W San Pedro de Atacama nie można się nudzić! Niesamowity wybór różnorodnych atrakcji niemal przytłacza, a od liczby biur podróży można dostać oczopląsu. Księżycowe doliny, szmaragdowe laguny, gorące źródła, tryskające gejzery, wspinaczka na pobliski wulkan albo po prostu leniuchowanie w hamaku. I to wszystko w miasteczku, położonym pośrodku spalonej słońcem pustyni, które jeszcze nie dawno było tylko prymitywnym postojem w mozolnej drodze przez Andy. Dzisiejsze San Pedro tętni życiem i przyciąga turystów z całego świata.
My zdecydowaliśmy się jednak bezpośrednio udać się do Boliwii, w stronę Reserva Nacional Flora y Fauna de Andina, z której pochodzą jedne z najpiękniejszych zdjęć z Boliwii, a może nawet z całej Południowej Ameryki. Dostanie tam się jednak nie jest łatwe. Jeśli nie ma się własnego środka transportu, niestety skazanym jest się na wykupienie 3-dniowej lub 4-dniowej wycieczki z jednej z wielu agencji w San Pedro. Płacąc około 550 złotych od osoby mieliśmy zapewniony transport na całej trasie, wyżywienie i noclegi. O poranku wymeldowaliśmy się z hotelu Cumbres 6000 i udaliśmy się do biura podróży w którym wykupiliśmy wspomniany trip. Po chwili oczekiwania (punktualność w Chile nie istnieje) zabrał nas van wraz z innymi turystami. W San Pedro dostajemy ostatnią naszą wyjazdową, chilijską pieczątkę i ruszamy w stronę boliwijskiej granicy, do której mamy ok. 70 km. Nawet nie zauważamy, kiedy pokonujemy jakieś 2 km do góry. Zaczynamy to czuć odrobinę później, gdy zaczyna prawie wszystkich dokuczliwie boleć głowa. Nasz kierowca przygotowany jest na problemy turystów i daje nam liście koki. Pomagają przede wszystkim w walce z chorobą wysokościową, dodają energii i pobudzają. Spożywać je można na dwa sposoby – bezpośrednio żując kilka z nich przez ok. pół godziny (broń Boże nie połykać!), bądź pić mate de coca, czyli zaparzoną z liści herbatę.
Na przejściu granicznym przesiadamy się w jeepa 4×4, a do naszej czwórki dołączają nowożeńcy z Korei. Od teraz będziemy podróżowali razem. Już tutaj dostajemy śniadanie i ruszamy dalej na podziwianie magicznych krajobrazów. Zaraz po przekroczeniu wejścia do Parku witają nas dwie przepiękne laguny – Laguna Blanca (Biała Laguna) i Laguna Verde (Zielona Laguna). Przemierzamy pustynne obszary, a obok towarzyszą nam kolorowe szczyty piaskowych gór. Docieramy też do wód termalnych, w których można wziąć odpłatnie ciepłą kąpiel.
Po kolejnych kilkudziesięciu kilometrach drogi docieramy do Geysers Sol de Manana, czyli lawowych gejzerów. Cóż dużo pisać, kilka dziur w ziemi z wydobywającą się parą, ogromny smród siarki i bulgocąca lawa. Przed 16 pojawiamy się w hotelu, gdzie dostajemy lunch. Chwila przerwy na drzemkę i trzeba ruszać dalej. Pomimo zmęczenia mobilizacja jest pełna, ponieważ czeka na nas Laguna Colorada. Nieziemski czerwony kolor zawdzięcza kwitnącym algom i czerwonawym osadom. Białe wysepki (składy boraksu) kontrastują z intensywną czerwienią wody. Do tego setki flamingów różnych gatunków, które dość ospale przed nami uciekają. Na świecie jest sześć gatunków flamingów, dwa w Starym Świecie, cztery w Nowym. W Bolwii i Chile występują trzy z nich (Andeński, Chilijski i Flaming James’a). Różnią się między sobą kolorem nóg i dystrybucją na piórach tych czarnych kawałków. Podobno widzieliśmy wszystkie trzy, ale flamingi są dość strachliwe i ciężko podejść do nich bliżej niż powiedzmy 200 metrów, tak żeby się przekonać. W każdej lagunie jest ich cała masa, a na całym obszarze około 200-300 tysięcy. Najciekawsze jest to, że one całe życie siedzą w tej wodzie, która jest trująca dla człowieka, a flamingom nic z tego powodu nie ma.
Te prawdziwe cuda natury znajdują się na wysokości około czterech i pół tysiąca metrów nad poziomem morza. Już samo usytuowanie lagun wśród wysokich gór sprawia, że są one spektakularnym zjawiskiem. Ale różnorodność i intensywność koloru wody w poszczególnych zbiornikach zapiera dech w piersiach.
Po spacerze wracamy do hotelu. Ponieważ ja z Kasią czujemy się wyjątkowo nieźle to idziemy spróbować swoich sił w bieganiu na tej wysokości. Uwierzcie, że 5 km dało nam niesamowicie w kość. Wieczorem dostajemy kolację i idziemy spać. W tym „hotelu” niestety nie ma pryszniców i ciepłej wody, a warunki są spartańskie. Duże zmęczenie powoduje jednak, że szybko zasypiamy.
Przejście graniczne Chile – Boliwia
W środku nasi znajomi z Korei
Pierwsze cudowne widoki
Laguna Verde
Gorące źródło – kąpiel płatna
Bulgocące i śmierdzące gejzery
Lunch – praktycznie, jak w domu 😉
Padłem…
Laguna Colorada
Najnowsze komentarze