Bangkok: spacer wśród świątyń i pobyt w hotelu Conrad
Po dotarciu do Bangkoku niestety czeka mnie około 30 minut oczekiwania w kolejce do kontroli paszportowej, widocznie w tym samym czasie wylądował jeszcze inny samolot. Tutaj bez żadnych pytać, od razu pieczątka i można udać się na pociąg do miasta, co jest chyba najszybszą opcją. Koszt to 40 THB (ok. 4,5 zł). W kolejce słyszę sporo polskich głosów, podgląda skąd lecą, czy to jakiś czarter z Warszawy, ale to nic innego jak lot z Dubaju liniami Emirates. Widać, że ten kierunek cieszy się w Polsce bardzo dużą popularnością. I trudno się dziwić.
Wysiadam dwie stacje przed końcem. Stąd idę do hotelu Conrad Banokok, który zarezerwowałem za 30k punktów Honors. W zasadzie to chciałem podjechać taksówką, ale dwóch zatrzymanych kierowców nie miało pojęcia o co pytam, więc żeby nie tracić czasu wziąłem nogi za pas i przemierzyłem 3 kilometry w totalnym upale, wśród zapachów gotowanego na ulicy jedzenia i głośnych klaksonów. Do tego długie spodnie, bluza i plecak, który sprawia wrażenie coraz cięższego
Okay, po około 30 minutach szybkiego marszu dotarłem do celu. Na miejscu recepcjonistka informuje mnie o podwyższeniu kategorii pokoju do Executive King Suite, który znajduje się na 31 piętrze. Dostaję kartę i szybko idę się wykąpać, a następnie zaglądam do saloniku na kolację. Trzeba przyznać, że widok z lounge jest świetny, przez co też cieszy się on dużą popularnością, bowiem jest tutaj dużo gości. Serwowanych jest trochę potraw na ciepło, zimnych przekąsek i słodyczy.
Ja głównie cieszę się z wina musującego i sushi, którego dawno nie jadłem. Po jakiś 30 minutach postanawiam wybrać się na spacer po mieście, ale nie biorę ze sobą aparatu. Do hotelu wracam około 3 w nocy, Bangkok rzeczywiście chodzi późno spać! Jestem wykończony, myślę, że tego dnia pokonałem pomiędzy 30-40 km na nogach, czas odpocząć.
Mój dzień w Bangkoku (w zasadzie cały, bo lot mam dopiero tuż przed północą) rozpoczynam śniadaniem w hotelowej restauracji, która znajduje się na pierwszym piętrze. O dziwo nie jest ona jakaś olbrzymia, ale raczej kameralna, z podziałem na kilka stref, gdzie znajdziemy zarówno jedzenie europejskie, jak i azjatyckie. Oczywiście prym w mojej diecie wiodą tutaj owoce, uwielbiam dragon fruita czy też mango, a do tego świeżo wyciskane soki (jest wyciskarka, której możemy użyć). Same pyszne rzeczy. Do tego zjadam zupę z kulkami rybnymi i tofu, a także omlet, który jest oczywiście robiony przez kucharkę na odpowiedniej stacji. Po takim posiłku pewnie nie będę długo głodny.
Postanawiam zapytać w recepcji do której godziny będę mógł maksymalnie zostać w pokoju. Niestety najpóźniej do 14, ponieważ wszystkie apartamenty są na dzisiaj zarezerwowane i muszą być gotowe dla kolejnych gości na 15. W związku z tym postanawiam teraz udać się na spacer po turystycznej dzielnicy Bangkoku, a wrócić przed wykwaterowaniem. Sprawdzam na telefonie dostępność Ubera i jest dokonała. Koszt przejazdu pod Wat Arun to około 160 THB, brzmi rozsądnie. Zamawiamy kierowcę i czekam w hotelowym holu. Do centrum jedziemy około 35 minut. Już mi się podoba – Bangkok od zawsze zaskakuje mnie swoją niesamowitą energią, zapachami i temperamentem.
Docieramy ostatecznie na drugi brzeg rzeki, dokładnie visa vi Wat Arun, czyli świątyni świtu, która przez długi czas była w budowie i pomimo, że byłem już w stolicy Tajlandii pewnie więcej niż 5 razy, to nigdy nie udało mi się jej uwiecznić na zdjęciu. Do dzisiaj. Innym miejscem, którego nigdy dokładnie nie zwiedziłem jest Wielki Pałac Królewski, obok którego przejeżdżamy. Znam go z zewnątrz i rzeczywiście prezentuje się niesamowicie – pełen orientalnego przepychu i ciekawej zbitki kolorów. Oczywiście w pobliżu mamy znaną wszystkim Świątynię Leżącego Buddy, czyli Wat Pho. To obowiązkowy punkt każdego turysty. Wstęp tutaj kosztuje bodajże 100 THB (z butelką wody w komplecie) i rzeczywiście warto to miejsce zobaczyć. Ja robiłem to już kilka raz, więc teraz z uwagi na napięty grafik odpuszczam i idę dalej.
Oczywiście nie sposób nie wspomnieć o mijanych przeze mnie co chwilę straganach z jedzeniem. Bangkok to jedna wielka stołówka, gdzie dostaniemy wszystko – od smażonego makaronu, po egzotyczne soki, aż po słodkie desery. Tutaj nikt specjalnie nie przejmuje się higieną – talerze myte są w wiadrze ze stojącą wodą, tak żeby posiłek był gotowy jak najszybciej. O dziwo do tej pory jedząc tak i w Bangkoku i innych krajach nie miałem żadnych problemów z żołądkiem. Pomimo, że w kilku miejscach uśmiecha się do mnie fantastyczny Pad Thai czy zupka Tom Kha Kai to niestety pasuję, po śniadaniu nie jestem już w stanie nic zjeść.
Kolejną rzeczą, której nie unikniemy w stolicy Tajlandii są masaże. Punktów, gdzie świadczone są taki usługi jest multum. Pamiętajcie jednak, że masaż tajski jest dosyć specyficzny i trochę może przypominać łamanie kości, ale po takim zabiegu każdy czuje się zrelaksowany.
Pewnie wszystko co Wam tu piszę, to już dobrze wiecie, bo o Bangkoku napisano wszystko. Miasto Aniołów to bardzo popularne miejsce wśród polskich i nie tylko turystów, czego dowód miałem dnia poprzedniego na lotnisku spotykając grupy naszych rodaków. Z ciekawostek warto dodać, że nazwa tego miasta trafiła do Księgi Rekordów Guinnessa, gdyż jego pełna nazwa składa się z 20 słów i jest najdłuższą nazwą geograficzną na świecie.
Jako punkt końcowy mojego spaceru obieram sobie dwie świątynie po drugiej stronie rzeki, które dojrzałem z okna Ubera i wydały mi się całkiem ciekawe. Zaznaczyłem je szybko na mapie, stąd też wiem, że mam do nich około 4 kilometrów, więc właśnie kieruję się w ich stronę, oglądając po drodze życie mieszkańców. Teraz postanawiam przetestować taksówkę i łapię różowy samochód, upewniam się, że taksometr jest włączony i jadę Conrada. I jak się okazuje tym razem koszt przejazdu to 100 THB, czyli znacznie taniej! Wniosek z tego taki, że w przypadku Bangkoku klasyczna taksówka jest lepszym rozwiązaniem, chociaż… przeczytajcie dalej.
W hotelu udaje się do saloniku na tzw. Afternoon Tea, gdzie serwowane są drobne przekąski do kawy. Nie mam już dużo czasu, więc dosyć szybko urywam się do pokoju, pakuję swoje rzeczy i idę zostawić plecak w przechowalni bagażu. Jest 14, więc mam sporo czasu, który pożytkuję na relaks na basenie, który znajduje się na czwartym piętrze hotelu. Oprócz tego są tam też dwa korty tenisowe i brodzik dla dzieci. Całość otoczona palmami prezentuje się naprawdę świetnie i można rzeczywiście odpocząć z uwagi na małą liczbę ludzi i co idzie za tym ciszę (o którą w Bangkoku trudno).
Powyżej wstawka do pokoju.
Widok z pokoju.
Kiedy zbliża się godzina 18 postanawiam wybrać się na jeszcze jeden spacer po mieście, ponownie bez aparatu. Włóczę się małymi uliczkami, raz skręcając w prawo, a raz w lewo. Przechodzą obok miejsc, które kojarzę ze swoich poprzednich pobytów tutaj. Wracam do hotelu przed godziną 20, odbieram bagaż i proszę o zamówienie taksówki na najbliższą stację Airport City Line, skąd pojadę na lotnisko Suvarnabhumi. Wiem, że nie jest to daleko i taki przejazd powinien kosztować maksymalnie 50 THB, ale nie chcę po raz kolejny iść w tej duchocie z pełnym plecakiem. Taryfa podjeżdża po dobrych 20 minutach, ale trudno się dziwić, bo w mieście panują niesamowite korki. I tutaj ujawnia się moja amatorszczyzna, a może i naiwność – zakładam, że jak hotel zamówił mi taksę, to ta będzie jechała z włączonym taksometrem. Nic bardziej mylnego. Urządzenie mierzące jest ładnie zasłonięte przez pachnący listek z licznymi ozdobami, przez co wiem że coś tam się wyświetla, ale nie wiem czy liczy. Taksówkarz proponuje, że podrzuci mnie na samo lotnisko, ale odmawiam. Coś tam zagaduje, że ominie korek etc. Dobra w końcu dojeżdżamy na stację, gdzie dnia poprzedniego wysiadałem, więc mam pewność, że to dobre miejsce. Wtedy też słyszę magiczne 200 THB do zapłaty. No tak, ładnie się dałem zrobić. Szybko otwieram drzwi (żeby mi ich nie zablokował, nie odjechał etc.) i informuję go, że taki przejazd może kosztować maksymalnie 50 THB. On swoje, ja swoje. W końcu nie wytrzymuję tej słownej przepychanki i wysiadam, po czym słyszę „OK, OK”. Niestety nie mam drobnych… Daję stówkę, dostaję z powrotem 40 THB i słyszę odjazd z piskiem opon. Bardzo nie lubię tego typu sytuacji, ale też nie dam się świadomie oszukiwać.
Najnowsze komentarze