Po przylocie udajemy się do kontroli paszportowej, gdzie stoimy w długiej kolejce. Następnie szukamy transportu do centrum (stacji Park), żeby objechać miasto piętrowym autobusem, który jest najbezpieczniejszą formą zwiedzania Johannesburga. Okazuje się, że bilet na pociąg w 2 strony to wydatek rzędu 100 zł, a jedzie się tylko 30 minut. W takim razie bierzemy taksówkę – wyjdzie nas trochę taniej, a podwiezie dokładnie w wyznaczony punkt. Rzeczywiście taksówkarz zawozi nas na sam przystanek, gdzie minutę później już jedziemy autobusem i słuchamy historii miasta. Narrator opowiada o miejscach obok których przejeżdżamy. Cała wycieczka trwa około 2 godzin. Do góry, gdzie siedzimy bardzo mocno wieje i jest zimno. Agata schodzi do środka na dolny pokład, gdzie zasypia… Ja do końca robię zdjęcia z góry. Po wycieczce udajemy się na obiad. Tym razem nie szukamy za długo, ale wybieramy pierwszą napotkaną sieciówkę, czyli KFC. Tutaj zamawiamy Twistera oraz burgera wegetariańskiego z frytkami i napojami. Czekamy, aż zrobią się wolne miejsca przy gniazdkach elektrycznych, żeby podładować sprzęt. Internet działa bardzo dobrze, co wykorzystujemy przez 2 godziny. Teraz największe nasze zaskoczenie – w pewnym momencie przychodzi do nas nasz taksówkarz! Jak on nas znalazł? Skąd wiedział, że tu jesteśmy? Do teraz nie mamy pojęcia. Informuje on nas, gdzie czeka i że za godzinę pojedziemy z powrotem na lotnisko. Tak też się dzieje.
Na miejscu mamy 3 godziny do odlotu liniami Kulula do Kapsztadu. Odprawiamy się w automacie, wybierając miejsca. Bagażu mamy na tyle mało, że bierzemy go jako podręczny. Wcześniej siadamy w kawiarni, gdzie pijemy gorącą czekoladę i wykorzystujemy dostęp do sieci. Lot Kululą bardzo spokojny i na dobrym poziomie obsługi (nie to co europejskie tanie linie typu Ryanair). Na lotnisku w Kapsztadzie udajemy się po odbiór samochodu (Polo 1.6 w automacie z GPSem) i jedziemy do hotelu. Tego obawiałem się najbardziej – ruch lewostronny, a ja pierwszy raz mam kierownicę z prawej strony. Jak się jednak okazuje łatwo się przyzwyczaić, a jazda w ten sposób jest bardzo komfortowa. Niestety wprowadzony adres w GPSie okazuje się zły (skąd mamy wiedzieć, że są dwie takie same ulice?). Docieramy w złe miejsce, zamiast do hotelu, który jest w samym centrum Cape Town. Szybko jednak orientujemy się i wprowadzamy do nawigacji nie adres, ale konkretny punkt na mapie. Po kolejnych 30 minutach jesteśmy w hotelu Park Inn sieci Radisson Blu. Dla mnie bezwzględnie najlepszy hotel po każdym względem w jakim miałem przyjemność mieszkać. Obsługa na poziomie celującym. Pan w recepcji wydaje nam klucze, informuje o wszystkim, odprowadza do winy i bierze kluczyki od samochodu, żeby zaparkować samochód na parkingu hotelowym. Lux! Idziemy się kąpać i spać. Jutro ruszamy zwiedzać najpiękniej położone miasto na świecie.
Najnowsze komentarze