Budapeszt to miasto, którego nie da się nie lubić. Z każdą wizytą w stolicy Węgier podoba nam się jeszcze bardziej, a to wszystko za sprawą dużej liczby atrakcji, przystępnych cen i łaskawej pogody. Poza tym łatwo tu się dostać z Polski, ponieważ są liczne połączenia lotnicze, jak i autobusowe. My tym razem swoją podróż rozpoczęliśmy od wycieczki na berlińskie lotnisko Schonefield, skąd polecieliśmy liniami Ryanair. Ale po kolei…
Była noc ze środy na czwartek. Nie było sensu iść spać, ponieważ wyjazd z Poznania był już o 2 w nocy. Polskibus o tej godzinie to prawdziwy skarb na poranne wyloty ze stolicy Niemiec. Po trochę ponad 3 godzinach dotarliśmy na miejsce, szybkie przejście kontroli bezpieczeństwa i odwiedziny biednej poczekali celem wypicie gorącej herbaty.
Lot do Budapesztu trwał około 1,5 godziny. Oczywiście przespaliśmy go w całości. Lądowanie bardzo miękkie i już po chwili piechotą przeszliśmy do terminalu lotniska Liszt Ferenc. Następnie zakupiliśmy bilety na autobus linii 200E, który jedzie do początkowej stacji metra linii M3, czyli Kőbánya-Kispest. Jest to węzeł komunikacyjny i miejsce z dużym centrum handlowym, w którym robiłem kilka lat temu zakupy. Dodajmy tylko, że bilet kupowany u kierowcy jest droższy niż kupowany w automacie.
Dalej musieliśmy pojechać metrem do centrum miasta. Komunikacja w Budapeszcie robi świetne wrażenie – siatka metra daje dużą swobodę w poruszaniu się, a trzy linie krzyżują się w jednym miejscu ze sobą. Pomimo, że było dopiero około 10 rano to postanowiliśmy spróbować zakwaterować się w naszym hotelu Ibis Budapest Centrum. Jak sama nazwa wskazuje położony jest on w centrum miasta, dosłownie 10 metrów od stacji metra. Okazało się, że nasz pokój był już gotowy, a my mogliśmy odespać kilka godzin przed udaniem się na spacer po mieście.
Malutki pokój w hotelu Ibis Budapest Centrum
Ruszyliśmy przed siebie, obserwując jak toczy się tutaj życie. Kupiliśmy wodę w supermarkecie, a następnie przeszliśmy nad rzeką, żeby powoli kierować się w stronę Wzgórza Gellerta. Na początku prowadzą tam kamienne schody, a dalej kręte uliczki i wąskie ścieżki wokół gęstej roślinności. Stamtąd roztacza się przepiękny widok na miasto, a na samym szczycie można zobaczyć pomnik Wolności, przedstawiający kobietę z gałęzią palmową. My jednak patrzymy na drugą stronę rzeki, gdzie podziwiamy peszteńską część stolicy.
Most Zwycięstwa – nie tak znany jak Most Łańcuchowy, ale bardzo urokliwy i malowniczy
Niestety pogoda zaczyna się psuć. Pada lekki śnieg. Zaczynamy schodzić i powoli robimy się głodni. W związku z tym udajemy się na drugą stronę Dunaju, żeby skosztować gorącej zupy kokosowej. Przypominają nam się smaki i zapachy z Tajlandii, którą odwiedzaliśmy przecież tak niedawno.
Na koniec dnia postanowiliśmy zjeść węgierski specjał, czyli langosz. Niestety w Budapeszcie jest niewiele miejsc, gdzie langosza, a tym bardziej smacznego można dostać. Udaliśmy się na początku do polecanego „Retro Langos bufe”, ale jak się okazało jest to najzwyklejsza budka, jak u nas w Polsce z zapiekankami. Zapewne byłoby tutaj najsmaczniej, ale my chcieliśmy miejsca, gdzie będzie można usiąść w ciepłym pomieszczeniu i przy okazji trochę odpocząć.
Poznańskie mleko 😉
Langosz
Przechadzając się po mieście zobaczyliśmy także największą w Europie Wielką Synagogę. W ogrodzie, na tyłach budynku, znajduje się wierzba płacząca z metalowymi gałęziami i liśćmi – pomnik Holocaustu.
Po wielu godzinach spaceru wróciliśmy do hotelu. Przed pójściem spać skorzystaliśmy jeszcze z voucherów na „napój powitalny” w hotelowej restauracji.
Drugi dzień w Budapeszcie zaczęliśmy od śniadania, które spożyliśmy w naszym pokoju. Zjedliśmy resztę prowiantu, który mieliśmy zabrany z Polski. Następnie spakowaliśmy się i poszliśmy opłacić nasz nocleg w hotelu Ibis. Trzeba przyznać, że jest to bardzo podstawowy obiekt, który oferuje wszystko co niezbędne na czas krótkiego pobytu. Jego największą zaletą jest dobre położenie.
Upuściliśmy hotel po godzinie 10 i ruszyliśmy głównymi ulicami miasta w kierunku drugiego hotelu, który mieścił się jednak po drugiej stronie Dunaju. Według nawigacji mieliśmy do pokonania niecałe 3,5 kilometra, co zajęło nam w sumie mniej niż godzinę. A przecież co chwilę zatrzymywaliśmy się, żeby podziwiać panoramę i robić zdjęcia.
Kierując się dalej dotarliśmy do kolejnego symbolu Budapesztu – Mostu Łańcuchowego – będącego pierwszą stałą przeprawą pomiędzy Budą a Pesztem. Jest w nim coś magicznego. Człowiek czuje się jakby przekraczał pewną granicę i nie wie co czeka go po drugiej stronie. Zrobiliśmy na nim sporo zdjęć, ale wyczekiwaliśmy przede wszystkim, aż zobaczymy majestatyczny budynek parlamentu. Jego wygląd jest niepowtarzalny – ze swoimi białymi szpiczastymi wieżyczkami przypomina pałac jak z bajki Disneya. Szkoda, że tego dnia nie było słońca, bo wtedy prezentuje się jeszcze lepiej.
Podążając dalej skierowaliśmy swoje kroki w okolice Baszy Rybackiej i Zamku Królewskiego. Przez chwilę zmęczeni niesieniem bagaży spoglądaliśmy na kolejkę wjeżdżającą na Wzgórze Zamkowe, jednak widząc ogromną ilość chętnych zwiększyliśmy tempo i dostaliśmy się na górę pieszo. Tam weszliśmy do środka hotelu Hilton Budapest i zakwaterowaliśmy się. O tym co działo się z nami dalej w stolicy Węgier powiemy Wam w kolejnym wpisie.
Najnowsze komentarze