Trzeba było wcześnie iść spać, ponieważ już przed 4 pobudka i na lotnisko z przesiadką miejskim autobusem. Wylot o godzinie 6 rano. Wszystko przebiegło planowo, a o godzinie 8 byliśmy już na lotnisko w Norwegii. Teraz najciekawsze część naszej eskapady, czyli trzeba dostać się do portu, który jest oddalony o około 15 km od lotniska. Przejazd autobusem lub taksówką to koszt odpowiednio 60/150 złotych. Wybieramy stopa. Kartki z nazwami punktów docelowych przygotowane. Idziemy wzdłuż drogi szukające dobrego miejsca do zatrzymania się samochodu. Po kilkunastu minutach miejscowy biznesmen zatrzymał się swoim „wypasionym” wozem i podwiózł nas do samego portu. Super! Teraz tylko znaleźć odpowiedni prom i możemy płynąć. Trochę kluczyliśmy, jednak około 11 udało się wyruszyć w rejs.
Teraz czekała nas kolejna misja. A mianowicie chodziło o to, żeby unikać pana, który chodzi po pokładzie i sprzedaje bilety. Jak się dowiedziałem z Internetu przy udziale szczęścia można przepłynąć w dwie strony za darmo. Było trochę nerwów i śmiechu, ale się udało. Po dopłynięciu wszyscy co kupili bilety pojechali autobusem do punktu startowego na szczyt Preikestolen. My jednak ruszyliśmy pieszo wzdłuż drogi i zatrzymaliśmy się na poboczu, czekając na nadjeżdżające samochody. Teraz staliśmy dłużej, ale w końcu kobieta z dwójką synów postanowiła nas zabrać. Jak się okazało powinniśmy przejść jeszcze kilkaset metrów i łapać stopa za skrzyżowaniem.
Od razu jak dojechaliśmy na miejsce to zjedliśmy późne śniadanie i ruszyliśmy w drogę. Wcześniej jedliśmy tzn. chyba tylko ja, śliwki. Ale z dużym strachem to robiłem, żeby się nie „obsrać”. Trasa miała 4 kilometry i wcale nie była łatwa, ludzi dużo, a momentami bardzo ślisko. Po niecałych dwóch godzinach dotarliśmy na miejsce. Na skalną półkę skąd rozpościera się piękny widok na fiord. Pogoda była idealna, zero mgły i piękne słońce. Dłuższa sesja zdjęciowa i trzeba było schodzić, żeby zdążyć na prom do Stavanger.
Teraz poszło szybciej, a na dole znowu mieliśmy dużo szczęścia, bowiem stopa złapaliśmy w około 15 minut. Młoda para akurat postanowiła nam pomóc i zmienić swoją drogę tylko po to, żeby podrzucić nas do portu. Super! Byliśmy jeszcze przed wejściem ludzi na pokład. Teraz chmury zakryły trochę niebo i mocniej wiało, dlatego większość osób ulokowała się w środku statku. My jednak cały czas kontrolowaliśmy ruchy biletera. Dotarliśmy do punktu startu. Z uwagi, że było wcześnie chcieliśmy za zaoszczędzone pieniądze zjeść gdzieś obiad, jednak ceny w Norwegii są jakie są, dlatego poszliśmy na drogę wylotową, która prowadzi na lotnisko. Tam transportu szukaliśmy długo i bez powodzenia. Dopiero kiedy stanęliśmy na poboczu bardzo ruchliwej drogi ekspresowej zatrzymała się taksówka. Aż trudno uwierzyć, że był to Polak, a na dodatek podwiózł nas na lotnisko zupełnie za darmo. Na lotnisku udaliśmy się do kącika dla dzieci/zakochanych o nazwie „kissing point”, gdzie były wygodne kanapy, Internet i względny spokój. Mogliśmy bez przeszkód spędzić całą noc.
Najnowsze komentarze