Rano nie możemy wykaraskać się z łóżka przez co nie docieramy na śniadanie serwowane w hotelu i musimy poratować się własnym prowiantem. Pakujemy się i ruszamy na zachodnie wybrzeże na północ od miejscowości Clearwater. Tutaj zostawiamy na plaży samochód, przebieramy się w stroje do biegania i robimy 10 km trening wzdłuż wybrzeża. Po tym wstępujemy do marketu i kupujemy sobie po lodzie i puszkę czarnej fasolki. Niestety trudno dostać coś konkretnego do jedzenia w marketach z serii „Dollar”. Pogoda zaczyna się trochę psuć i pada deszcz. Jest nadal ciepło, ale nie spaceruje się tak przyjemnie jak poprzedniego dnia. Jednak nie zważając na to jedziemy 15 kilometrów na południe do Clearwater Beach, żeby zobaczyć jedną z lepszych plaż zachodniego wybrzeża Florydy. Rzeczywiście jest ona bardzo szeroka, piaszczysta i znajdujemy na niej masę muszelek, które zbiera Kasia, żeby zabrać do domu dla mamy.
Do naszego hotelu pod Orlando mamy około 140 kilometrów, więc przed godziną 15 ruszamy w jego kierunku. Po drodze zjeżdżamy do restauracji meksykańskiej na obiad, gdzie oprócz chipsów na przystawkę zjadamy zupę Tortilla z kurczakiem i serem żółtym. Całkiem smaczna, chociaż nie pogardziłoby się dokładką. Do naszego hotelu o nazwie Rodeway Inn Maingate docieramy bez problemów (wow! ;)). Wcześniej robimy jeszcze zakupy w wielkim markecie, gdzie można kupić dosłownie wszystko, a przy tym obsługa jest niezwykle pomocna. Nawet pani pakująca zakupy wybiega za nami z paragonem.
Wieczorem planujemy zrobić jeszcze spacer po okolicy, gdzie znajdują się liczne restauracje i pola z mini golfem. Poza tym idziemy na nasz hotelowy basen, gdzie woda ma około 30 stopni i jest niezwykle przyjemnie. Szukamy jeszcze w Internecie informacji o parkach rozrywki, do których chcemy udać się w kolejne dwa dni. Okazuje się, że zabawa w nich jest dosyć droga. Przykładowo bilet wstępu do Discovery Cove na jeden dzień to 280 dolarów, a niewiele mniej kosztuje Disney World. My wybieramy bilet 2-dniowy do Universal Studio i Island of Adventure. Taki pakiet dla jednej osoby to około 450 złotych. Klient dostaje gratis jeden dzień wstępu, ale my nie będziemy w stanie tego wykorzystać.
Opuszczamy hotel w Tampie, powyżej nasz Nissan
Trening biegowy na Florydzie 😉
Coś słodkiego po wysiłku się należy 😉
Obiad po meksykańsku
Ósmego dnia miesiąca wstajemy już o 8 rano i idziemy zjeść obfite śniadanie w hotelu. Serwują trzy rodzaje płatków, mleko, jogurty owocowe, donuty, masło orzechowe, serek biały, dżem oraz kawę, herbatę i sok. Smacznie i do syta. Po tym jedziemy do Visitor Center w Orlando, żeby odebrać kupione dzień wcześniej bilety, po czym ruszamy na parking Universal Studio. Cały kompleks znajduje się 20 minut drogi od naszego hotelu. Kolejnym zaskoczeniem jest cena parkingu, która wynosi 16 dolarów za dzień (delikatnie mówiąc przesada). Niestety nie mamy wyjścia. Dzisiaj pogoda znowu nam nie sprzyja. Co prawda jest ciepło, ale momentami pada i to mocno.
Kasujemy bilety i ruszamy zwiedzać park. Pierwszym miejscem do którego trafiliśmy jest Teatr Zwierząt, gdzie można obejrzeć występ psów, kaczek, świni czy wydr. Całość robi dobre wrażenie i jest utrzymana w humorystycznym charakterze. Zdecydowanie warto spędzić tutaj pół godziny. Następnie idziemy do domu horrorów, gdzie pokazane jest jak jeszcze przed erą komputerów robiono filmy tego typu, a poza tym mamy krótką scenkę odgrywaną wraz z osobami z publiczności. Dalej wstępujemy do budynku, gdzie jesteśmy świadkami projekcji kawałka filmu Terminator w 3D na trzech wielkich ekranach wraz z efektami zewnętrznymi. Poza tym mamy okazję przejechać się kolejką w świeci Simpsonów, która robi na nas największe wrażenie. Siedzimy w wagoniku, który znajduje się na podnośnikach, a naprzeciwko nas jest sfera z obrazem 3D. Efekt kapitalny. Człowiek czuje się jakby rzeczywiście jechał, spadał i przemierzał bajkową krainę. Cały park Universal Studio jest miejscem, które poleciłbym osobom, które interesują się filmem, a niekoniecznie chcą wpaść w wir rozrywki. Dla tych drugich zdecydowanie lepszym pomysłem jest znajdujący się obok park Island of Adventure do którego pojechaliśmy kolejnego dnia. Warto jeszcze nadmienić, że nie zapisaliśmy sobie miejsca parkingowego i przez dobre 20 minut krążyliśmy po parkingu w poszukiwaniu naszego samochodu. Było przy tym sporo śmiechu.
To był chyba dzień, który na długo pozostanie w naszej pamięci. Ponownie po spożyciu sytego śniadania wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy na parking. Pogoda była cudowna, grubo ponad 20 stopni już rano i bezchmurne niebo. Wzięliśmy mapkę parku i ruszyliśmy na „zaliczanie” kolejnych atrakcji. Zaczęliśmy od spokojnej przejażdżki kolejką w budynku nawiązującym do bajki The Cat in the hat. Następnie poszliśmy w kierunku Lost Continent, gdzie o godzinie 11:30 był spektakl w którego główną rolę odegrał bóg mórz i oceanów Posejdon. Efekty audio-wizualne była na najwyższym poziomie. Przechodziliśmy z sali do sali, gdzie uczestniczyliśmy w walce ognia z wodą. Dosłownie. Było to bardzo ciekawe przedstawienie, które cały czas trzymało widzów w napięciu. Kolejnym punktem było miasteczko Harrego Pottera nad którym królował wielki zamek. Tutaj skorzystaliśmy z dwóch bardzo szybkich roller coasterów oraz kolejki stylizowanej na wzór starych wagoników. Niestety czas oczekiwania do niej to prawie 30 minut. Abstrahując, w parku Universal Studio przed każdą atrakcją jest tabliczka ile trzeba poczekać w kolejce, żeby wejść w dane miejsce. Pozwala to dobrze zaplanować czas. Zamek Harrego to jedno z ciekawszych punktów parku. Po przejściu szeregu korytarzy, gdzie spotykamy bohaterów książki, możemy wsiąść do kolejki, która zabiera nas w świat czarów i magii. Trudno opisać wszystko co dzieje się w czasie przejażdżki, ale człowiek czuje się jakby brał udział we wszystkich wydarzeniach. Całość przygotowana jest perfekcyjnie, dzięki czemu pomimo, że nie jestem zagorzałym fanem Harrego Pottera, to tutaj bawiłem się świetnie.
W południe zrobiliśmy sobie krótką przerwę na posiłek, żeby dalej ruszyć do Parku Jurajskiego na rejs pontonem wśród dinozaurów, który zakończył się szybkim zjazdem w dół, po którym wszyscy uczestnicy byli cali mokrzy. To jednak był tylko przedsmak tego co czekało nas na kolejnej zjeżdżalni. Zjazd pontonem pod ekstremalnie dużym kątem, a wcześniej kilka kontaktów z wodą przez co po wyjściu nie dosyć że byliśmy cali radośni to jeszcze dokumentnie mokrzy. Udało nam się wejść do płatnej suszarki (5 $ sesja), gdzie trochę wyschliśmy, ale dopiero po dłuższym przebywaniu na słońcu można było poczuć się komfortowo. Nie omieszkaliśmy wejść jeszcze do statku, który zabrał nas w świat Spidermana i oczywiście na największy roller coaster nawiązujący do bajki Hulk. Tutaj byliśmy aż dwa razy. Kolejka robi świetne wrażenie, dzięki wybitnemu przyspieszeniu, jeździe głową w dół i licznym obrotom. Na koniec sprawdziliśmy jeszcze kilka karuzeli i porobiliśmy sobie zdjęcia w parku. Tym razem nie zapomnieliśmy, gdzie zostawiliśmy samochód na parkingu, a Kasia pamiętała nawet dokładny numer miejsca.
Najnowsze komentarze