Co robiliśmy oprócz wylegiwania się na plaży? Ja głównie biegałem z aparatem tam i z powrotem. Cały czas polowałem na panie pracujące na poletkach algowych, a także rajskie krajobrazy, które wcale nie są łatwe do fotografowania, tak żeby oddawały całe piękno widziane ludzkim okiem.
Jednego dnia wypożyczyliśmy rowery (ok. 5 dolarów za pół dnia) i ruszyliśmy wzdłuż plaży. Nigdy nie jeździłem rowerem po plaży, ale muszę przyznać, że to było jedno z fajniejszych przeżyć na Zanzibarze. Wspaniała pogoda, cudowne plaże, piasek niewiarygodnie biały i taki miły w dotyku, niemal jak mąka. Do tego bardzo lekki wiaterek. I co najciekawsze – pustka, totalna pustka, żadnych turystów…tylko my…czasami przejeżdżają na rowerach tubylcy… Potwierdzeniem tych słów są poniższe fotografie.
Jadąc wzdłuż wybrzeża chcieliśmy w pewnym momencie skręcić do głównej drogi, żeby znaleźć sklep i zrobić zakupy. Ostatecznie trafiliśmy do małej wioski, gdzie żyją tylko tubylcy i mają swój sklep. Tutaj cena napojów była dwa razy niższa niż w naszym hotelu. Niestety zapomnieliśmy, że w piątek sklep będzie krótko otwarty i jak wracaliśmy już nie mogliśmy nic dokupić. Miał być otwarty dopiero od godziny 19, a to czas, kiedy na Zanzibarze jest zupełnie ciemno.
Innego dnia poszliśmy wzdłuż plaży w kierunku miejsca, gdzie znajduje się mekka kitesurferów. W tym miejscu wydaje się również, że jest najlepszy odcinek plaży. Po drodze spotykaliśmy miejscowych, aż w końcu zebrało się ich tylu, że mieliśmy dwie drużyny do pogrania w piłkę nożną.
Przy okazji oczywiście sprzedali nam jakąś wycieczkę, która jak się później okazało nie doszła do skutku.
Kasia w wodzie znajdowała tak cudowne organizmy.
Jednego dnia poszliśmy wzdłuż plaży w poszukiwaniu szybkiego Internetu i obiadu. W tym drugim przypadku był to jednak bardzo zły pomysł. Dostaliśmy hamburgery (Chicken May i American Burger), które nie były ani trochę smaczne 🙁
Ostatniego dnia chcąc zaszaleć zamówiłem homara. Wyglądał obiecująco, ale ostatecznie okazał się dobry co najwyżej na przystawkę.
Ostatniego dnia mieliśmy zaplanowaną wycieczkę na snorkeling. Kupiliśmy ją w jednym z biur w Paje. Nawet dzień wcześniej specjalnie z Kasią weszliśmy tam, żeby potwierdzić jej odbycie się. Jak się okazało to wszystko w Tanzanii nic nie znaczy. Czekaliśmy 1,5 godziny aż ktoś po nas przyjedzie/przypłynie, ale bezskutecznie. W końcu natrafili się jacyś miejscowi, którzy zorganizowali nam rejs typową zanzibarską łódką w okolice rafy i tam mogliśmy trochę popływać z rurką i maską. Widoki nie były oszałamiające, ale sama wyprawa jak najbardziej okey. Najgorzej to wszystko zniosła Kasia, która bardzo źle się czuła cały dzień (problemy z żołądkiem). Pimpuś nawet nie wszedł do wody.
Najnowsze komentarze