Z Kuala Lumpur wylatujemy już o 7 rano, żeby po 1:25 h wylądować na półwyspie Krabi. Godzina 07:25, czyli cofamy nasze zegarki. Chcemy dostać się do hotelu w inny sposób niż oficjalną taksówką, jednak tutaj okazuje się to niemożliwe i jedziemy zgodnie z taryfą.
Docieramy na tajska riwierę do hotelu Cliff View Ao Nang Resort, który położony jest w tropikalnym ogrodzie obok klifu Ao Nang. Pomimo, że do plaży jest kawałek to kursuje tutaj darmowy bus co godzinę. My jednak wybieram odkryty basen z bardzo ciepłą wodą. Jest również siłowania z której jednego dnia zdecydowałem się skorzystać jednak z powodu braku klimatyzacji bieganie, a nawet ćwiczenia były prawie niemożliwe. W ich czasie do środka weszła małpa…
Mieszkaliśmy w drewnianych bungalowach, które mimo, że skromne to dobrze się sprawdzały w tym klimacie. Przyszedł do nas też kot, który przez jego dokarmianie spał u nas, jednak był wyjątkowo słodki i przyjazny. W hotelu mamy codziennie rano serwowane śniadania, gdzie mogliśmy zjeść owoce, ryż, warzywa i słodkie ciasteczka. Wybór był bardzo duży, a potrawy bardzo smaczne.
Na obiad chodziliśmy nieraz do miasta, a czasami jedliśmy je w hotelu. Wieczorami kupowaliśmy sobie jakiś ciepły posiłek na kolację, a później drinkowaliśmy w restauracji ze stolikami na dworze pod zadaszeniem. Był tutaj też dobry dostęp do Internetu.
Jednego dnia wybraliśmy się na tajski masaż (oprócz p. Bryńskiego). Po godzinnym ugniataniu, rozciąganiu i masowaniu człowiek rzeczywiście czuje się dobrze. Jest to ciekawe doświadczenie w kraju, który słynie z tego rodzaju relaksu.
Najnowsze komentarze