Po pobycie na Bali i Gili wróciliśmy AirAsia do Jakarty na ostatni dzień naszego wyjazdu. Ponownie jesteśmy w hotelu Tune i ponownie idziemy na śniadanie do pobliskiej restauracji. Nie możemy oprzeć się, żeby spróbować coś nowego. Znowu smacznie. Na dzisiaj planujemy jechać do parku Indonezja w miniaturze, który jest położony na olbrzymiej powierzchni. Dostajemy się tam taksówką, około 20 kilometrów. Tutaj jeden z miejscowych sprzedaje nam bilety na kolejkę górską, którą w małym wagoniku można przejechać z jednego końca parku na drugi. Bardzo fajnie podziwiamy całość z góry. Największe wrażenie robi zamek, który jest wykonany w bajkowym stylu. Niestety on, jak i inne budowle są bardzo zaniedbane, a turystów praktycznie nie ma. Widać, że zainwestowano tutaj olbrzymie pieniądze, jednak w żaden sposób się one nie zwracają, a państwo chyba już nie chce opłacać renowacji, która byłaby naszym zdaniem niezbędna. Siadamy w jednej knajpce, ponieważ zaczęło mocno padać. Przez 30 minut nikt do nas nie podszedł i nie mogliśmy złożyć zamówienia, pomimo, że do innych klientów obsługa się fatygowała. Możliwe, że nie mówili po angielsku. No nic, ruszamy dalej. Opłacało się, bo tutaj zjedliśmy smaczny obiad i wypiliśmy doskonałe koktajle. Dalej odwiedzamy wydzielony teren parku ptaków, gdzie naszą ciekawość wzbudza kazuar. Jego głos to coś niesamowitego. W dalszej drodze zaczęli polować na nas miejscowi, który chcieli zrobić sobie wspólne zdjęcie. Jak się zgodziliśmy to pozowanie trwało kilka minut, a już szykowali się następni. Po dotarciu do wejścia skierowaliśmy się w stronę głównej drogi, żeby złapać taksówkę. Nie było problemu, jednak do czasu… taksówkarz zawiózł nas tylko w pobliże naszego hotelu, a co więcej nie miał wydać reszty i twierdził, że to nasz problem. Próbowaliśmy gdzieś rozmienić „grube” pieniądze, ale nie było to takie łatwe. W końcu udało się wyjść obronną ręką z tej sytuacji. Udaliśmy się jeszcze zjeść ostatni posiłek w Indonezji. Trafiliśmy na uliczny stragan, gdzie gotowano różne potrawy. Spożyliśmy zupę z żołędziami, która całkiem fajnie smakowała. W między czasie przyszedł do nas pan i śpiewał dla nas piosenkę licząc na napiwek. Ogólnie było zabawnie, ponieważ obsługa w ogóle nas nie rozumiała i na drugą porcję przyszłoby nam czekać w nieskończoność, żeby nie pomoc innej miejscowej kobiety. W hotelu odebraliśmy nasze bagaże i taksówką pojechaliśmy na lotnisko międzynarodowe w Jakarcie, skąd mieliśmy lot do Doha.
Najnowsze komentarze