Rano, po szybkim śniadaniu idziemy do recepcji się wymeldować z hotelu. Prosimy o wydrukowanie biletów na autobus i zamówienie taksówki na dworzec. Recepcjonista wskazuje nam centrum biznesowe, gdzie możemy skorzystać z komputera i drukarki.
Jadąc na autobus bardzo się stresujemy, bo korki w Bukareszcie są olbrzymie w okolicach godziny 8 rano. Nasz kierowca prawie nie potrąca przechodnia, ale zdążyliśmy. Okazuje się, że nie ma on wydać reszty, więc trzeba rozmienić. Oczywiście jest to jego obowiązek, ale strasznie nam się spieszy, więc Kasia biega po sklepach, aż w końcu kupuje wodę, dzięki czemu można zapłacić za przejazd.
Wsiadamy do mikrobusu jednej z firm przewozowych. Za drogę do Braszowa płacimy w sumie około 40 zł za dwie osoby. Miejsca na nogi jest dużo mniej niż w samolocie. Ogólnie podróż męcząca. Z opóźnieniem ok. 30 minut docieramy na miejsce. Nie wiemy gdzie się podziać, pada deszcz. Naganiacz oferuje wycieczkę do Bran za 20 Euro. Wiemy, że to zdecydowanie za dużo. Idziemy poszukać Internetu w pobliskim centrum handlowym, przy okazji zjadamy zupkę. Okazuje się, że dworzec z którego kursują autobusy do Bran jest oddalony ponad 3 km stąd. Łapiemy taksówkę i za 15 złotych jesteśmy na miejscu. Wsiadamy do starego, rozklekotanego pojazdu, który nie chce ruszyć, dopóki kierowca nie idzie pogrzebać przy silniku.
Droga do Bran zajmuje około 30 minut i jest bardzo ładna, tym bardziej, że polepsza się pogoda. Robi się ciepło, co zwiastuje przyjemne zwiedzanie zamku. Kupujemy dwa bilety (studenckie:P) i ruszamy szukać Drakuli. Niestety oczekiwaliśmy czegoś więcej po miejscu, które jest tak znane we wszystkich przewodnikach. Robimy liczne fotki i uciekamy na przystanek. Tutaj w małym barze zamawiamy coś do jedzenie. Wracamy do Braszowa. Z dworca robimy spacer do centrum, a naszym oczom ukazuje się wielki napis Brasov na zielonej górze, który przypomina ten z Hollywoodu.
Szczególnie ciekawym miejscem w Braszowie jest doskonale zachowana Starówka, z budynkami reprezentującymi różne style, w tym XV-wieczny Ratusz. Czarny Kościół to gotycki obiekt również z XV wieku, a nazwę swoją zawdzięcza poczerniałym od dymu ścianom w wyniku pożaru w 1689 roku. Kolejny obiekt sakralny wart odwiedzenia, to żydowska synagoga.
Po spacerze trafiamy do MC Donaldu na lody i koktajl. Pobyt tutaj przedłuża się przez co nie zdążyliśmy na pociąg do Sighișoary. Na dodatek zaczęła się prawdziwa ulewa, przez co mocno zmokliśmy. Teraz musimy czekać kolejne 1,5 h na odjazd. Niestety będzie to zwykły pociąg, który jedzie te 120 km ponad 3 godziny! Prawie jak w Polsce. Nie ma wyjścia, więc idziemy po raz drugi do centrum handlowego i zamawiamy coś na kolację (sałatka z tuńczyka i shoarma). Wreszcie można najeść się do syta. Czas w pociągu, który odjeżdża punktualnie mija dobrze. Ja sobie coś piszę i obrabiam fotki, a Kasia próbuje spać. Warunki jak w polskich TLK. Po przyjeździe nasz hotel Pension Chic położony jest tuż obok dworca, więc po 5 minutach jesteśmy w pokoju. Idziemy spać.
Najnowsze komentarze