Nasz pobyt na wyspie Cebu dobiegł końca. Zdecydowanie warto w tym miejscu zostać dłużej, bowiem ten region Filipin ma rzeczywiście bardzo dużo do zaoferowania. My jednak zaplanowaliśmy najwięcej dni z tego tripu przeznaczyć na Palawan, a dokładniej na region El Nido z pięknymi krasowymi krajobrazami. Moje doświadczenia z przed kilku lat przekonały znajomych, że warto się tam wybrać i podziwiać setki wynurzających się wysepek z krystalicznej wody. Byliśmy przekonani, że czeka nas cudowny Island hopping oraz świetne snorkle.
Z naszego hotelu na Cebu jedziemy na lotnisko dwoma taksówkami. Pogoda jakby się psuła, pojawiają się krople deszczu. Idziemy nadać bagaże i odebrać bilety, jednak okazuje się, że są jakieś problemy na stanowisku Check in linii Cebu Pacific. Obsługa jednak zbiera od nas paszporty i odprawy dokonuje zaocznie przynosząc nam bilety. Po niecałych 1,5 godziny rejsu docieramy na miejsce, czyli do stolicy Palawanu – Puerto Princesa. Lotnisko znajduje się prawie w centrum miasta, a przed budynkiem czekają liczni naganiacze, którzy oferują transfer w każde miejsce na wyspie.
Lotnisko w Puerto Princesa
Żeby dotrzeć do El Nido musimy wybrać czy chcemy pojechać autobusem publicznym czy prywatnym vanem. W naszym przypadku, czyli przy 7-osobowej grupie ten drugi pomysł wydaje się być zdecydowanie lepszy. I rzeczywiście – udało nam się przejechać do El Nido w mniej niż 6 godzin z postojem jeszcze w centrum handlowym po drodze. Droga w porównaniu do tego co widziałem kilka lat temu jest w dużo lepszym stanie, przez co transfer jest szybszy i bardziej komfortowy. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na obiad (to taki standard, każda grupa jadąca do El Nido ma obowiązkowy postój mniej więcej w połowie drogi).
Na miejsce dotarliśmy już po zmierzchu. Kierowca podwiózł nas pod drzwi hotelu Inngo Tourist Inn, gdzie za pokój dwuosobowy trzeba zapłacić ok. 140 złotych. To bardzo dużo kwota jak na filipińskie warunki. Mieliśmy tutaj jednak rezerwację tylko na pierwszą noc. Po zostawieniu bagażu rozpoczęliśmy eksplorację El Nido i udaliśmy się na pierwszą kolację na plaży. Możemy przebierać w świeżych rybach do woli, a do nich podany nam zostanie ryż. Miejscowość ta jest dobrym wyborem dla osób, które lubią dobrze zjeść i pobawić. Niestety jest tutaj spory tłok, hałas i brakuje plaży z prawdziwego zdarzenia.
Pokój w hotelu Inngo Tourist Inn
Wybór ryb w restauracji na plaży
Drugi dzień w El Nido rozpoczęliśmy od typowego tutaj śniadania, które możecie zobaczyć na zdjęciach. W kolejne dni jedliśmy śniadania w innych miejscach jednak prawie zawsze były one w podobnym stylu. Ich cena wynosiła około 15 złotych.
Śniadanie w stylu filipińskim
Z uwagi, że na Palawanie mieliśmy zostać kolejne pięć dni to trzeba było znaleźć odpowiednie miejsce noclegowe. Wypożyczyliśmy trzy skutery i w męskim gronie ruszyliśmy na poszukiwania. Sprawdzaliśmy przybytki znajdują się przy drodze głównej w kierunku Taytay. Ostatecznie wybór padł na chyba ostatni hotel, a konkretnie bungalowy znajdujące się przy lesie namorzynowym. Tam za nocleg przyszło nam zapłacić praktycznie połowę tego co w El Nido. Mój pokój kosztował około 50 złotych za dobę, co jest akceptowalną stawką. Jakieś 15 minut spaceru z tego miejsca znajdowała się piękna plaża Marimegmeg Beach (tak jest opisywana na mapach). Częściej jednak nazywa się ją Las Cabanas. Miejsce wprost genialne na wypoczynek, ale o tym w kolejnym wpisie.
Bungalow w pobliżu plaży Las Cabanas
Mając już do dyspozycji wypożyczone skutery postanowiliśmy pojechać na Nacpan Beach. Jedzie się tam około godziny. Niby tylko 23 kilometry, jednak ostatni kawałek jest pozbawiony asfaltu i musimy przejeżdżać przez mosty zbite z desek. Jeżeli taka opcja komuś nie odpowiada to można wynająć trickykla za około 80 złotych, który zawiezie nas na plażę i tam poczeka za nami nawet kilka godzin. Patrząc na koszty, to w kilka osób wyjdzie taniej niż skuter. Nieoficjalnie dowiedziałem się, że z dworca autobusowego w El Nido o 12 w południe odjeżdża także jeepney o nazwie Valine Grace i za jedyne 5 złotych zawiezie nas do miejscowości w okolicy Nacpan Beach.
W drodze na Nacpan Beach
Menu
Plaża Nacpan
Plaża rzeczywiście jest bardzo ładna – długa, czysta i z niewielkimi falami. Z drugiej strony słyszałem, że właśnie tutaj uprawiać surfing. Pewnie zależy to od pory roku. Niedaleko plaży znajduje się wioska, która zachowuje lokalny charakter. Mamy także sporo domków do wynajęcia, a prąd jest tylko kilka godzin dziennie. Nie ma tutaj także zasięgu telefonów komórkowych. Czas tutaj naprawdę wolno płynie, przy plaży są dwa bary, gdzie możemy kupić coś do picia i zjeść jedną z kilku dostępnych potraw. Co też oczywiście zrobiliśmy, bowiem był już czas na obiad.
Nasza wycieczka na skuterach zdecydowanie się wydłużyła, jak możecie zobaczyć na mapce poniżej zrobiliśmy prawie 100 kilometrów co zajęło nam sporo godzin. Najbardziej odczuły to nasze cztery litery 😉 A pod koniec musieliśmy się już mocno spieszyć, żeby oddać wypożyczone dwukołowce przed godziną 19. Zdążyliśmy dosłownie na ostatnią chwilę, ponieważ na końcu nie mogliśmy znaleźć miejsca, gdzie sprzedawana jest benzyna, a stacje były o tej porze zamknięte.
Kolacja: kalmary, ryż i zupa z wieprzowiną
Dzień zakończyliśmy ponownie kolacją na plaży. Co więcej tym razem zdecydowaliśmy się zakupić od dziecka na plaży kilka filipińskich przysmaków, czyli balutów. To bardzo popularna uliczna przekąska na Filipinach, a dokładniej mówiąc – ugotowany w skorupce embrion kaczy. Na Filipinach uważa się, że idealny balut to taki 17-dniowy, bo wówczas jest on już wystarczająco dojrzały, ale nie widać jeszcze dzióbka, piór czy kości. Zapewne wszyscy czytający teraz ten tekst mówią sobie „bleeee”. W rzeczywistości nie jest wcale tak źle, bowiem na jednym balucie nie skończyliśmy. Smacznego!
Trzy baluty na zakończenie tego intensywnego dnia!
Najnowsze komentarze