Drugą noc w Kapsztadzie spędziliśmy w tym samym miejscu, zjedliśmy na tym samym tarasie śniadanie i ponownie ruszyliśmy naszym wypożyczonym samochodem eksplorować ten region Republiki Południowej Afryki. Pierwszym punktem była malownicza plaża Hout Bay, gdzie kiedyś była maleńka wioska rybacka, a dzisiaj jest to ulubione miejsce mieszkańców. Teraz jest to niewielkie miasteczko. Spacerujemy po plaży patrząc jak miejscowi bawią się ze swoimi czworonogami.
Dalej decydujemy się na przejazd Chapman’s Peak Drive, który kosztuje 40 Randów. Warto jednak zapłacić za to, co zobaczymy, bowiem głównymi aktorami jest tutaj woda i ziemia. Wzdłuż drogi mamy kilka punktów widokowych, gdzie warto zrobić sobie zdjęcie. Jest ona dosyć wąska, przejeżdżamy tunele wykute w skale i podziwiamy z prawej strony ogrom oceanu. Na końcu tej drogi trafiamy do miasteczka Noordhoek. Na skarpie znajdujemy dobre miejsce na krótką przerwę, skąd będzie możliwa obserwacja jednej z największych plaż. Widzimy biały piasek, błękitny ocean i olbrzymie morskie fale. Do tego nie brakuje słońca. Aura jest cudowna.
Jadąc w kierunku Przylądka Dobrej Nadziei trafiamy do miasteczka Simons’s Town, gdzie na chwilę się zatrzymujemy, żeby przejść się po znanej plaży, którą ogląda się na pocztówkach z RPA. Tym razem jednak nie skupiamy się na żyjących tu pingwinach, ale chwile latamy dronem i ruszamy dalej na południe.
Woda niestety bardzo zimna
Do Parku zapewne nie jest łatwo dostać się bez samochodu, poruszamy się bowiem po płaskowyżu. Są tutaj olbrzymie przestrzeni, silny wiatr i specyficzna roślinność. Po opłaceniu wjazdu trzeba przejechać kolejne kilkanaście kilometrów, żeby zobaczyć m.in. cudowny kolor wody False Bay. My ruszamy jednak w kierunku latarni morskiej. Dopiero wtedy orientujemy się, że nie mamy już za dużo czasu, a przecież jeszcze tyle do zobaczenia przed nami. Czujemy się trochę jak na końcu świata, chociaż najbardziej wysunięty na południe punkt Afryki to Cape Agulhas, który leży 200 km dalej.
Trochę daleko do domu…
…ale dzięki takim widokom zapominamy o tym
Po zobaczeniu Cape Point wracamy do Przylądka Dobrej Nadziei. Trzeba skręcić w rozkopaną drogę boczną, gdzie mijamy spacerujące strusie. Docieramy w końcu do tablicy informacyjnej, gdzie stoją tłumy ludzi robiących sobie selfie. My jednak wytrwale stoimy w kolejce, czego wynikiem jest poniższa fotka.
Szybko zbieramy się i jedziemy do bramy, żeby zdążyć przed zamknięciem parku. Spóźnialscy mają spodziewać się sporej kary, a my chcemy jej przecież jak najmocniej uniknąć. Wyjeżdżamy z Parku kilka minut przed czasem. Jest już ciemno, a my jesteśmy głodni, więc jedziemy do Simon’s Town, gdzie podobno jest bardzo dobra restauracja SAVEUR. Specjalizuje się ona w owocach morza i stekach. Zamawiamy te drugie, a przy okazji kolacji poznajemy przesympatycznych ludzi, z którymi spędzamy cały wieczór dowiadując się wiele ciekawych faktów na temat Kapsztadu i całego RPA.
Najnowsze komentarze