Do dyspozycji otrzymałem bardzo przyzwoity samochód z automatyczną skrzynią biegów. Przypomnijmy, że na Mauritiusie jest ruch lewostronny, jednak jakoś nigdy nie mam z tym problemu i mój mózg automatycznie przystosowuje się do nowych warunków. Dodajmy, że miałem już przyjemność jeździć np. w RPA czy w Nowej Zelandii. Pierwszym punktem, który obrałem sobie tego dnia była plaża Trou aux Biches, która znajdowała się zaledwie 10 km na północ od hotelu Intercontinental. Dotarłem tam w kilka minut, zapakowałem samochód na darmowym parkingu przy plaży i udałem się na spacer. I od razu mogę powiedzieć, że była to najpiękniejsza plaża jaką miałem okazję zobaczyć na Mauritiusie. Woda ma tutaj niesamowity kolor i jest bardzo ciepła, a także płytka. Zejście jest łagodne, a wzdłuż plaży ciągną się gęste palmy. Gdybym w przyszłości miał wrócić na wyspę to zapewne poświeciłbym pewien czas na odpoczynek tutaj i kąpiele w oceanie. Tym razem jednak po spacerze ruszyłem dalej.
Drugim punktem była polecana plaża Mont Choisy, która już na mnie takiego wrażenie nie zrobiła. Co prawa jest ona bardzo długa i szeroka, a kolor wody nie odbiega od tego z Troux aux Biches, ale jednak nie mamy tutaj palm, które tworzą klimat pewnego raju. Na koniec podjechałem jeszcze na północ wyspy do Grand Baie, ale to już bardzo tłoczne, głośne i turystyczne miejsce. Znajdziemy tam liczne knajpy, sklepy i bary. Jak widzicie wyspa nie jest wielka, a już na niedużym kawałku zaskakuje różnorodnością. Odcienie błękitu i zieleni zrobiły na mnie niesamowite wrażenie i z tym zawsze będę kojarzył Mauritius.
Godzina była jeszcze całkiem ludzka, więc postanowiłem ruszyć na południe. W nawigacji wpisałem sobie Park Narodowy Chamarel. Chciałem zobaczyć Ziemię Siedmiu Kolorów, która kiedy oświetlana jest przez słońce podobno wygląda bardzo zjawiskowo. Na początku jechało mi się całkiem dobrze, aż w pewnym momencie, już na południe od Port Louis zacząłem coraz dłużej stać w korku. Pojawiła się policja, a także coraz więcej wyznawców hinduizmu spacerujących po ulicy. Tak, dobrze czytacie po ulicy, a nie po poboczu. W zasadzie to nie miało dla nich znaczenia czy idą środkiem pasa, czy pomiędzy pasami czy w ogóle poruszają się wężykiem. Na początku nie miałem pojęcia co tu się wyprawia. Spoglądałem tylko na zegarek i denerwowałem się, że nic nie uda mi się tego dnia zobaczyć. Nie było najmniejsze szansy żeby zawrócić lub pojechać inną drogą. Wszystkie samochody jeden za drugim poruszały się przez dobre 1,5h ze średnią prędkością 5 km/h, a po tym czasie trochę się uspokoiło i można było delikatnie przyspieszyć. Jedynym plusem tego wydarzenia było rozdawane dosłownie co kilkadziesiąt metrów jedzenie i picie – posmakowałem sporo indyjskich potraw i nie byłem głodny do końca dnia. O co jednak w tym wszystkim chodziło?
Okazuje się, że pod koniec lutego na Mauritiusie, a dokładniej wokół jeziora Grand Bassin ma miejsce Maha Shivahatree. Właśnie wtedy około 300000 hindusów ubranych na biało udaje się oczyścić w „Ganga-Talao”, którego wody są według tradycji w kontakcie z wodami Gangesu w Indiach. To wynika z tego, że w roku 1898 wlano trochę wody z Gangesu właśnie do tego jeziora. Przypomnijmy, że na wyspie około 70% mieszkańców to właśnie hindusi. Cały proceder trwa cztery dni i w jego trakcie pielgrzymi przemierzają na piechotę cały kraj, aby dotrzeć do świętego jeziora. Niosą oni na swoich ramionach Kanwar, czyli taką lekką konstrukcję wykonaną z bambusa i ozdobioną lustrami, papierem i obrazami Shivy. Jest to najważniejsze święto ortodoksyjnych hindusów na Mauritiusie.
Ogólnie rzecz biorąc święto jest to bardzo radosne i kolorowe. Hindusi zapraszają na nie każdego kto tylko ma ochotę uczestniczyć w roztańczonych korowodach. Mauritius jest otwarty na inne kultury i szczery. Wszystko bardzo fajnie, ale na obserwowanie z okien samochodu tego święta straciłem około 3 godzin, co sprawiło, że po dotarciu na samo południe wyspy nawet nie zdążyłem już na zachód słońca i musiałem wracać do hotelu. Przejeżdżałem przez teren Parku Narodowego Black River Gorges, który oferuje 6500 hektarów dzikiej roślinności i egzotycznych gatunków zwierząt. To podobno idealne miejsce na trekking.
Miałem sporo ponad godzinę drogi po zupełnie nie znanych mi drogach, na których panuje totalna ciemność (nie ma lamp wzdłuż). Nie wiedziałem co mnie otacza i tylko sugerowałem się GPSem. W kolejny dzień dopiero dowiedziałem się przez jak malowniczy region przejeżdżałem. Po drodze spotkał mnie deszcz. Taki typowy, który trwał może kilka minut. Przed wjazdem do stolicy jeszcze GPS skierował mnie na zamkniętą drogę, a później non stop kazał mi zawrócić i właśnie nią jechać. Dobrze, że kojarzyłem tę okolicę z przejazdu autobusem i mogłem skierować się do miasta. Tą noc spędziłem w skromnym przybytku w samym centrum stolicy. Dostałem duży przestronny pokój, przestronną łazienkę i szybki dostęp do Internetu. Rano czekało na mnie śniadanie.
From Kasia:
Ha ha!!! Ale przygody! Gdybyś dokładniej się przygotował do tej wyprawy, sprawdziłbyś daty w kalendarzu… i mógłbyś ominąć pielgrzymki Hidusów. To prawda, podczas obchodów Shiva Maharatree, robi się mega zatwardzenie, Hindusi maszerują środkiem ulic i nic ich wtedy nie obchodzi. To tutaj normalka, więc nikt się nie denerwuje, trzeba po prostu swoje przeczekań. ganga Talao (święte jezioro) nie jest świętym tylk odlatego że wlano do niego „trochę wody z Gangesu” 😀 to odrobinę bardziej skomplokowana historia…
Gratuluję pięknych zdjęć, bardzo przyjemnie się je ogląda. Dzięki za podzielenie się cudownymi chwilami. Wpis zachęca do dalszego odkrywania wyspy, chciałoby się więcej… co czułeś podczas tych wizyt, jak postrzegasz Maurytyjczyków, ich zwyczaje, ich zachowania?.. Może kiedyś jeszcze raz odwiedzisz to miejsce?