Kolejny dzień w Nowej Zelandii rozpoczynamy bardzo wcześnie od wykwaterowania z hotelu. Wskakujemy do samochodu i ruszamy do Waitomo. Mamy tam zarezerwowane zwiedzanie jaskini na godzinę 10. Po drodze zatrzymujemy się na stacji benzynowej. Dalej jedziemy przez miasto Cambridge i Otorohanga, które jest znane jako miasto Kiwi, ponieważ tutaj po raz pierwszy można było zobaczyć kiwi na wolności.
Okazuje się, że na wycieczkę do jaskini o tej godzinie nie ma więcej chętnych. Dostajemy prywatnego, bardzo sympatycznego przewodnika, który swoim samochodem zawozi nas do jaskini. Słynie ona z przebywania w niej zwierząt zwanych glowworm, które są owadami, które w fazie larwalnej posiadły umiejętność świecenia w ciemności. Znajdują się one głównie na suficie ciemnej jaskini i wypuszczają nici łapiące inne owady. Same świecą przypominając niebo pełne gwiazd. Ich okres życia wynosi 11 miesięcy, jednak z tego aż 8 to stadium larwalne. Dorosłe nie posiadają otworów gębowych przez co szybko umierają. Mamy szczęście, że w naszej jaskini można robić zdjęcia. Jest to jednak dosyć trudne, a w trybie automatycznym niemożliwe, żeby cokolwiek pokazać. Po kilku próbach udaje się jednak uwiecznić świecące owady.
Po zakończeniu zwiedzania wypijamy jeszcze filiżankę herbaty z naszym przewodnikiem i kierujemy się na drugie śniadanie do MC Donalda. Później pozostaje nam do przejechania około 150 km na lotnisko w Auckland skąd liniami Air New Zealand lecimy do Wellington. Warto jednak wspomnieć o strefie automatycznego check inu na lotnisku, gdzie sami drukujemy sobie bilet i sami nadajemy bagaż na taśmę. Co więcej na lotach krajowych po Nowej Zelandii (i Australii) nie ma przepisów dotyczących płynów do 100 ml, dzięki czemu na pokład wnosimy dwie butelki Coca Coli i wody.
Po szybkim boardingu odtworzone jest safety demo, które musicie zobaczyć: http://www.youtube.com/watch?v=XCbPFHu3OOc. Podczas lotów porannych i tych po 17 obecny jest serwis. Tym razem podawane są sery z krakersami oraz napoje. My wybieramy czerwone wino. Niestety podejście do lądowania w Wellington wiąże się z silnymi turbulencjami, które są tutaj podobno normą. Kasia trochę (może mocno) się boi, jednak jak później się okazało w kolejnym locie było jeszcze gorzej. Jesteśmy już w Wellington!
Wejście do jaskini
To są właśnie opisywane świecące owady
Marchewka 😉
Stanowisko nadania bagażu
Wulkan Egmont (2500 m)
Po wylądowaniu w stolicy
Najnowsze komentarze