Kolejnego dnia trzeba wykwaterować się z hotelu, a jeden z jego pracowników zapewnia transport na lotnisko. Znowu leje deszcz, a do tego nie wiadomo czy rejs do Manili odbędzie się planowo z uwagi na tajfun, który panuje cały czas na Filipinach. Na szczęście rejs AirAsia dojdzie do skutku, a do tego udaje się dostać miejsce przy wyjściu awaryjnym, co przekłada się na zwiększone miejsce na nogi, co dla mnie ma duże znaczenie, nawet podczas 1 godzinnego rejsu.
Teraz czas na przesiadkę, jednak ze sporym zapasem czasu, bo aż 3 godziny. Dobrze, że na lotnisku jest Internet, bo czas mija zdecydowanie szybciej. Lot na Bohol trwa także godzinkę. Pogoda na miejscu doskonała – ciepło i bez deszczu. Po wyjściu z lotniska czekają oczywiście liczni taksówkarze, którzy chcą zawieść każdego turystę do jego hotelu. Wybór pada na jednego pana, który oferuje najlepszą cenę. Transfer odbywa się dobrymi jakościowo drogami, a w połowie drogi następuje przesiadka do innego samochodu, którego kierowca oczywiście zachęca do skorzystania z wycieczek po wyspie i tzw. hopping islands. Trzeba trochę poprzytakiwać, porozmawiać i wszyscy są zadowoleni. W hotelu Cliffside Resort, który przez następne trzy noce będzie moim miejscem spoczynku jest całkiem przytulnie, chociaż na zdjęciach w Internecie robił on lepsze wrażenie. Jak na obiekt, którego cena za noc na Filipinach wynosi 200 złotych bez jedzenia, to spodziewałem się trochę więcej.
Dzisiaj już tylko spacer do miasteczka przy Alona Beach, żeby kupić rejs po wyspach i zjeść kolację. Niestety bardzo szybko się tutaj robi ciemno i po 18 jest już jak w nocy. Dzisiaj przyszła pora na coś ostrego, czyli makaron z kurczakiem i sporą ilością przypraw. Wszystko to je się przy świeczkach, bo prądu o tej godzinie na wyspie już nie ma. Powrót do hotelu motocyklem (w 3 osoby) i czas spać. Jutro pobudka o 5 rano i wycieczka po okolicznych wyspach oraz obserwowanie delfinów.
Najnowsze komentarze