Drugą wyspą, jaką odwiedziliśmy w czasie naszego weekendu majowego na Seszelach był Praslin. Nasz przybytek znajdował się najbliżej plaży Grand Anse, która jest bardzo długa, porośnięta pnączami i raczej popularna wśród rybaków. Na niej wylegiwało się raczej bardzo mało osób. Po pierwszej na tej wycieczce nocy spędzonej w łóżku, a nie samochodzie czy samolocie mogliśmy udać się na typowe seszelskie śniadanie, które było serwowane w hotelu położonym 15 minut spaceru od naszego domku. Pogoda o poranku zapowiadała wspaniały dzień, świeciło słońce i było bardzo ciepło.
Kiedy już się posililiśmy to postanowiliśmy udać się na plażę Anse Lazio, gdzie można dojechać albo autobusem, albo stopem. Mieliśmy w planach wypożyczenie rowerów, ale nasza gospodyni powiedziała, że na Praslinie nie jest to zbyt popularny środek transportu i nie jest w stanie nam ich zapewnić. W związku z tym poszliśmy na przystanek autobusowy i jednocześnie łapaliśmy stopa. Warto tutaj zaznaczyć, że rozkłady jazdy na wyspie są z 2007 roku, więc zdecydowanie nieaktualne. W końcu zatrzymuje się samochód i…. okazuje się, że to dwójka naszych rodaków, którzy wypożyczyli samochód i właśnie jadą do rezerwatu przyrody Vallee de Mai. Kierunek jest dobry, więc zabieramy się z nimi. Z rozmowy wynika, że po zwiedzeniu rezerwatu będą także jechali na Anse Lazio. Postanawiamy zrobić sobie mały trekking po lesie i w zależności ile czasu na to poświęcimy to albo spotkamy się z naszymi znajomymi na parkingu ponownie lub będziemy podróżowali dalej na własną rękę w tym samym kierunku.
Warto w tym miejscu powiedzieć, że Vallee de Mai wpisany jest na listę WHS. Występują w nim palmy – Lodoicje Seszelskie, których liście osiągają do 14 metrów długości, a także kokosy, które swoim kształtem przypominają tylną część ciała 😉 My poszliśmy dziką ścieżką, gdzie również obcowaliśmy z najróżniejszymi gatunkami fauny i flory seszelskiej, a momentami las był bardzo gęsty i wraz z dużymi pajęczynami utrudniał nasz spacer na górę, z której mieliśmy bardzo przyjemny widok na okolicę. Po ponad godzinie tą samą ścieżką zeszliśmy na dół i złapaliśmy autobus, który dowiózł nas na wschodni koniec wyspy.
W tym miejscu robimy sobie kilka zdjęć i dalej łapiemy stopa. Zatrzymuje się lokalny mieszkaniec i z uśmiechem na twarzy zabiera nas na plażę Anse Lazio, bowiem jak opowiada tam pracuje jego dziewczyna w restauracji i właśnie do niej jedzie. Całą drogę prowadzimy z nim miłą rozmowę i słuchamy muzyki. Po drodze zatrzymujemy się przy straganie, gdzie kupujemy kokosy. Atmosfera jest naprawdę świetna, ale jak się okazuje to tylko nasze złudzenie.
Po dotarciu do celu (czyt. plaża Anse Lazio) okazuje się, że nasz „przesympatyczny” kierowca chce od nas 300 rupii. Próbujemy mu wytłumaczyć, że nie jest ani taksówkarzem (chociaż on uważa że jest), ani wcześniej nie informował nas o opłacie, a my wręcz odwrotnie mówiliśmy mu, że jeździmy stopem. Sytuacja staje się delikatnie mówiąc niezręczna, a wręcz nerwowa. Zaczyna się zastraszanie nas i grożenie nam. Postanawiamy odejść na plażę i tak zostawić tę sprawę. Ten niestety nie rezygnuje, zaczyna nas gonić i coś do nas wykrzykiwać… Widząc, że jesteśmy nieugięci odchodzi, ale zapewnia że będzie na nas czekał i nie odpuści.
Przez to trudno nam się w pełni cieszyć pobytem na świetnej Anse Lazio z niesamowitym piaskiem i błękitną wodą. Po godzinie zaczyna się chmurzyć i nawet pada deszcz. Wtedy chowamy się albo pod palmami, albo w wodzie. Z biegiem czasu zapominamy o sytuacji i zaczynamy się cieszyć widokami, swoją obecnością i trwającą chwilą beztroskiego lenistwa. Kiedy zbliża się godzina 17 na plaży pojawiają się nasi znajomi, którzy rano zabrali nas stopem. Dzielimy się z nimi naszymi przygodami (a oni swoimi) i umawiamy się na wspólny powrót. Jeszcze słowem zakończenia tego dnia warto podkreślić, że Anse Lazio jest naszym zdaniem jest jedną z najpiękniejszych plaż na Seszelach. Widok jest tutaj inny przy różnych porach dnia. Zachód jest piękny, gdy słońce kładzie się na oceanie i padają ostatnie cienie na skały.
Do naszego miejsca zakwaterowania wróciliśmy samochodem. Podróż trwała całkiem sporo, bowiem droga jest bardzo kręta i są tutaj niesamowicie mocne wzniesienia. Momentami trzeba mieć rzeczywiście mocne nerwy, żeby nie zamknąć chociaż na chwilę oczu.
Najnowsze komentarze