Po raz pierwszy podczas kilku letniej historii z podróżowaniem po świecie zdarzyło się, żebyśmy zmienili plany w trakcie wyjazdu, zrezygnowali z jednego z przelotów, żeby zostać dłużej w danym miejscu. Tak się właśnie stało w przypadku wyspy Boracay. Miejsce to zauroczyło nas pomimo tłumów turystów, o których tyle się słyszy i rzeczywiście to prawda. Z drugiej strony niesamowite, spokojne turkusowe morze, biały piasek na plażach, palmy i kołyszące się łódki na wodzie. Czego chcieć więcej?
Nie bez powodu jest to jedna z ulubionych wysp Filipińczyków, a także obcokrajowców. W wielu miejscach można znaleźć informacje, że właśnie tutaj jest jedna z najładniejszych plaż świata. Do tego dochodzą przystępne ceny. Z jednej strony wysokie jak na ten kraju, a z drugiej dosyć niskie jak dla Europejczyka.
Przez blisko tydzień pobytu tutaj słońce idealnie przygrzewało, a ciepła woda pozwalała na długie kąpiele. Gorzej było wieczorami, kiedy wszyscy wychodzili z hoteli i udawali się do knajpek przy plaży. Wszystkie puby, bary i restauracje były prawie zupełnie zajęte.
W czasie pobytu na Boracay próbowaliśmy swoich sił dronując. Jak się okazało jest to na wyspie nielegalne – tzn. trzeba uzyskać pozwolenie od policji. Trudno mi zweryfikować na ile to jest prawda, ponieważ w sieci są sprzeczne informacje na ten temat.
Podczas pobytu na Boracay byliśmy też świadkami przykrego zdarzenia. Jeden z większych hoteli, pięknie położony na wzgórzu spłonął. Niestety przyczyna nie jest nam znana. Poza tym codziennie podziwialiśmy wspaniałe zachody słońca, które tutaj mają niepowtarzalny klimat.
Powrót z Boracay nie należał do łatwych. Ponieważ lot do Cebu był z Kalibo to na początku trzeba było pojechać tricyklem do przystani, przepłynąć promem i następnie spędzić około 1,5 godziny w mikrobusie, który jechał jak szalony. Co prawda loty z Kalibo są znacznie tańsze (w tym wypadku koszt przelotu kupionego na ostatnią chwilę to jakieś 60 złotych), jednak traci się dużo czasu, więc wygodniej lecieć do/z Caticlan.
Najnowsze komentarze