Kolejny dzień na Bali spędziliśmy na zwiedzaniu wyspy skuterem, który po długich poszukiwaniach udało nam się wypożyczyć. Wcześniej „rent bike” widzieliśmy wszędzie, a kiedy było nam potrzebne to każde było zamknięte. Tak to często bywa. W końcu udało się i już po kilku minutach byliśmy w drodze do Tanah Lot. Po drodze zatrzymaliśmy się na śniadanie i żeby zatankować benzynę. Do prowadzenia skutera czy samochodu na Bali niezbędne jest za to międzynarodowe prawo jazdy, którego my oczywiście nie mieliśmy. Przez to musieliśmy wyjątkowo unikać policji, żeby nie być zmuszonym do zapłacenia im łapówki.
Bilet wstępu do świątyni, który kosztuje 30 000 rupii (ok. 9 zł). Zanim się do niej dotrze, trzeba przebrnąć przez dziesiątki, a nawet setki stoisk z pamiątkami. Podziwiamy więc z daleka cudowną Tanah Lot, która w języku balijskim oznacza „pływającą na morzu”. Świątynia jest ładnie położona na wysuniętej w ocean skale. To mała świątynia z XVI wieku założona przez jawajskiego mnicha jest jedną z brzegowych świątyń, których zadaniem jest ochrona wyspy przed demonami żyjącymi w morzach i oceanach. W czasie przypływu nie można się do niej dostać nawet łodzią ze względu na duże fale. Turyści w ogóle nie mają do niej wstępu, a do wnętrza wejść mogą tylko miejscowi i to podczas ceremonii.
Jadąc na północ w stronę Ubud w miejscowości Mengwi, znajduje się niesamowita Taman Ayun, czyli świątynia otoczona fosą. Ta symbolizuje niebo, w którym żyją bogowie, a cały kompleks składa się z kilkunastu meru czyli wież z daszkami. To właśnie te, które mocno kojarzą nam się z krajobrazem Bali. Daszków jest zawsze nieparzysta ilość od trzech do jedenastu i każda wieża poświęcona jest innemu bogu. W Taman Ayun są dwie wieże z jedenastoma daszkami i poświęcone są bogom wulkanu Agung i wulkanu Batukaru. Turyści mogą przespacerować się wokół świątyni wzdłuż fosy. Od 2012 roku Taman Ayun jest wpisana na listę Unesco.
Zapomniałbym wspomnieć, że zmienił się kierowca na trasie i teraz ja jestem pasażerem. Niby nowe miejsce, nieznana trasa i skuter, a Izka wyprzedza wszystkich, trąbi na miejscowych (tak jak oni), jedzie co najmniej tak jak lokalsi. Na dodatek pod nosem komentuje jazdę tych mniej ogarniętych 😉 Byłem pod wrażeniem, z tego co wdziałem oni tez 😉
Docieramy do miasta Ubud, które znane jest z książki i filmu „Jedz, módl się, kochaj”. Brak tu dużych i pełnych przepychu hoteli czy zachodnich restauracji. Naszym celem tutaj jest zamykany (w naszym przypadku) za 30 minut Monkey Forest czyli Małpi Las. To po prostu dżungla w środku miasta. To wspaniałe, że to miejsce zachowało się w takim stanie i możemy je dziś podziwiać. Spacerując natykamy się na stada małp. Niektóre są spokojne i odpoczywają a, inne bywają złośliwe i trzeba na nie uważać, a nawet polegać na pomocy ochrony z procą. To miejsce całkowicie należy do zwierząt. Oprócz niesfornych, wesołych małpek można tu również podziwiać świątynie oraz hinduskie posągi.
W stronę Legian ruszyliśmy jak było już ciemno. Po drodze znaleźliśmy świetny bazar nocny, gdzie posmakowaliśmy kilku nowych potraw, ale też zjedliśmy nasz ukochany martabak. Było przesympatycznie i wyjątkowo smacznie. Droga do hotelu zajęła nam kolejną godzinę. Pasażerkę od niewygodnego siedzenia tak bolała d*pa, że robiliśmy postoje. Na miejsce dotarliśmy cali i zdrowi, skuter zostawiliśmy przy hotelu (obsługa przestawiła go na parking podziemny) i poszliśmy do pokoju. W planach był jeszcze masaż, ale wszystkie gabinety były zamknięte, więc zrobiliśmy tylko, albo aż spacer po plaży.
Śniadanie w trasie
Tanah Lot w tle
Czas na kokosa
Taman Ayun
Nas nie dogoniat
Monkey Forest
Kolacja wśród lokalesów
Najnowsze komentarze