Nasz hotel znajdował się praktycznie na granicy francusko-holenderskiej. W związku z tym część czasu spędziliśmy na jednych i drugich terenach. Już pierwszego dnia po śniadaniu wybraliśmy się na spacer w okolice plaży Dawn Beach, gdzie postawiony jest piękny hotel Westin. Plaża rzeczywiście robi świetne wrażenie, głównie dzięki wielu palmom i ciepłej, lazurowej wodzie. Tego samego dnia wróciliśmy do hotelu wcześnie, a nasza popołudniowa drzemka zakończyła się spaniem do 4 rano. Różnica czasu niestety dała nam mocno w kość. Osobiście nigdy wcześniej tak mocno nie odczułem innej strefy czasowej.
Czas spędzaliśmy również na basenie przy naszym hotelu, gdzie praktycznie nigdy nie było ludzi. Woda była bardzo ciepła, a leżaki wygodne. Trzeciego dnia przespacerowaliśmy się na północ, gdzie trafiliśmy na miejsce z olbrzymimi muszlami i jeżowcami.
Najbardziej w pamięci pozostanie nam jednak dzień spędzony na Pinel Island. Rano złapaliśmy na stopa samochód z trzema Holendrami, którzy podrzucili nas w okolice portu. Tutaj w cenie 10E/os. W dwie strony można popłynąć na wspomnianą wyspę. My zapłaciliśmy dolarami bez żadnej różnicy, czyli również 10 $. Wysepka oferuje prawdziwie karaibski klimat płytkiej turkusowej wody, ciepły, biały piasek i niepowtarzalne możliwości do odpoczynku. Spędziliśmy tutaj kilka fantastycznych godzin. Warto też wspomnieć o wszędobylskich iguanach, które można karmić.
W przedostatni dzień naszego pobytu pojechaliśmy stopem na plażę Anse Marcel. Znajduje się ona na północy wyspy, a dojazd do niej wiedzie przez wyżynne tereny. Mieliśmy szczęście że zatrzymał się akurat człowiek, który pracuje w hotelu Riu, który jest blisko wspomnianej plaży. Okazała się ona prawie bezludna z jeszcze cieplejszą wodą niż w innych częściach wyspy.
Najnowsze komentarze