wrz 09

Przylądek Dobrej Nadziei – niesamowite widoki

przez w RPA

Dzień 3 września 2013 roku rozpoczynamy od doskonałego śniadania w hotelowej restauracji. Tutaj po raz kolejny obsługa pokazuje wyższy poziom, niż u konkurencji. Pytani przy wejściu o numer pokoju nie musimy czekać, aż sprawdzona zostanie lista, ale od razu możemy wchodzić. Sprawdzenie następuje później, bo w końcu co to zmienia? Wybór jedzenia jest bardzo duży. Najbardziej smakuje nam jednak koktajl z owoców (codziennie inny smak). Również omlet z warzywami jest pyszny.

Udajemy się jeszcze na hotelowy taras na najwyższym piętrze, gdzie znajduje się bar i basen oraz widok na Górę Stołową. Prosimy w recepcji o przygotowanie samochodu i po 10 minutach ruszamy w drogę. Na początku trudno nam wprowadzić dobry adres, dlatego wskazujemy punkt na mapie i jedziemy na południe. Pomimo, że obecnie w RPA kończy się astronomiczna zima to mamy 20 stopni i jest bardzo przyjemnie. Szkoda, że taki klimat nie występuje w Polsce. Po drodze zatrzymujemy się nieplanowanie na plaży, która oferuje biały, dobrze ubity piasek i świetne miejsce na spacer. Jej nazwa to Noordhoek Beach. Dalej jedziemy wzdłuż Atlantic Road i zahaczamy o kolejne, dzikie plaże. W końcu dojeżdżamy do farmy strusi, która podobno prowadzona jest przez Polaka. Niestety okazuje się, że nie ma tutaj możliwości jeżdżenia na strusiach, a najbliższe takie miejsce jest 500 km od Kapsztadu. Szkoda, bo chcieliśmy spróbować tej ekstremalnej rozrywki. Jedziemy w kierunku parku narodowego Przylądka Dobrej Nadziei, gdzie płacimy za wjazd i ruszamy na sam koniec półwyspu. Na drodze spotykamy strusia, który jakby nigdy nic chodzi sobie pomiędzy samochodami, a pasażerowie robią mu zdjęcia. Następnie parkujemy samochód i wchodzimy pieszo na punkt widokowy, gdzie jest latarnia morska. Widok stąd jest cudowny. Umieszczono również duży drogowskaz, który wskazuje odległości do większych miast świata, jak Sydney, Nowy Jork czy Londyn.

Po zejściu ruszamy już na północ, wschodnim wybrzeżem. Zatrzymujemy się w mieście Simon Town, gdzie szukamy sklepu z wodą oraz restauracji na obiad. Wcześniej jednak odwiedzamy plażę Boulders, gdzie w naturalnym środowisku żyją pingwiny magelańskie. Są one mniejsze od królewskich nawet dwukrotnie (do 70 cm wysokości) i wylegują się na dużych kamieniach w słońcu lub odpoczywają w krzakach, gdzie mają cień. Po tym udajemy się malowniczą drogą wzdłuż wybrzeża na obiad. Trafiamy do restauracji, gdzie nie ma prądu… Jednak Pani oferuje nam posiłek pod warunkiem, że będzie to pizza z pieca, a napój to ewentualnie zimna puszka Coli. Bierzemy po jednej pizzy, po czym ruszamy już w kierunku hotelu na nocleg. Dotarliśmy po 18, więc postanowiłem iść pobiegać. Niestety w centrum, gdzie mieszkaliśmy jest to praktycznie niemożliwe z uwagi na liczne skrzyżowania, światła i panujący olbrzymi ruch. Za późna godzina, żeby się oddalać, więc wracam po 30 min do hotelu.

IMG_4328

IMG_4332

IMG_4339

IMG_4367

IMG_4415

IMG_4441

IMG_4460

IMG_4473

IMG_4478

IMG_4496

IMG_4506

IMG_4533

IMG_4534

IMG_4539

IMG_4551

IMG_4585

IMG_4587

IMG_4311

IMG_4319

IMG_4336

IMG_4379

IMG_4381

IMG_4416

IMG_4475

IMG_4480

IMG_4506

IMG_4515

IMG_4530

IMG_4562



Tagi: , , , ,

Zostaw komentarz