Pierwszy dzień objazdu dookoła wyspy był już tak samo intensywny, jak wszystkie kolejne. Do zrobienia ponad 400 km, ale w takiej scenerii, jaką oferuje Islandia podróż w ogóle nie dłuży się i jest przyjemna. Ruch na drodze jest niewielki, dzięki czemu możemy spokojnie podróżować.
Rozpoczynamy od wjazdu do stolicy i poszukaniu czegoś ala centrum. Niestety nie mamy pojęcia gdzie jechać z powodu braku mapy. Wpierw jedziemy za jakimś miejscowym autobusem, a później kierujemy się na totalnie na wyczucie. W końcu docieramy do dzielnicy, gdzie jest dużo hoteli i hosteli, więc zostawiamy samochód i idziemy do widzianego w oddali kościoła.
Jest to Hallgrímskirkja i ma 73 m wysokości i jest drugim po Smáratorg 3 pod względem wysokości budynkiem Islandii. Przed kościołem znajduje się pomnik Leifa Erikssona. Stąd kierujemy się do informacji turystycznej obok której jest akurat meta odbywającego się maratonu. Zabieramy liczne mapy i przewodniki po każdej części wyspy. Spacerujemy na wzgórze, skąd widać operę islandzką.
Jedziemy na północ podziwiając klify lawowe. W drodze na północ mamy możliwość pojechania tunelem pod fiordem Hvalfjordur (płatny 1000 ISK od samochodu – około 29 PLN) lub wybrania drogi dookoła. Wybieramy drugą opcję, której wcale nie żałujemy z uwagi na widoki. Dalej kierujemy się z drogi numer 1, która prowadzi dookoła wyspy na mniejszą, szutrową ścieżkę, która ma nas doprowadzić do miejsca, gdzie można zobaczyć foki. Trasa nie jest łatwa, a nasz mały samochód momentami tak się trzęsie, że trochę strach o niego. Docieramy jednak na miejsce, skąd czeka nas jeszcze 15 minut spacer w strasznym wietrze do punktu, gdzie można zobaczyć w oddali foki. Dobrze, ze przygotowano tutaj lornetki, bo inaczej moglibyśmy tylko uwierzyć na słowo, że w oddali leżą właśnie te zwierzęta.
Jadąc dalej mijamy liczne stada islandzkich owiec, które dzięki czystej krwi dają świetną wełnę, która jest ciepła i nieprzemakalna. Kolejnym miejscem, które ma nas zaciekawić według przewodnika jest wolno stojąca skała na wodzie. W tym miejscu spotykamy kilka osób robiących zdjęcia także z Polski. Z uwagi, że robi się coraz później to jedziemy już prosto do Akureyri, gdzie parkujemy przy kościele i idziemy do naszego hostelu Akureyri Backpackers. Jest to całkiem przyjemne mniejsce, gdzie za niewiele ponad 100 zł od osoby można się dobrze wyspać. Dodatkowo dostajemy w prezencie dwa vouchery na piwo/herbatę/kawę w pubie przy recepcji. My jednak zostawiamy bagaże w pokoju ośmioosobowym i idziemy zjeść kolację, którą przyrządzamy sobie we wspólnej kuchni. Dzisiaj Kasia przygotowała dużą porcję makaronu w pysznym sosie.
Nasz pierwszy nocleg był w tym domku
Meta maratonu, półmaratonu i biegu na 10 km
Znaleźliśmy foki!
Herbata, drink i lokalny browar
Polska kolacja w islandzkim hostelu
Najnowsze komentarze