Jorku. Jest godzina 00:40. Musimy dostać się teraz do mieszkania, które wynajmujemy przez Airbnb u pary nowojorczyków. Wsiadamy do metra i jedziemy na stację 191st, skąd pieszo udajemy się do mieszkania na ulicy 189st. Nie jest łatwo tam trafić, bowiem część ulic jest z jednej strony zamknięta i trzeba podejść z innej strony.
Stajemy przed drzwiami, ale nie znamy kodu wejścia do budynku. Wyciągamy laptopa i znajdujemy niezabezpieczone WiFi, jednak w tym samym czasie ktoś wychodzi i możemy wejść do środka. Wjeżdżamy na 3 piętro i przechodzimy pod mieszkanie 3L (pomyliliśmy z 3I) i próbujemy wejść tzn. szukamy klucza, który miał być zostawiony w prawym dolnym roku na ramie od drzwi. Dobrze, że szybko wyszliśmy z błędu i udaliśmy się pod właściwe drzwi. Tutaj przyklejony pod czarną taśmą czekał na nas klucz do mieszkania. Ładnie urządzone, czyste, z dwoma pokojami, łazienką i kuchnią. Niczego nam nie brakowało i mogliśmy zjeść jeszcze coś przed snem (była już prawie 4 w nocy) i położyć się na niecałe 5 godzin.
Mieszkanie w Nowym Jorku, bardzo wygodne i przestronne
From Boogie:
Jest jeszcze jedna możliwość dojazdu do centrum. Można z przed terminalu wziąć autobus 5A i za 6 dolarów dojechać aż do L’Enfant plaza, czyli tuż przy muzeach Smithsoniańskich.