Zaczynamy relację z kolejnej podróży. Tym razem maksymalnie szalonej i raczej niespotykanej 😉 Dlaczego? Ponieważ niedawno wybrałem się na zachodnie wybrzeże USA i na Alaskę (na weekend). To wszystko sprawiło, że w krótkim czasie pokonałem drogą lotniczą około 27144 kilometrów przez tydzień. Moim celem było głównie przetestowanie klasy biznes w Boeingu 787 linii Air Canada oraz zobaczenie chociaż kawałka Alaski. Wiem, że to olbrzymia kraina i trzeba by tam spędzić kilka tygodni, żeby poczuć jej klimat, ale warunki miałem takie, a nie inne, więc w drogę!
Jeszcze w gwoli wyjaśnienia loty na trasie do/z Seattle są kupione za gotówkę, a odcinek Vancouver – Anchorage – Seattle (YVR-ANC-SEA) za mile zebrane w programie GOL Smiles.
Poniżej prezentuję Wam mój plan lotniczy. Jak widzicie mamy tutaj 11 rejsów:
- POZ-WAW
- WAW-OSL
- OSL-CPH
- CPH-YYZ
- YYZ-SEA
- YVR-ANC
- ANC-SEA
- SEA-YYZ
- YYZ-CPH
- CPH-OSL
- OSL-SXF
Zacząłem swoją podróż na poznańskim lotnisku skąd naszym narodowym przewoźnikiem udałem się do stolicy. Z uwagi, że od rana nie było czasu na porządny posiłek to z nadzieją poszedłem się do saloniku Executive Lounge, gdzie (o dziwo!) kanapek nie brakowało. Rejs numer LO 3944 okazał się być lekko opóźniony. W czasie lotu dały się we znaki silne podmuchy wiatru i prawie cały czas zapalona była sygnalizacja zapiąć pasy. Stewardesom jednak udało się rozpocząć serwis (prince polo i żelki oraz woda). Po czterdziestu minutach nasz Embraer 175 dotknął płyty lotniska w Warszawie, a ja po kontroli paszportowej udałem się do saloniku Preludium, gdzie oczekiwałem na lot do Oslo liniami Norwegian.
Tutaj miałem możliwość zjeść całkiem pożywny posiłek (tarta, krem z ziemniaków i sałatki warzywne). Liczba paxów tutaj czekających była relatywnie mała. Panuje tutaj zazwyczaj spokój i dobre warunki do pracy.
Mój lot do Oslo był jednak opóźniony – na tablicy nie było niestety informacji o ile. W związku z tym udałem się pod swój gate, żeby się czegoś dowiedzieć. Tutaj ludzie stoją już w kolejce do samolotu, więc spokojnie siadam i czekam, aż rozpocznie się boarding. Opóźnienie okazało się być dosłownie o ok. 15-20 minut. Pogoda w Warszawie niestety zrobiła się coraz gorsza. Lał deszcz, a nad miastem wisiały czarne chmury. Rzeczywiście przez to na początku rejsu były lekkie turbulencje, ale kiedy wznieśliśmy się ponad obłoki, to rejs przebiegał bardzo przyjemnie.
Warto tutaj podkreślić, że w liniach Norwegian mamy dostępny w czasie lotu Internet (darmowe WiFi), który działa całkiem sprawnie. Co prawda nie udało się obejrzeć wtedy żadnego filmu na YT, ale ogólnie produkt ten trzeba pochwalić. W Oslo, na głównym lotnisku wylądowałem około godziny 22:15. Było jeszcze jasno na dworze. Deboarding odbywał się autobusami. Warto jeszcze dodać, że LF w tym rejsie wynosił prawie 100%.
Czekała mnie teraz nocka przed kolejnym lotem. Do ostatniej chwili nie wiedziałem czy udać się do hotelu czy zostać na lotnisku. Wybrałem tę drugą opcję – już kiedyś też tak zrobiłem i muszę przyznać, że akurat lotnisko Gardemoen jest do tego całkiem niezłe. Przede wszystkim mamy gdzie wygodnie usiąść, a po podłożeniu walizki pod nogi możemy przyjąć pozycję półleżącą. Oprócz tego dostępny jest darmowy, szybki Internet i jest cicho. To właśnie pozwoliło mi do godziny 1 w nocy pooglądać filmy na komputerze, a następnie zasnąć na jakieś 2-3 godziny.
Do nadania bagażu na stanowisku linii SAS (to ten przewoźnik wykonywał mój pierwszy odcinek lotu) udałem się dopiero po odprawie przy automacie. Bez kolejki zarówno tutaj, jak i do kontroli bezpieczeństwa (priority lane), dzięki czemu po kolejny 15 minutach mogłem już jeść śniadanie w saloniku SAS. Znajduje się on na pierwszym piętrze i oferuje dwa pomieszczenia. To drugie, z którego nie korzystałem jest dla osób ze statusem GOLD w *A. Oferta gastronomiczna tej poczekalni jest bardzo dobra – można zjeść pożywne śniadanie, napić się kawy, herbaty czy czekolady (a kto od rana lubi mocniejsze trunki to nie będzie zawiedziony) oraz w spokojnie spędzić czas poprzedzający rejs.
Pierwszą destynacją tego dnia była Kopenhaga, do której lot trwał 55 minut. Warto wspomnieć, że biznes klasa na tym rejsie była rozczarowująca. Z tego co się zorientowałem to przewoźnik ten przeznaczył 6 pierwszych rzędów dla osób lecących w klasie premium. Niestety miejsca te nie różnią się niczym na tle klasy ekonomicznej. Konfiguracja jest 3-3, a jedynym wyróżnikiem niech będzie podany skromny posiłek, z plastikowymi sztućcami. Po dotarciu do Kopenhagi podjechaliśmy pod rękaw, dzięki czemu szybko wyszliśmy do strefy airside. Teraz czekała mnie kolejna przerwa – dokładnie ponad 3 godziny przed lotem za ocean, do Toronto.
Czas ten ponownie spędziłem w poczekalni linii lotniczej SAS. Z uwagi, że zupełnie nie byłem głody to nie skorzystałem z oferty śniadaniowej, jednak z tego co zaobserwowałem nie różniła się ona praktycznie niczym w stosunku do tego, co widziałem w saloniku w Oslo. Po godzinie 11 twarożek, paprykę i ogórki zamieniono na kalafiora i gotowanego kurczaka. Trzeba przyznać, że były one bardzo smaczne.
Nadszedł wreszcie czas na najdłuższy lot w czasie tej wycieczki, czyli rejs do Toronto liniami Air Canada i ich Dreamlinerem. Kabina biznes klasy 787-9 składa się z 32 miejsc, które rozłożone są w konfiguracji 1-2-1. Wybrałem miejsce w szóstym rzędzie po prawej stronie przy oknie. Trzeba przyznać, że fotele są naprawdę bardzo elegancie i wygodne. Ekran ustawiony jest frontowo przed pasażerem przez co nie trzeba go odginać/chować przy starcie/lądowaniu (w innych liniach tak właśnie jest).
Nie zabrakło także specjalnego panelu do obsługi naszego siedzenia – możemy dokładnie ustawić jego pozycję, włączyć masaż wybranego odcinka kręgosłupa lub zrobić z fotela płaskie łóżko. Poza tym mamy tutaj opcję ściemniania/rozjaśniania okien, możemy przywołać obsługę lub ustawić, żeby nie budzono nas na posiłek. Kolejnym, dobrym rozwiązaniem jest schowek na drobne rzeczy, gdzie ukryto także pilot do obsługi IFE, złącze słuchawkowe, port USB i gniazdo zasilania 110 V.
Z przodu mamy także podnóżek, pod którym zmieścimy np. nasze buty, kiedy pójdziemy spać. Poza tym mamy jeszcze na dole po lewej stronie schowek na np. butelkę wody. Nad nim znajduje się podłokietnik, którego wysokość możemy regulować.
Przejdźmy teraz do samego lotu, przed którego rozpoczęciem podano pasażerom napój powitalny (wodę, sok lub szampana) oraz rozdano prasę. Każdy pax miał także saszetkę z akcesoriami, które mogą się przydać w czasie lotu, kołdrę i poduszkę. Dodatkowo po starcie załoga przeszła po kabinie rozdając dodatkowe słuchawki redukujące hałas otoczenia. Kolejnym etapem było zebranie zamówień na obiad. Co było do wyboru znajdziecie na zdjęciach poniżej. Wybrałem rybkę i uważam, że była dobra. Nie rewelacyjna, ale mogła smakować. Wcześniej jednak zaserwowano kolejne napoje i ciepłe orzechy nerkowca. Postawiłem na białe, francuskie wino i nie żałuję tej decyzji. Było bardzo smaczne, a mój kieliszek praktycznie cały czas był pełen (brawo dla stewardess).
Przed daniem głównym podano przystawkę (carpaccio z dorsza, muśnięte delikatnie Pesto ze świeżej bazylii, podane w kępie rukoli z prażonymi orzeszkami pinii), a po nim deser. Wszystko widzicie na fotografiach. Na 90 minut przed lądowaniem podano drugi lżejszy posiłek. Ten można było zjeść wcześniej lub trochę później na życzenie. Dodajmy jeszcze, że obłożenie w biznes klasie wynosiło 100%.
W Toronto wylądowaliśmy o czasie. O tym, co udało mi się tutaj zdziałać i jak przebiegał kolejny lot do Seattle napiszę już niebawem.
Najnowsze komentarze