Trzeci dzień naszej zorganizowanej wycieczki po Boliwii rozpoczyna się budzikiem, który dzwoni o 4:30. Bez śniadania, plecaki na dach i ruszamy na pustynie solną. Gdzie nie sięgnąć wzrokiem sól, nagle nasz kierowca zatrzymuje się, a my już po chwili możemy podziwiać jak pierwsze promienie wschodzącego słońca ocieplają ten ‚zimowy’ krajobraz. Aż trudno uwierzyć, że na tej płaskiej jak stół powierzchni warstwa soli dochodzi do 10 m. Jezioro wyschło dawno temu, została natomiast ogromna ilość soli, co tworzy niesamowity widok. Jest to ogromna, najbardziej płaska powierzchnia świata. Salar ma 4000 km kwadratowych i różnica wysokości między najwyższym i najniższym punktem wynosi 41 cm. Wszędzie dookoła sól, która jest biała i bardzo dobrze odbija światło. Jest niesamowicie jasno i po wzejściu słońca bez okularów nie da się na to patrzeć.
Mniej więcej na środku jeziora znajduje się Wyspa Ryb (Isla del Pescado). Nazywa się tak nie nie z powodu ryb (nie ma tu żadnych) tylko swojego kształtu, który przypomina rybę. Wyspa słynie z kaktusów wysokich na 10 metrów. Niektóre okazy liczą nawet 1000 lat! Wyspa jest tutaj jedyną ostoją jakiegokolwiek życia, gdyż poza nią po horyzont rozciąga się biały dywan soli. Bezkres solnej powierzchni pozwolił nam na zabawę ze zjawiskiem perspektywy czego owoce możecie zobaczyć poniżej. Akurat my trafiliśmy na porę suchą, ale warto tutaj także przyjechać w porze deszczowej kiedy to solnisko pokryte jest cienką warstwą wody, tworząc tym samym największe lustro na świecie. W tym miejscu dostajemy śniadanie, które zjadamy na kamienny stołach. Później spacerkiem ruszamy na przechadzkę po pustyni. Z radości wariujemy na tej wielkiej solniczce kilka godzin. Skaczemy, kładziemy się, tańczymy, do zdjęć to wchodzimy do garnka, pijemy piwo większe od nas czy podpieramy się o aparat. Jest fantastycznie! 🙂
Na przedmieściach Uyuni odwiedziliśmy cmentarzysko pociągów ze starymi, zardzewiałymi lokomotywami i wagonami. Jak dla nas była to trochę atrakcja na siłę i zdecydowanie nie mogła konkurować z resztą krajobrazów, które przyszło nam zobaczyć podczas tej 3-dniowej eskapady. Na cmentarzu lokomotyw stoi może z pięćdziesiąt, do tego trochę wagonów i innego żelastwa. Wszystko na różnym etapie rozpadu, po wszystkim można łazić i wszystkiego dotknąć. Tutaj też zjedliśmy lunch, który jak wszystkie do tej pory był bardzo smaczny i obfity.
Dojechaliśmy do Uyuni, a tu kolejne zaskoczenie: na ulicach pełno cholitas – tradycyjnie ubranych boliwijskich kobiet, z trójwarstwowymi spódnicami do kolan, długimi czarnymi warkoczami i obowiązkowo nakryciem głowy. Dwie godziny wolnego czasu przeznaczyliśmy na zakup pamiątek. PS. Nie dajcie się nabrać na dostęp do WiFi w restauracjach – my się przejechaliśmy składając wcześniej zamówienie, niż sprawdziliśmy czy działa. Jak się okazało dostępu do Internetu nie było.
W tym samym miejscu pożegnaliśmy się z naszymi znajomymi z Korei, którzy planowali pojechać dalej na północ do La Paz. My czekaliśmy na transport powrotny do Chile. Na noc zatrzymaliśmy się ponownie w hostelu, gdzie już była ciepła woda (prysznic kosztował 10 Bolivianos), a na kolację dostaliśmy spaghetti.
Wschód słońca na pustyni solnej
Wyspa z setkami kaktusów na środku pustyni
Tym razem na śniadanie duże ciasto i płatki z jogurtem owocowym
Perspektywa rządzi!
Postój na zakup pamiątek – ceny w porównaniu do Uyuni były podobne.
Cmentarz lokomotyw
Czas wydać resztę Bolivianos 😉
Wyjeżdżając z Uyuni pogoda uległa pogorszeniu
Najnowsze komentarze